Czy konfident może być zbawiony?

0
0
0
/

prawy.pl_images_nowe_stories_media_felietonisci_stanismichalkiewiczŚwięta Wielkanocne, a właściwie nie tyle może „święta”, co kolejna Rocznica Zmartwychwstania Pańskiego (wydaje się, że warto ten rocznicowy aspekt specjalnie podkreślać w sytuacji, gdy postępactwo, niestety przy udziale niektórych przedstawicieli Przewielebnego Duchowieństwa uprawiającego dialog z judaszyzmem, lansuje pogląd, iż Zmartwychwstanie nie było faktem historycznym, tylko rodzajem fantasmagorii apostołów, którzy tak bardzo pragnęli zmartwychwstania, że aż sobie je uroili), stanowią dobrą sposobność do teologicznej refleksji nad konfidentami. Ze mnie oczywiście żaden teolog, ale skoro Spiritus flat ubi vult, co się wykłada, że Duch tchnie, kędy chce, więc nie ma żadnego powodu, dla którego w swoich tchnieniach miałby zostać ograniczony tylko do grona teologów, a już specjalnie docentów habilitowanych. To swoją drogą ciekawe, jak Duch Święty zapatruje się na habilitacje, ale nie o to w tej chwili chodzi. Jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści, więc i ja, chociaż żaden ze mnie teolog, rozbieram sobie z uwagą teologiczny aspekt konfidenctwa. Czy mianowicie bycie konfidentem to grzech, czy przeciwnie – cnota? Dzisiaj w naszym nieszczęśliwym kraju, za sprawą Wojskowych Służb Informacyjnych, których wprawdzie „nie ma”, ale które mimo to, za pośrednictwem swojej agentury, prowadzą energiczną ofensywę przeciwko aktualnemu polskiemu rządowi pod pretekstem obrony demokracji i praworządności, zapanowała atmosfera jurydyczna, w następstwie której nawet dzieci w szkole nie chcą przyjmować na wiarę arytmetycznych prawideł, że dwa dodać dwa jest cztery, tylko surowo pytają panią nauczycielkę, czy ma na to świadków, albo, czy może przytoczyć na tę okoliczność jakieś dowody, które utrzymałyby się w niezawisłym sądzie. W związku z tym można by na nieubłaganym gruncie praworządności orzec, że wszystko zależy od tego, komu konfident donosił. Jeśli, dajmy na to, donosił do Gestapo („Szanowny panie Gestapo!...”), no to jasne, że to grzech, a jeśli w dodatku na Żydów, to grzech specjalny, przeciwko Duchowi Świętemu, który ani na tym, a zwłaszcza na tamtym świecie, na którym, według najnowszych odkryć teologicznych, Żydzi nie tylko cieszą się szczególnymi względami, ale nawet – w odróżnieniu od głupich gojów - mają własną, szybką ścieżkę zbawienia, wybaczony być nie może i nie będzie. Zatem konfident donoszący do Gestapo według wszelkiego prawdopodobieństwa będzie potępiony i nie tylko cały czas będzie go bolało, ale w dodatku będzie przez całą wieczność musiał słuchać puszczanych na cały regulator kompozycji „Nergala”, czyli pana Adama Darskiego, co, jak wiadomo, gorsze jest od śmierci. Ale już w przypadku donoszenia do NKWD, czy nawet – do Urzędu Bezpieczeństwa, sprawa się komplikuje i to nawet nie dlatego, że wśród donosicieli do NKWD odsetek Żydów był nadspodziewanie wysoki, ale przede wszystkim dlatego, że – przynajmniej na etapie, gdy Żydzi popierali komunizm – donoszenie do NKWD, czy do Urzędu Bezpieczeństwa grzechem być nie mogło, bo – jak mówi Adam Mickiewicz - nawet „dzieło zniszczenia w dobrej sprawie jest święte, jak dzieło tworzenia”, no a jakaż sprawa mogła być na tamtym etapie świętsza od świętej sprawy proletariackiej rewolucji? Żadna sprawa świętszą nie była, bo czy w przeciwnym razie Ojciec Narodów, Chorąży Pokoju nakazałby umieścić na medalu dla uczestników Wielkiej Wojny Ojczyźnianej napisu: „Nasze dieło prawoje – my pobiedili”? Skoro tak, to donoszenie do NKWD lub Urzędu Bezpieczeństwa żadnym grzechem być nie mogło, a skoro nie mogło, no to i nie było. Cnotą może też nie było, chociaż co do tego pewności nie ma, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, ileż to poświęcenia wymagało od takiego konfidenta donoszenie w słusznej sprawie. Tyle moralnych rozterek, żeby nie powiedzieć - cierpień nie mogło przejść bez śladu, a ponieważ cierpienie uszlachetnia, to nic dziwnego, że nawet tacy subtelni moraliści, jak pani prof. Barbara Skarga, w komunizmie widzieli jeśli nawet nie same dobre strony, to bardzo wiele dobrego. A czy z dobrego może być coś złego? Na pewno nie, więc nawet te 100 milionów nieboszczyków, którzy według Sołżenicyna stali się nawozem Historii, nie można z dzisiejszej perspektywy uznawać za żadne „ofiary” reżymu, tylko za rodzaj „wiórów”, które „lecą” przy rąbaniu drew do napędzania parowozu dziejów. Zatem jeśli nawet konfidentów NKWD czy UB