Dziadowska demokracja ukraińska
Systematyczne ogołacanie Ukrainy i okradanie jej obywateli musi zawierać element odwracający uwagę. Wielcy oligarchowie, tak jak i nacjonaliści ukraińscy mają zwykłych ludzi za nic. Pierwsi, wraz z zagraniczną finansjerą (liczącą na podział z ukraińskich profitów), uznają za słuszne, że dobrym prezentem będzie dla społeczeństwa chodzik niczym dla chomika - w postaci ukraińskiego nacjonalizmu. Sami nacjonaliści ukraińscy dawno w swojej doktrynie uważali naród za okiełznane bydło, którym musi kierować mniejszość inicjatywna. Przeto obie grupy będą się doskonale rozumieć i dbać o to, by Ukraińcy nie zrozumieli. Podobna sytuacja miała miejsce w Polsce, tyle, że Polaków odzierano z tożsamości, która stanowiłaby mocne korzenie moralne. Taka bowiem nie powoduje kompleksów i nie można kształtować społeczeństwa według własnego upodobania.
Na Ukrainie zaś przyjęto technikę usilnego wtłaczania gotowego wzorca tożsamości, budowanego na chorym banderowskim czynniku. W ten sposób zawsze będzie można wyciągać bat w postaci jego przeszłych dokonań. Wystarczy przekonać, że ukraiński patriota winien obowiązkowo zostać neobanderowcem, a później swobodnie może to wykorzystać każdy, z Rosją włącznie. Przecież wiadomo, że nazizm jest zły (ukraiński wyjątkowo) i tylko ten mechanizm tłumaczy usilne przymykanie oczu na jego rozwój w tak bojących się faszyzmu lewackich krajach Zachodu.
Dlatego właśnie istnieje ogólny, podskórny zakaz nieprzeszkadzania we wprowadzaniu Ukraińców do bagna, póki mają jeszcze możliwość odwrotu. Ostrzegać Ukraińców wcześniej? To mogłoby zgubić wszystko. Przy okazji tego procesu dochodzi do sytuacji kuriozalnych: Znany intelektualista Taras Prochaśko usprawiedliwia ludobójstwo na Polakach. Dyrektor ukraińskiego IPN Wołodymyr Wiatrowycz, który za całokształt twórczości powinien zostać zaliczony do grona negacjonistów i oszołomów (a nie piastować tak odpowiedzialne stanowisko) utrzymuje, że go w ogóle nie było.
Ukraiński historyk, bynajmniej nie z mojej bajki – Jarosław Hrycak krytykował z kolei Wiatrowycza za to, iż wiedząc o istnieniu masowych zbrodni na Polakach, również je usprawiedliwia. Znana literatka Oksana Zabużko, nagradzana w Polsce i na świecie - porównuje rzeź wołyńską, w jednym ze swoich niezwykle „światłych” utworów „Muzeum porzuconych sekretów” do wielkiego świniobicia. Ukraińcy są świadkami happeningu mającego drwić z rosyjskiej propagandy w postaci krojenia tortu w kształcie noworodka [Sic!]. Znów chodzi o ludobójstwo wołyńsko-małopolskie. Przewodniczący Rady Najwyższej Ukrainy o twarzy kryminalisty apeluje do Polaków o nieprzyjmowanie ustawy honorującej polskie kobiety i dzieci pomordowane przez jego idoli. Co ważne - ten pan, bardzo pewien siebie proponuje zmienić datę nowego polskiego święta państwowego, byle nie miała ona żadnych skojarzeń z dokonaniami morderców, których „czci” broni.
Jednocześnie każda uwaga z naszego kraju, m. in. względem ustawy, która pozwala karać za mówienie prawdy obywateli polskich na terenie Ukrainy - jest traktowana jako bezczelne wtrącanie się w wewnętrzne sprawy „ukraińskie”. Przedstawiciele Ukrainy zdołali też ostrzec osoby decydujące o zwycięstwie w konkursie Eurowizji, że w razie wygranej Rosji oni się obrażą i w razie czego nie wystartują. Decydenci, zamiast odpowiedzieć gromkim śmiechem zdecydowali o zwycięstwie Ukrainy [Sic!]. Istny ukraiński dom wariatów jest aż nadto jaskrawo wspierany z zewnątrz. Szkoda, że także z Polski, bo otrzymywanie polskich nagród finansowych za antypolonizmy przez Zabużko, czy podejmowanie dialogu przez Łukasza Kamińskiego, szefa polskiego IPN, z propagandystą Wiatrowyczem (który ma przecież w teorii cele odwrotne niż Kamiński) to zaledwie początek tej tragikomedii. A wszystko po to, by dziadowska demokracja ukraińska mogła dziadowską pozostać.
