Chodzi o zablokowanie rozmieszczenia brygady NATO na wschodzie.
Świat polityki kryje wiele poważnych tajemnic, a w ich skrywaniu pomagają dziś nie tylko sami politycy, ale i media; jedne świadomie, drugie nie. Sporo tych spraw ma to do siebie, że jednak w końcu wychodzą na światło dzienne, tyle że czasem jest już za późno, by przeciwdziałać negatywnym skutkom tajemnych układów i paktów, zamaskowanych celów. Wielu Polaków patrzy od pewnego czasu ze zdumieniem na poczynania Europarlamentu i Komisji Europejskiej, które jeszcze niespełna rok temu wprost kochały się w naszej władzy, teraz zaś nagle wszelkimi sposobami usiłują zwalczać nowy rząd pomimo jego pełnej legalności.
Niestety wielu rodaków dało się nabrać, że naprawdę chodzi o zagrożenie w Polsce demokracji, choć ta de facto ma się ona nad Wisłą dużo lepiej niż np. we Francji, gdzie od wielu miesięcy kraj żyje pogrążony w stanie wyjątkowym. Albo w Niemczech, gdzie policja i władza kryją przed ręką sprawiedliwości chamów najordynarniej ubliżających zagranicznym politykom (bo przecież nie swoim!), pospolitych przestępców, gwałcicieli, potencjalnych terrorystów – tylko dlatego, że ich ukaranie nie pasowałoby do linii postępowania w kwestii imigrantów, linii ustanowionej przez sterujący krajem od lat wielki układ CDU/CSU-SPD.
Już sam taki układ stawia pod olbrzymim znakiem zapytania funkcjonowanie prawdziwej demokracji za Odrą. Zapisany w kilkudziesięciu tomach – nazywany przez wielu politologów niemieckich „wszechpartią” – precyzyjnie stanowi, co której partii się należy i przynależy włącznie z podziałami państwowych stanowisk nawet na poziomie gminy. Jako żywo przypomina to komunistyczny system jednopartyjny. Układ antydemokratyczny, całkowicie marginalizujący opozycję, kompletnie nieliczący się z jej zdaniem. Posiadający większość konstytucyjną.
A co powiedzieć o manifestacjach antyrządowych, które zgromadziły np. we Włoszech czy Francji miliony protestujących (a nie 45 tysięcy, jak ostatnio w Warszawie)? Z tego tytułu nie podnoszono na Zachodzie jednak żadnego larum. O cóż więc chodzi, co kryje się za nagłym, gwałtownym atakiem medialno-politycznym wymierzonym w wolną Polskę, atakiem posługującym się kłamstwem i pomówieniem?
Otóż kryje się za tym sprawa rozmieszczenia – a dokładnie rzecz biorąc jego zablokowania – na wschodzie Polski, a także częściowo w paru innych krajach (m.in. Rumunia, Łotwa, Estonia) ciężkiej brygady pancernej; ok. 4,5 tys. żołnierzy, setek bojowych pojazdów oraz czołgów, tysięcy sztuk innego sprzętu. Jasnym jest, że w przypadku takiej lokacji sił NATO-wskich punkt ciężkości odstraszania (bo taka ma być funkcja brygady) musi znaleźć się na wschodnich terenach Polski. Czy można rozmieszczać jednak tak poważne siły w kraju co prawda NATO-wskim, ale nierespektującym zasad demokracji, czyli w Polsce? Demokracja to rzecz święta, może na zachodzie Europy mniej, ale w USA na pewno. A to Stany Zjednoczone ostatecznie zadecydują o losach wschodniej flanki; nie mogą jednak nie brać pod uwagę głosów niektórych sojuszników. Nawet takich jak Niemcy, choć z nimi jeszcze ok. 70 lat temu również USA prowadziły niebywale morderczą wojnę.
Dlatego niezbędna jest narracja o zagrożeniu, a lada moment o całkowitym obaleniu demokracji w Polsce. Jeśli bowiem władza ma tutaj charakter faszystowski, ba! sprzyja skrycie Putinowi, jak głosi np. niemiecki lewak Martin Schulz ustanowiony przewodniczącym Europarlamentu, to czy można takiemu krajowi powierzać tak poważną siłę bojową? Niemcy w NATO mają militarnie mniej do powiedzenia, ich armia jest ok. dwudziestokrotnie (!) słabsza od amerykańskiej, drugą armią w sojuszu jest turecka. Bundesrepublika jest za to mocniejsza politycznie, w Unii Europejskiej zaś dominuje totalnie wszystkich.
Wiadomo nie od dziś, że to właśnie nasz sąsiad zza Odry jest głównym przeciwnikiem rozmieszczenia dodatkowych wojsk NATO, zwłaszcza tak nowocześnie wyposażonych, wzdłuż naszej wschodniej granicy. Znów można zapytać: o co Niemcom chodzi, co się za tym kryje? Co im przeszkadza silnie broniona nasza granica na Bugu, zewnętrzna granica Unii? Toż w ich interesie leżeć powinno, aby w razie czego bronić się nie na Odrze, ale kilkaset kilometrów dalej na wschód. Sęk w tym, że Niemcy w ewidentny sposób nie czują zagrożenia ze wschodu, ze strony Rosji. Nie jest dla nich żadną niepokojącą lekcją bezwzględna aneksja Krymu i kontynuowanie wyniszczającej Ukrainę wojny w Donbasie. I znów trzeba zapytać: jak to możliwe, co się za tym kryje? Przecież Niemcy durniami nie są. Cóż zatem ich tak uspokaja? Czyżby tajny układ z Rosją?
