Kolejny odcinek "Katastrofy w przestworzach"...
Film "Śmierć prezydenta" o katastrofie smoleńskiej na National Geographic to jakaś kpina. I nie chodzi o to, że nie potwierdził tezy o zamachu jak chcieliby niektórzy, ale dlatego, że całą narrację w tak skomplikowanej sprawie zbudowano tylko na opowieści Jerzego Millera i Konstantego Geberta.
Wszyscy, którzy wczoraj oczekiwali jakiejś rewelacji po zachodniej produkcji kanału popularno-naukowego National Geographic dotyczącej katastrofy smoleńskiej z dnia 10 kwietnia 2010 r. srodze się zawiedli. Film był najzwyklejszą produkcją kolejnego odcinka "Katastrofy w przestworzach" nakręconym na potrzeby masowego widza, w którym opowiedziano o jednym z "wypadków lotniczych".
Wszyscy ci, którzy wierzą w tezę o zamachu, choć od czasu do czasu byli poddawani próbie cierpliwości w postaci co rusz pojawiającego się komentarza "śledczych zaniepokoiło", nie odnaleźli w nim potwierdzenia swoich obaw.
Jeśli już mówić o jakimkolwiek wydźwięku tego filmu, to zarysowuje się w nim smutna, ale powtarzana też przez rosyjski MAK teza o winie polskich pilotów, którzy standardowo i lekkomyślnie potraktowali lądowanie na dziwnym i niebezpiecznym lotnisku wojskowym w Smoleńsku.
Nie ma co wchodzić w detale dotyczące rekonstrukcji wydarzeń z 10 kwietnia 2010 r. przez reżyserów filmu. Nie dlatego, że jest to nieistotne dla wyjaśnienia katastrofy, ale dlatego, że to nie dokument z gatunku dziennikarstwa śledczego, po którym moglibyśmy się spodziewać jakichś rewelacji lub co najmniej nowych wątków i nowych znaków zapytania, ale zwykła komercyjna produkcja.
To co najbardziej razi to fakt, że po kanale zachodnim wydawałoby się niezaangażowanym politycznie polski widz oczekiwał bardziej obiektywnego przedstawienia racji w sprawie katastrofy niż to pokazano. Bo jak inaczej skomentować fakt, że narrację przez cały film prowadzi Jerzy Miller - były minister MSWiA, którego raport z katastrofy poddano druzgocącej krytyce i Konstanty Gebert - polski Żyd, dziennikarz "Gazety Wyborczej", która w sporze o katastrofę smoleńską była wyraźną stroną w konflikcie politycznym wybuchłym na jej tle.
Przypomina to trochę czynienie w zachodnich państwach doradcami ds. rodziny i dzieci ludzi, którzy później okazują się pedofilami czy opowiastki aktywistów Stowarzyszenia "Nigdy Więcej" na łamach zachodniej prasy jak to nasi patriotyczni kibice czcząc rtm. Witolda Pileckiego i powstańców warszawskich propagują nazizm na stadionach.
Jak wytłumaczyć taki dobór bohaterów? Wśród polskich widzów już rodzą się pytania czy aby National Geographic nie został wykupiony przez Rosjan, ogłasza się na Facebooku bojkot kanału, a pewnie przez kilka dni będziemy mieli zajętą opinię publiczną właśnie tym kolejnym odcinkiem "Katastrofy w przestworzach".
Moim zdaniem choć nie można wykluczyć wpływu pewnych osób i służb na ekipę reżyserską, tak aby niewygodne fakty i to niekoniecznie potwierdzające zamach ujrzały światło dzienne, to jest to w dużej mierze bylejakość, komercja i chęć odfajkowania tematu ze strony kanału National Geographic. Nawet w sytuacji gdy ginie polski prezydent.
Jedno co mi szczególnie utkwiło to pojawiające się co rusz spostrzeżenie w filmie, że wojskowe lotnisko w Smoleńsku było fatalnie przygotowane do przyjęcia samolotu pasażerskiego. To rodzi więc pytanie - kto z polskich służb przygotowujących wizytę i dlaczego dopuścił do lądowania samolotu z takimi VIP-ami na terenie, który aż prosił się o katastrofę?
Myślę, że to akurat łatwo sprawdzić, a winnych ukarać. Nie będzie to w żaden sposób wyjaśnieniem wszystkim przyczyn katastrofy, ale może być punktem wyjścia w tym ciężkim śledztwie oraz stanowić dla polskiego państwa, MSZ i służb specjalnych przestrogę na przyszłość.
A film? Tuż po nim nadano następny odcinek "Katastrofy w przestworzach". Więc jak nam się podoba możemy zmienić kanał. I tylko tyle.
Paweł Zbrojewicz
fot. materiały prasowe
Źródło: prawy.pl