Ktoś dybie na moje życie

0
0
0
/

prawy.pl_images_leszek_poslusznyDotychczas z obawą, ale bez szczególnego strachu odnotowywałem kolejne symptomy „dziwności” sytuacji politycznej, która mnie otacza. Starałem się nie trapić, sprawami, na które i tak wpływu nie mam. Tym razem jednak kolejne fakty układają się w obraz, w którym jednym z bezimiennych bohaterów mogę być ja, ty i nam podobni. Ale do rzeczy. Pakiet spraw, o które nikt mnie nie pyta, bo i nie ma po co, rozpoczyna niepokojąca dla mnie częstotliwość wizyt angielskiego premiera w naszym kraju. Czwarta wizyta w przeciągu ostatniego półtora roku nie pozwala mi wierzyć, że chodzi o zasiłki dla naszych Rodaków, tworzących PKB na Wyspach. Pomny zdradzieckich poczynań Wyspiarzy w historii stosunków z Polską, nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż znowu przybywają, aby nas do czegoś wykorzystać, a może i w ostateczności „podpalić”. Jeśli mi osobiście dane by było witać tak wysokiego urzędnika z Wielkiej Brytanii przed uściśnięciem jego zacnej dłoni zażądałbym zwrotu stu siedmiu milionów funtów, które z nas zwindykowano tuż po wojnie, za korzystanie z baz oraz sprzętu wykorzystywanego przez naszych dzielnych lotników w Bitwie o Anglię. Zażądałbym również odtajnienia dokumentacji dotyczącej katastrofy w Giblartarze, a wielu w niej angielskich łajdactw oczekiwać można. Zresztą w sytuacji, gdy uświadomiłbym sobie fakt kolejnego apelu wystosowanego przez Izbę Lordów o natychmiastowy zwrot roszczeń żydowskich wobec RP odwróciłbym jestestwo szacownego premiera w kierunku, z którego przybył i przypomniawszy sobie swoją piłkarską karierę odpaliłbym siarczystego woleja w dupę tak znamienitego gościa. Mniemam, iż Angole jako naród roztropny szybko zrewidowaliby swój stosunek do „wiejskiego głupka”, za jakiego nas mają. Wszak geograficznie i geopolitycznie, dopóki istniejemy, znaczenie mamy wyjątkowe. A jakież to wieści przynosi prasa? Otóż mam się radować, że przybędzie do mego kraju tysiąc uzbrojonych Brytyjczyków na jakieś sojusznicze manewry, celem wzmocnienia obrony przeciwko Rosji. Dodając do tego powstanie pięciu baz amerykańskich, zapowiadaną wizytę siedemnastu tysięcy amerykańskich marines, w kontekście obowiązywania europejskiej ustawy 1066, pozwalającej na pałowanie tubylców przez obcych w imię obrony demokracji, zaczynam się lekko niepokoić. Kiedy dochodzi do mnie także komunikat, po wspólnym monachijskim spotkaniu amerykańsko-rosyjskim wypowiedziany ustami Pana Miedwiediewa, iż obie strony zacieśniają współpracę na terytorium Syrii we wspólnej walce w obronie „wartości”. Moja jaźń nieco się wyostrza zalewana kolejnymi retorycznymi pytaniami. To co, w Polsce Amerykanie są wrogami Ruskich, a w Syrii prowadzą skoordynowane działania wojenne?? Ktoś chyba chce zrobić ze mnie głupka! Z drugiej strony wolałbym, aby terytorium naszej pięknej krainy nie stanowiło nigdy boiska dla zmagań jakichkolwiek potęg, więc Amerykanie niech sobie fortyfikują Wielki Kanion, a Anglicy niech obronie zaminują sobie Tamizę, miast panoszyć się z karabinami w naszym kraju. Polecam historię Belgii, której obszar był areną rozwiązywania obcych konfliktów ościennych mocarstw. Kiedy wreszcie się zbuntowali, ogłaszając pospolite ruszenie, zaniepokojeni sąsiedzi w zgodzie i w porozumieniu wybili ich do nogi. Reasumując, marzy mi się kraj, w którym jedynym uprawnionym do wymachiwania bronią jest polski żołnierz i polski obywatel, nie mieszający się w obce konflikty, stanowiący siłę obronną dla Państwa i jego mieszkańców. Ktoś powie, fantasta. Skąd na to wszystko brać kasę? Ano spieszę nadmienić, iż nasz kraj jest geologiczną potęgą europejską. Wystarczy