nie możemy uznać za świętych w znaczeniu teologicznym, to w każdym razie – za usprawiedliwionych. No a co z konfidentami SB? Ooo, tu już sprawa jest prosta! Po pierwsze dlatego, że żaden z nich nikomu nie zaszkodził. Przeciwnie. Skoro nieboszczyk pan generał Sławomir Petelicki wstąpił do SB, żeby spełniać dobre uczynki, no to cóż innego mogli robić konfidenci, jeśli nawet prowadzili z bezpieczniakami różne „gry” zwłaszcza „bez swojej wiedzy i zgody”? Oni też spełniali dobre uczynki, przyczyniając się w ten sposób do sprowadzania na właściwą drogę osobników błąkających się po manowcach. A czyż upominanie błądzących nie jest uczynkiem miłosiernym co do duszy? Wiadomo, że jest, więc jeśli taki jeden z drugim konfident, nawet kosztem moralnej rozterki, przyczynił się do zejścia jakiegoś figuranta ze złej drogi, to ma zasługę tym większą, że rzadko kiedy może liczyć na wdzięczność. Dlatego konfidenci Służby Bezpieczeństwa mogą, a skoro mogą, to powinni nosić głowy wysoko, służąc za wzór do naśladowania w tym skażonym moralnym relatywizmem dzisiejszym świecie. Przypadek Lecha Wałęsy, a zwłaszcza niezachwiane poparcie, jakiego udzieliły mu wszystkie bez wyjątku autorytety moralne w naszym nieszczęśliwym kraju, to nieomylny znak, że zmierzamy we właściwym kierunku. Niestety zdarza się, że łyżka dziegciu potrafi zepsuć smak całej beczki miodu. I tak się właśnie stało za sprawą księdza Stanisława Małkowskiego, który publicznie oświadczył, że uczestnicy Komitetu Obrony Demokracji nie powinni przystępować do Komunii Świętej. Na te słowa zareagował oburzeniem pan Mateusz Kijowski „na utrzymaniu żony” i wystosował list otwarty do Jego Eminencji Kazimierza kardynała Nycza z zapytaniem, co to ma właściwie znaczyć. W imieniu Jego Eminencji odpowiedział rzecznik oświadczając, że to była prywatna opinia księdza Stanisława Małkowskiego, a skoro tak, to żaden uczestnik KOD nie musi się nią przejmować. Może zatem przystępować do Komunii Świętej nawet bez spowiedzi, zwłaszcza jeśli jest konfidentem Wojskowych Służb Informacyjnych, czy jakiejś innej bezpieczniackiej watahy, no bo jakże ma przystępować do spowiedzi i może jeszcze ujawniać w jej trakcie, czyim jest konfidentem i jakie aktualnie wykonuje zadania? Jasne, że nie; co tajemnica, to tajemnica; ważne, żeby miał czyste sumienie i czyste serce. A jeśli taki jeden z drugim konfident wypucuje się przed swoim oficerem prowadzącym, to sumienie i serce ma czyste, jakby wykąpał się w hyzopie. Ciekawe, że podobnie myśleli źli naziści twierdząc, że „czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty”. Najwyraźniej wszędzie można trafić na ziarenka prawdy. W związku z tym nawet prywatna opinia księdza Stanisława Małkowskiego ma swoje dobre strony, bo właśnie dzięki niej nasza wiedza na temat uczestników Komitetu Obrony Demokracji znowu się poszerzyła. Dotychczas wiedzieliśmy, że nie mogą wytrzymać bez konstytucji i Trybunału Konstytucyjnego, a zwłaszcza – że nie mogą ani spokojnie spać, ani smacznie zjeść dopóki nie zostanie opublikowane orzeczenie TK w sprawie nowelizacji ustawy o TK. W chwili, gdy piszę te słowa już dziewiąty dzień przed Kancelarią Premiera w tej sprawie głoduje pan Andrzej Miszk, który zadeklarował, że będzie głodował aż do skutku, to znaczy – aż do momentu, gdy pani premier Szydło opublikuje orzeczenie TK. Ten pan Miszk z niejednego komina wygartywał, między innymi kręcił się koło kamedułów i nawet został przyjęty do jezuitów, ale chyba śluby mu się nie przyjęły, podobnie jak panu Andrzejowi Szczypiorskiemu nie przyjął się chrzest, no i został z zakon u wylany tak, że obecnie jest „diakonem-tułaczem” i współzałożycielem Komitetu Obrony Demokracji, z którego wygryzł go pan Kijowski. W tej sytuacji każda okazja do rozgłosu jest dobra. Jak tak dalej pójdzie, to pan Miszk może pobić rekord pani Nadii Sawczenko, która bez jedzenia wytrzymała ponad 80 dni – zwłaszcza gdyby głodował w przerwach między posiłkami. Ponieważ pani Sawczenko też zapowiedziała głodówkę, to taka rywalizacja może zelektryzować opinię publiczną na całym świecie, a zwycięzcy zapewnić trwałe miejsce w księdze rekordów Guinessa. Ale nie o to chodzi, bo ważniejsze jest, że uczestnicy KOD nie mogą też wytrzymać bez Komunii Świętej, do której chcieliby przystępować natychmiast po złożeniu donosu, podobnie jak przewielebny ksiądz Krzysztof Charamza przystępował do odprawiania Mszy świętej bezpośrednio po coitusie ze swoim partnerem.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną