W sobotę i niedzielę odbyły się demonstracje KOD w obronie Wałęsy. To już czysta schizofrenia. Życie w dwóch światach – rzeczywistym i tym urojonym. Uczestnicy pochodów nie chcą przyjąć do wiadomości oczywistych faktów, o których średnio inteligentny Polak wiedział od dawna.
Znaleziska w domu Kiszczaka były tylko kropką nad „i”. Wstrząsem dla społeczeństwa stała się haniebna noc teczek w 1992 roku, a nie dokumenty z archiwum generała. To wówczas Wałęsa, będąc prezydentem, z obawy o swoją agenturalną przeszłość, zablokował rząd zmiany Jana Olszewskiego.
To wtedy na początku lat dziewięćdziesiątych w czasie rosyjskiego puczu wysłał wiernopoddańczy list do Janajewa. A podczas swojej wizyty w Moskwie chciał podpisać z Rosjanami dokumenty o spółkach radzieckich w Polsce. Gdyby nie tajny szyfrogram Olszewskiego zakazujący podpisywania owych dokumentów, mielibyśmy niezły pasztet. Wałęsa ciągle wzmacniał lewą nogę. Chciał powoływać NATO-bis i RWPG-bis. Te dziwne działania układają się w logiczną całość. Agenturalna przeszłość Wałęsy miała bezsprzecznie wpływ na jego późniejsze rządy.
Gdy za rządów Tuska wyszła książka Cenckiewicza i Gontarczyka dokumentująca esbeckie powiązania byłego prezydenta, rozegrało się piekło. Autorów publikacji zgnojono. Wszystkie autorytety stanęły murem za Wałęsą, broniąc czci narodowego bohatera.
A teraz rozgrywa się kolejny dramat naszej historii. Zakłamuje się rzeczywistość, dowodząc, że esbecka współpraca Wałęsy, nawet jeżeli była, to nic nieznaczący epizod. Ważne jest, że mamy bohatera, który przeskoczył płot i obalił komunizm. On sam od lat plecie podobne bzdury, deprecjonując „Solidarność”. Sam w najnowszym wywiadzie udzielonym Żakowskiemu twierdzi, że nie było Walentynowicz, Gwiazdy, Borusewicza, był tylko On. 10 milionów członków „Solidarności” nic nie znaczy, ofiary stanu wojennego nie są ważne.
Prześladowania i więzienia zwykłych działaczy „Solidarności” i ich determinacja nie przyczyniły się do sukcesu. Nie mówiąc już o wielkim wpływie na nasze przemiany świętego Jana Pawła. To są nic nie znaczące szczegóły. Prawda jest taka, że to jeden, bohaterski człowiek Lech Wałęsa, obalił komunizm. On w to uwierzył i najdziwniejsze, że wierzy w to wielu Polaków.
Z najnowszego badania IBRIS można dowiedzieć się, że jedynie dla 35 proc. respondentów sprawa znalezionych dokumentów jest ważna. Za nieistotną uważa ją aż 58 proc. Głównie młodzi ludzie, którzy nie znają najnowszej historii uważają Wałęsę za bohatera i nie wierzą, że były prezydent to TW „Bolek”.
Obrońcy Wałęsy nie chcą przyjąć do wiadomości, że ich idol to donosiciel, który swoimi donosami niszczył kolegów i brał za to pieniądze. Jak można wierzyć, że osoba sprawująca najwyższy urząd w państwie, na którą komuniści mają kompromitujące haki, jest czysta w grze politycznej.
Na naszych oczach dokonuje się całkowite pomieszanie pojęć. Zło staje się dobrem, donosy - normą etyczną, kłamstwo – prawdą, buta i pycha – honorem, głupota budzi szacunek.
Wałęsa podczas poniedziałkowej konferencji prasowej znów mataczy, kręci. Chce wywołać wrażenie, że coś wie, ale w imię jakiegoś dziwnego honoru nie powie. To typ cwanego chłopka, który myśli, że dzięki sprytowi wywinie się z wszelkich opresji.
Marsze KOD w obronie Wałęsy to szczyt hipokryzji, relatywizmu. A to już jest bardzo niebezpieczne. Do świata, w którym wszystko jest dozwolone bardzo łatwo wdziera się zło i niepostrzeżenie przejmuje władzę nad ludźmi.
Ciekawe przed kim i przed czym uczestnicy manifestacji chcą bronić Wałęsę – przed historią? Przed nim samym? A tak naprawdę, wychodząc na ulicę z niedorzecznymi hasłami i przyklejonymi wąsami nie bronią Wałęsy. Maja tylko jeden cel – za wszelką cenę dążą do obalenia rządów PiS. W następnym marszu mogą ruszyć w obronie zdechłego szczura unicestwionego przez Jarosława Kaczyńskiego. Cel przecież uświęca środki.