Wydawało się, że i nasz nieszczęśliwy kraj może zabawić się w mocarstwo, niczym alpejskie księstewko Fenwick w angielskiej komedii z lat 50. pod tytułem „Mysz, która ryknęła”.Sielskie księstewko Fenwick, rządzone przez matriarchalną księżnę, utrzymywało się z produkcji wina. Aliści jakiś kalifornijski winiarz zaczął zalewać rynek podróbką, co postawiło gospodarkę Fenwicku na skraju przepaści. Księżna interweniowała w Departamencie Stanu, ale wszystkie jej skargi aroganccy urzędnicy wrzucali do kosza.W tej sytuacji doradca podsunął księżnej myśl, by Fenwick wypowiedział Stanom Zjednoczonym wojnę. Zwrócił uwagę zaskoczonej księżnej, że Fenwick tę wojnę oczywiście przegra – ale wtedy Ameryka odbuduje Fenwick tak samo, jak odbudowała Niemcy i Japonię. Ten argument przekonał księżnę i rozpoczęły się przygotowania do wojny. Najpierw księżna wysłała pismo z wypowiedzeniem wojny, ale i ono, podobnie jak poprzednie supliki w sprawie winiarza, znalazło się w koszu.Fenwick od Średniowiecza nie prowadził żadnych wojen, więc mógł wystawić tylko niewielką garstkę łuczników i odzianych w kolczugi piechurów z mieczami. Wynajęli holownik i popłynęli do Nowego Jorku. Tam akurat odbywały się ćwiczenia przeciwatomowe, więc wszyscy mieszkańcy przebywali w schronach i miasto było całkowicie opustoszałe.Wojska Fenwicku ostrożnie posuwały się naprzód – oczywiście na oślep, bo nikt nie wiedział, gdzie właściwie mają dotrzeć. Po drodze zauważył ich pijak, do którego zaczęli strzelać z łuków. Ten wziął ich za Marsjan, a strzały – za promienie śmierci. Uciekł czym prędzej do schronu i tak rozniosła się straszna wieść, że to nie żadne ćwiczenia, tylko inwazja Marsjan.Tymczasem żołnierze Fenwicku dotarli do laboratorium pewnego profesora, który wraz z piękną asystentką właśnie wynalazł bombę zdolną do wysadzenia w powietrze od razu całego kontynentu. Niewiele tedy myśląc, pojmali profesora i asystentkę, zabrali bombę, która, mówiąc nawiasem, przypominała piłkę do rugby, pośpiesznie wrócili na holownik o odpłynęli.Kiedy dotarli do Fenwicku, świat dowiedział się o bombie i do księżnej zaczęły przybywać delegacje najważniejszych państw świata, by zapewnić ją o swojej przyjaźni. Wszyscy oczekiwali na swoją kolejką przy granicznym szlabanie na ławeczce, aż tu nagle podjechał cadillac z amerykańskim ambasadorem, który przybył gwoli omówienia z księżną warunków kapitulacji Stanów Zjednoczonych.Próbował odchylić szlaban, ale natychmiast został zatrzymany przez delegata Związku Radzieckiego, nawiasem mówiąc, podobnego do Nikity Chruszczowa. - Co to, agresja?! - wykrzyknął delegat ZSRR i pouczył Amerykanina, że „miłujący pokój naród radziecki nie dopuści...” - i tak dalej. Amerykanin odczekawszy swoje, dotarł wreszcie do księżnej, która przedtem czyniła gorzkie wyrzuty doradcy: co pan najlepszego narobił; mieliśmy przegrać tę wojnę, a tymczasem... Doradca jednak przekonał księżnę, że trzeba przedstawić Ameryce jakieś warunki kapitulacji, toteż podczas audiencji przekazała ona Amerykaninowi, żeby ukrócili działalność winiarza, na co tamten – że jego już nie ma i ta sytuacja nigdy się nie powtórzy – no i zażądała zwrotu kosztów wyprawy w kwocie bodajże 10 tysięcy dolarów.Amerykanin uznał, że się przesłyszał i powtórzył: tak, tak, 10 miliardów dolarów, oczywiście, naturalnie... Aliści okazało się, że ta kapitulacja, to tylko zasłona dymna, bo CIA jednocześnie przygotowała tajną operację w celu przechwycenia bomby. Agenci wyłamali kłódkę w komórce, gdzie bomba była przetrzymywana i zaczęli z nią uciekać. Ale zobaczyli ich miejscowi chłopi i ruszyli za nimi w pogoń z widłami i cepami. Na domiar złego, w jeepie, którym uciekał najważniejszy generał z bombą, zawiodły hamulce i samochód wpadł w ogromny stóg siana. Pogoń go dopadła i bomba wróciła do Fenwicku, tym razem już lepiej zamknięta. Tymczasem profesor, któremu w Fenwicku bardzo się spodobało, sprawdziwszy swe obliczenia poinformował księżnę i doradcę, że się pomylił i bomba jest absolutnie nieszkodliwa. Ci jednak zasugerowali mu zachowanie tajemnicy i tak zostało aż do dnia dzisiejszego.Przypomniała mi się ta komedia, kiedy pan minister Macierewicz ogłosił, że nasza niezwyciężona armia weźmie udział w wojnie o zwycięstwo demokracji w Syrii. Na początek wyślemy tam wszystkie cztery samoloty F-16, a potem się zobaczy, co tam Amerykanie nam każą. W ten sposób nie tylko zdążylibyśmy na defiladę zwycięstwa, bo demokracja zwyciężyć musi, żeby tam nie wiem co, a kto wie, czy nie partycypowalibyśmy również w owocach wiktorii, na przykład wysyłając w charakterze koryfeusza syryjskiej demokracji pana Tadeusza Syryjczyka, który mógłby to i owo doradzić, czy to Michałowi Saakaszwili, czy to Hamidowi Karzajowi, czy wreszcie obywatelce amerykańskiej, pani Natalii Jaresko, postawionej przez CIA na stanowisku ministra finansów Ukrainy.Skoro Pan Karzaj mógł zostać prezydentem Afganistanu, skoro Michał Saakaszwili może być gubernatorem Odessy z widokami na premiera rządu w Kijowie po Arszeniku Jaceniuku, skoro Pani Jaresko, była urzędniczka Departamentu Stanu może zajmować się finansami Ukrainy (to są tam jeszcze jakieś finanse?), to czemu nasz nieszczęśliwy kraj nie mógłby wysłać do Syrii pana Syryjczyka? Jak mówił Józef Stalin, o wszystkim decydują kadry, a któż może lepiej zagwarantować demokrację, jeśli nie wypróbowani funkcjonariusze Agencji? Oczywiście pan Tadeusz Syryjczyk żadnym funkcjonariuszem Agencji nie jest, no ale i on ma niezaprzeczalny atut w postaci choćby nazwiska! W ten sposób uczestniczylibyśmy w koncercie wielkich, a właściwie nawet nie „wielkich”, tylko największych mocarzy świata.Niestety biednemu wiatr zawsze w oczy. Oto z wielkiego świata dochodzą wieści, że dobry sekretarz stanu USA John Kerry, do którego kongresmeni piszą supliki, a to w sprawie żydowskich roszczeń w stosunku do Polski, a to w sprawie zagrożonej demokracji w naszym nieszczęśliwym kraju, właśnie uzgodnił ze złym rosyjskim ministrem Sergiuszem Ławrowem kompromis w sprawie Syrii. Szczegóły nie są jeszcze znane, ale ponieważ sekretarz Kerry stał dotychczas na nieubłaganym stanowisku uprzątnięcia ze stanowiska prezydenta Syrii Baszira al Assada, zaś minister Ławrow stał na podobnie nieubłaganym stanowisku zatrzymania go w Syrii w charakterze prezydenta, to jaką treść może mieć kompromis? Kto wie, czy Baszir al Assad będzie sprawował prezydenturę w dni parzyste, podczas gdy w dni nieparzyste prezydentem Syrii będzie jakiś przedstawiciel tak zwanych „bezbronnych cywilów”, co to za pieniądze Arabii Saudyjskiej zostali wyszkoleni przez CIA, by doprowadzić do zwycięstwa demokracji w Syrii? Może zresztą być odwrotnie – ale to nieważne, bo ważniejsze, że oto koło nosa przeszła nam okazja zostania wielkim mocarstwem, chociaż, nie powiem, podstawialiśmy nogę. Co tu dużo gadać – nieszczęśliwy kraj!