Z kolei na naszych rządzących nic też nie robi już wrażenia: Ani uczczenie jednego kata powstania warszawskiego Petra Diaczenki przez parlament ukraiński, ani usankcjonowanie tradycji ukraińskich oddziałów ochotniczych, opartych na jego innym kacie – Oskarze Dirlewangerze. Wszystko po to, by ukraińska tożsamość budowana z nawozu uformowanego na kształt cegły mogła w tej formie bez żadnych uwag być konstruowana (o zaprawie z kłamstwa nie wspomnieć). I nic nie zmieni nawet fakt, jeśli w projektach będzie to Wersal. Śmierdzi stamtąd, jak z brunatnego szamba, ale większość udaje, że to zapach fiołków. Dokładnie tak, jak swego czasu na francuskim dworze. Obawiam się, że w Polsce znalazłoby się wielu chętnych, by te nieczystości pomóc na Ukrainie zamurować, ale to nie może nic dać, wobec solidnej wady konstrukcyjnej, o której wcześniej wspomniano. Żadne dane, które przypłyną z Ukrainy nie mają szans zrobić różnicy na naszym dryfującym w stronę ukraińskiego wodospadu statku. Wobec powyższego przypomina się dowcipne uczniowskie powiedzonko: „Pitagoras twierdzi, że matematyka śmierdzi, a Tales dowodzi, że to nic nie szkodzi.”.
Bezustanne loty jak ćma do światła w kierunku ukraińskim są widoczne od początku III RP. Ta ostania, która miała okazać się państwem wolnym - okazała się polem do uwłaszczania układu, który jedną nogą stał na pasku zagranicznych mocodawców (sytuacja analogiczna jak na Ukrainie). Odnieść można wrażenie, iż teraz zmienia się niewiele, prócz symbolicznych (choć ważnych) gestów jak odebranie Kart Polaka młodzieży fotografującej się z banderowską flagą w Przemyślu, lub na razie niespełnionych jeszcze obietnic. Jak bowiem spośród braku reakcji państwa polskiego na pewne sprawy odebrać nominację Jana Piekło na ambasadora Polski na Ukrainie? To kopia pomysłu mechanizmu jaki prezentował sobą Jan Widacki, wobec Polaków na Litwie lata temu (Teraz wszelako nomen omen jest konsulem honorowym właśnie Litwy). Lepiej było zostawić najgorszą z możliwych, jak podówczas uważały środowiska kresowo-patriotyczne - kandydaturę Marcina Wojciechowskiego. Do Kijowa usiłowała go wysłać Platforma. Choć pan Marcin ma zatrważające poglądy, to jednak nie robiąc wrażenia intelektualnego, był z dwojga złego znacznie lepszą kandydaturą niż Jan Piekło.
Ten ostatni to kręgi związane z Fundacją Batorego i Gazetą Wyborczą. Zabawne że pod koniec listopada 2011 roku prowadził na zmianę z Wojciechowskim seminarium pod patronatem wymienionej fundacji, dotyczące tematyki ukraińskiej. Jest ona finansowana przez George Sorosa, miliardera wrogiego PiS-owi, który raz to optuje za zalewem Europy przez islamskich uchodźców, a raz przykręca śrubki ukraińskim rewolucjom. Można zatem odnieść wrażenie, że coś śmierdzącego ukryto również w naszym kraju. Nowy ambasador, jakim jest Jan Piekło, nie tylko z pewnością nie będzie przeszkadzał obranemu kursowi na kolizyjny z Polską neobanderyzm, ale skutecznie może go wesprzeć. Pozwala to zadać pytanie: czy z Polską jest wszystko w porządku, bo przez długi czas wiemy, że nie było.
Gorzej jednak będą mieli przeciętni Ukraińcy, gdy na stałe w Kijowie przebywać będzie duet Jan Piekło - Leszek Balcerowicz. I jeśli Ukrainę oraz Ukraińców za cokolwiek przepraszać, to należy się zastanowić, czy nie właśnie za to. Na pewno należy wyrazić ubolewanie.
Źródło: prawy.pl