Na początku marca odbyły się w Republice Słowacji wybory parlamentarne. SMER silnie lewicowa partia premiera Roberta Fico wygrała wybory. Została jednak przy tym dość mocno poturbowana. Fico utracił samodzielną większość i bez koalicjantów nie jest w stanie sformułować nowego rządu.
Wśród publicystów zdążyła zaistnieć dyskusja czy przypadkiem nie powstanie koalicja antyficowska. Tymczasem Fico pokazał jak zdolnym jest graczem na słowackiej scenie partyjnej. Chociaż jego partia zdobyła zaledwie 49 mandatów (wobec 83 w wyborach w 2012 roku) lider SMERU dwoił się i troił by pozycja partii pozostała nienaruszona.
Żadna z partii prawicowych nie zdążyła zaproponować rozmów w sprawie koalicji antyficowskiej. Urzędujący premier sprawie porozumiał się z szefami Słowackiej Partii Narodowej, ugrupowania węgierskiej mniejszości narodowej MOST-HID oraz nowego tworu politycznego partii Sieć.
Tak egzotycznej koalicji nikt się nie spodziewał. Nacjonaliści ze SNS w jednym rządzie ze słowackimi Węgrami. Niezwykle ciekawa jest kwestia jak potencjalne niesnaski wewnątrz koalicji wpłyną na relacje słowackiego szefa rządu z Viktorem Orbanem. Zwłaszcza, że powszechna jest wiedza, że obaj panowie są bliskimi, politycznymi sojusznikami nie tylko w polityce międzynarodowej na forum UE ale także w relacjach z Rosją.
Obecnie nowa koalicja rządowa będzie posiadała łącznie 85 mandatów. Większość wystarczająca do rządzenia wynosi 76 mandatów. Zatem widać, że Fico wolał się zabezpieczyć przed potencjalnym przechodzeniem posłów do opozycji. Być może będzie również starał się przeciągnąć posłów ugrupowań koalicyjnych do swojej partii. Takich działań wykluczyć nie można.