robić dobre interesy. Żeby jednak robić dobre interesy dla Polski muszą przede wszystkim robić je Polacy. Nie wspomnę już o reperacjach wojennych od Niemców, o zwrocie zrewaloryzowanej kwoty stu siedmiu milionów funtów wypłaconej Angolom w złocie z kanadyjskich depozytów, o odszkodowaniach od Ruskich czy Ukraińców i tak dalej i tak dalej. By jednak ktokolwiek usłyszał rozsądnie żądający głos i zaczął się z nim liczyć, musi on być wyartykułowany przez niesprzedajnych i szanujących Polską Rację Stanu obywateli. Ktoś może mi zarzucić, że sugeruję nic nieznaczące, bolesne wycie skrzywdzonego bachora. By jednak ten niemowlęcy skowyt zaczął konstruktywnie oddziaływać na naszych dłużników, należałoby szukać opłacalnych sojuszników nie w dalekim Ekwadorze, czy w przeludnionej Nigerii, a wokół siebie. Chętnych do robienia wspólnych interesów, dla zachowania własnej tożsamości jest mnóstwo, choćby; Węgry, Czechy, Słowacja, Białoruś, Państwa bałkańskie, Państwa skandynawskie (dopóki są), Łotwa, Estonia, Gruzja i wiele innych. Ot wizja polityki, na którą nie mam żadnego wpływu. Martwią mnie jednak symptomy sytuacyjne, które regionalnie mogą narysować moją niechcianą przyszłość. Mam otóż jasną świadomość, iż współcześni Polacy, jedyny kontakt z obsługą jakiejkolwiek broni mają tylko w świąteczny „lany poniedziałek”, polewając się na potęgę wodą z plastikowych atrap wojennych. W tym kontekście przeraża mnie dzisiaj, nieco podejrzanie pompowany patriotyzm. Nigdy nie zdołam wyprzeć się swego uwielbienia dla naszej tysiąc pięćdziesięcioletniej krainy. Choć mam kontakt z cieplejszym morzem, wyższymi górami, milszymi ludźmi i dalece przyjaźniejszym klimatem, narodowa szczepionka hasa bez kontroli w moich żyłach. Zatem kiedy czytam w „Onecie” o wizji wielkiego Międzymorza. Kiedy obserwuję, do niedawna jeszcze spontanicznie organizowane marsze „Żołnierzy Wyklętych”, opatrzone dziś przydziałowymi chorągiewkami i wieńcami niesionymi przez schludne delegacje. Kiedy słyszę buńczuczne wypowiedzi na temat naszego „czerwonego”, drapieżnego sąsiada. Zaczynam wielce obawiać się premiery oczekiwanego od dawna filmu Pana Wojciecha Smarzowskiego dotyczącego rzezi wołyńskiej. Wiem bowiem, że to wspaniały reżyser i odda klimat i okrucieństwo tamtych czasów w sposób wybitnie sugestywny. Czy, aby jednak ten kawałek historii nie zantagonizuje dwóch narodów na zawsze. Przecież wiemy, że wystarczy wtedy niewielka prowokacja jakiegoś podłego kreatora, opłacającego grupkę nieświadomych, ukraińskich durni do namalowania na ścianie ratusza w Przemyślu antypolskich haseł i już skanalizuje to „legalny” patriotyzm do dynamicznej nienawiści. Wtedy już niewielki krok do zadymy, zataczającej coraz szersze kręgi. Nie dajmy się więc pod żadnym pozorem wtrącić w jakąkolwiek bijatykę, bez względu na to czy dotyczy to bliskiej Ukrainy, Rosji czy odległej Syrii. Nie jesteśmy w żadnej mierze na to gotowi. Niechaj Polskie Wojsko przebywa w kraju, a nie biega z bagnetami po świecie w obronie obcych interesów i gasząc nie nasze pożary. Dzisiaj jedyne czym dysponujemy to cudowna, polska młodzież. Nie pozwólmy zatem by jakiś niedołężny, zadufany w sobie, przeambitny buc z cygarem, bez względu na to kim jest i z jakiego kraju pochodzi, zrobił z naszych Rodaków bandę pożytecznych idiotów, maszerujących w imię patriotycznych ideałów na wyniszczającą wojnę. Z tęsknotą zawsze będę spoglądał w stronę przysłowiowej, stadionowej publiki, rozwijającej dumny transparent nakreślony nocą przez grupkę spontanicznych, młodych ludzi zainfekowanych wirusem tęsknoty za prawdziwie wolną Ojczyzną.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną