Zastanawiamy się często, dlaczego dyskurs polityczny nad tak ważnym zagadnieniem jak stosunki polsko-niemieckie jest jednostronny i można rzec jałowy? Dotychczas unikano jak ognia wszelkich kontrowersyjnych tematów, aby nie drażnić „partnera” zza Odry, a polityków niemieckich i ich poczynania przedstawiano w samych superlatywach.
Można powiedzieć, że nad wszystkim co działo się w Niemczech krajowi decydenci i komentatorzy rozpływali się w zachwytach, stawiając nam za wzór politykę uprawianą przez kanclerz Angelę Merkel. Niewygodne fakty ignorowano, szykanowano też ludzi, którzy mieli śmiałość mówić prawdę i domagać się zmiany postawy wobec Niemiec. Przykładem na to jest chociażby kwestia nieuznawania przez rząd RFN praw mniejszości polskiej w tym kraju lub wielokrotne przypadki odbierania dzieci polskim rodzinom przez Jugendamty. W sprawach tych wiele inicjatyw podejmowały różne organizacje, w tym Liga Obrony Suwerenności i Związek Polaków w Niemczech. Jednakże za rządów PO i PSL nie można się było doczekać jakiejkolwiek reakcji na nasze postulaty. Uległa, wręcz germanofilska postawa Donalda Tuska i jego następczyni uniemożliwiała nagłośnienie poważnych problemów we wzajemnych relacjach, które zdaniem poprzedniego rządu były bardzo dobre, natomiast faktycznie pozostawiały wiele do życzenia. Krótko mówiąc Tusk, Kopaczowa, Sikorski i wielu innych prominentnych polityków „upadłej” koalicji dało się zaprząc do rydwanu wielkoniemieckiej polityki, i tak im pozostało do dzisiaj.
Konsekwencją takiej postawy był całkowity zakaz poruszania przez „publiczne” media jakichkolwiek tematów, które mogłyby wprawić w zły humor „cesarzową” Europy. Pilnowali tego dyspozycyjni redaktorzy i dziennikarze rządowego ministerstwa propagandy, w jakie przekształcono państwowe media. Ale zważywszy na kaliber spraw podejmowanych przez organizacje patriotyczne i na rozwój mediów elektronicznych, można było oczekiwać, że mimo wszystko wiadomości o tych problemach przenikną do opinii publicznej. Tak się jednak nie stało i sprawy, o które niejednokrotnie walczyliśmy były spychane do niszy medialnej, jaką są niezależne portale internetowe, będące w praktyce współczesną odmianą dawnych wydawnictw drugoobiegowych. Dlaczego? Zrozumie to każdy, kto przyjrzy się uważnie strukturze własnościowej mediów działających w Polsce.
Doczekaliśmy się bowiem sytuacji, w której, po dwudziestu kilku latach od przemian ustrojowych w naszym kraju, znakomita większość mediów, poza oczywiście państwowymi, jest w rękach obcego kapitału, przeważnie niemieckiego. O ile w telewizji dominują jeszcze media rządowe i komercyjne „polskie”, z wyjątkiem kupionego niedawno przez Amerykanów TVN, to w radiofonii już widać mocną pozycję właścicieli niemieckich, którzy mają ponad 26% udziału w rynku, co stawia ich na pierwszym miejscu wśród nadawców radiowych. W czołówce najpopularniejszych portali internetowych znajdują się dwa będące własnością lub współwłasnością kapitału niemieckiego, które razem posiadają ponad 32,5 mln użytkowników, co zapewnia im wielką przewagę nad pozostałymi podmiotami. Firmy o kapitale zagranicznym kontrolują aż 76% rynku prasy. Najpoczytniejszą gazetą codzienną w Polsce jest „Fakt”, należący do niemiecko-szwajcarskiego koncernu Ringier Axel Springer, który osiąga jednorazowy nakład ok. 300 tys. egz.
Wspomniany koncern posiada zresztą aż 49% udziałów w całym rynku prasowym, o czym świadczy również pierwsze miejsce wśród wydawanych tygodników, które od lat zajmuje kierowany przez Tomasza Lisa „Newsweek”, z nakładem ponad 130 tys. egz. Jednak prawdziwą dominację niemiecką widać dopiero w prasie lokalnej i kolorowej. Hegemonem wśród wydawców prasy lokalnej jest koncern Polska Press, należący do grupy medialnej Verlagsgruppe Passau, który wydaje aż 18 dzienników lokalnych w 15 województwach. Co zdumiewające, osiem z nich wychodzi pod wspólną marką „Polska”. Ponadto koncern ten wydaje ponad setkę tygodników lokalnych, a łączna sprzedaż jego wszystkich tytułów to blisko milion egzemplarzy. Wśród wydawców magazynów kolorowych wiodą prym Bauer (38 magazynów i 30 pism z krzyżówkami) oraz Burda Media (40 magazynów). Oba koncerny są częścią dużych grup medialnych i działając w naszym kraju od ponad dwudziestu lat praktycznie zmonopolizowały rynek miesięczników, dwutygodników i tygodników kolorowych, w tym telewizyjnych. Absolutna dominacja niemiecka w prasie lokalnej doprowadziła do zepchnięcia polskich wydawców na głęboką prowincję, gdzie wegetują w trudnych warunkach, zmagając się na co dzień z uzależnieniem od lokalnych układów partyjnych.
W tak ukształtowanym systemie medialnym nie może być mowy o jakimkolwiek swobodnym dyskursie politycznym, który przybrałby niekorzystny obrót dla strony niemieckiej. Dbają o to właściciele koncernów i ich miejscowi lokaje, którzy stosują sprawdzone w Niemczech metody cenzury i nacisku na niepokornych dziennikarzy. Dowodem na brak niezależności niemieckich mediów są wydarzenia z początku tego roku, gdy po masowych napaściach seksualnych w Kolonii i wielu innych miastach, próbowały one na „życzenie” władz federalnych przemilczeć ich skalę i zmanipulować przekaz do opinii publicznej.
Tylko zdecydowana postawa ofiar napaści i aktywność internautów doprowadziły do ujawnienia tych ohydnych przestępstw dokonywanych przez rozwydrzonych imigrantów. Skończyło się to wielkim skandalem i przeprosinami, ale ukazało także prawdziwe mechanizmy funkcjonowania niemieckich „przekaziorów” i rozmiary presji wywieranej na dziennikarzy przez wszechobecną za Odrą tzw. poprawność polityczną. Nie od dzisiaj wiadomo, że w Polsce aż roi się od przeróżnych agentów wpływu, będących narzędziami realizacji obcych interesów, ale największą groźbę stanowi niemiecka dominacja w naszym systemie medialnym. Prowadzi ona do tego, że dyspozycyjni dziennikarze swobodnie tumanią Polaków proniemiecką propagandą, znieczulając ich na negatywne skutki niemieckiej polityki wobec naszego kraju, co było widoczne szczególnie za „rządów” Donalda Tuska, gdy jego gabinet stał się praktycznie jarmarczną budą pełną marionetek zabawiających niewybredny tłum, a za sznurki pociągała Angela Merkel. W takiej sytuacji postulowana coraz częściej repolonizacja naszych krajowych mediów jest ze wszech miar uzasadniona.
Źródło: LOS