Bardzo wiele na to wskazuje, w tym również tradycja takich paktów, nie tylko między Ribbentropem i Mołotowem. Bo wcześniej przecież były, można powiedzieć na obrzeżach traktatu w Rapallo, tajne porozumienia między Armią Czerwoną a Reichswehrą (w sierpniu 1922 r.). Jeszcze wcześniej powstawały pakty między Prusami a Rosją carską, na czele ze słynną (po ujawnieniu) konwencją z 1772 r. w sprawie rozbioru Rzeczypospolitej. A można i należy jeszcze głębiej sięgnąć w czasie i przywołać porozumienie z roku 1720 w Poczdamie, w którym chodziło o to samo co teraz, o zachowanie w Rzeczypospolitej anarchii i zwalczanie unowocześnienia armii. Na temat tajnych porozumień między Berlinem a Moskwą – zawsze ze szkodą dla naszej Ojczyzny – można by napisać sporą książkę.
Niemcy, choć gęby mają pełne frazesów na temat solidarności państw unijnych i nie tylko tych (solidarność to hasło dla mediów i pospólstwa), na pewno nie zamierzają czegokolwiek poświęcać w sprawie bezpieczeństwa III Rzeczypospolitej. Ich celem nadrzędnym jest przekształcenie Unii Europejskiej w państwo zwane Stanami Zjednoczonymi Europy (nazwa oficjalna), w których będą zdecydowanym hegemonem, bo już dominują totalnie struktury unijne i Europarlamentu. Przeciętny Kowalski nie ma nawet pojęcia jak głęboka jest niemiecka infiltracja struktur unijnych.
Przypuszczam, że elity polityczne w Berlinie nie zmartwi nawet Brexit, być może nawet skrycie mu sprzyjają, bo wtedy pozycja Niemiec jako bezkonkurencyjnego hegemona wśród krajów unijnych pozostanie już na długie lata niepodważalna. Wtedy zaś koniecznym stanie się też przyjęcie ich na stałego członka Rady Bezpieczeństwa, co jest od dawna priorytetowym celem w ich polityce międzynarodowej. Wówczas będą mogli zablokować każdą globalną decyzję, która byłaby nie po ich myśli. Trzeba zdać sobie sprawę, że taka sytuacja polityczna jak teraz, kiedy Polska może im podskakiwać, jest dla nich niezwykle irytująca. Cztery razy mniejsze Węgry mogli jeszcze jakoś tolerować, ale Polska nie ma prawa rosnąć w siłę i niezależność. I tu właśnie dokładnie spotykają się, kolejny raz w historii [!], drogi Niemiec i Rosji.
Dlatego w interesie zachowania suwerenności nie tylko Polaków, czy Węgrów, ale wszystkich krajów europejskich leży wzmocnienie tego niepokornego kraju nad Wisłą i wywarcie na niemieckie władze presji, póki jeszcze można.
Faktem jest, że Niemcy od dawna lansują zamiast armii NATO-wskiej ideę jakiejś armii europejskiej, która z nazwy wygląda imponująco, ale nie mogłaby być de facto żadnym przeciwnikiem dla armii rosyjskiej. Z tego znów wynika, że Berlin jednak Moskwy się nie obawia… Ów brak obaw potwierdzają też decyzje sprzed kilku dni o rezygnacji z wyposażania Bundeswehry w najnowocześniejsze czołgi (produkowane zresztą głównie w Niemczech) oraz w system obrony przeciwlotniczej najnowszej generacji TLVS, choć ten ostatni był już przygotowywany do wdrożenia. Niemcy lekceważą totalnie zalecenie kierownictwa NATO wydatkowania co najmniej 2 proc. PKB na obronę oraz zwiększania w ramach tego inwestycji zbrojeniowych. Niemieckie Ministerstwo Obrony otrzymuje z budżetu zaledwie 1,1 proc. PKB i owszem zaplanowano na ten roku zwiększenie wydatków, ale głównie na... pensje, rocznie średnio ok. 4 240 Euro dodatkowo na osobę. A trzeba wiedzieć, że Bundesrepublika ma tegoroczny budżet zamknąć po raz pierwszy plusem – chyba jako jedyny kraj. Finansowo stoją więc rewelacyjnie, stąd należy wnosić, że oszczędności na obronie są wynikiem decyzji politycznych, nie gospodarczych.
Niemcy są przebiegli i nie chcą prezentować się przedwcześnie jako samotna zakała w szeregach NATO. W zakamuflowanej walce z Polską posługują się zręcznie strukturami unijnymi, Komisją Europejską, lewakami różnego autoramentu przerażonymi rządami konserwatystów w dużym kraju w środku Europy. Wolno przypuszczać, że również zakulisowo pracują intensywnie nad zniechęceniem niektórych członków Sojuszu do koncepcji silnej wschodniej flanki. Niewykluczone, że jeden znaczny partner sam się im „zameldował”, a mianowicie Francja. W kręgach gospodarczo-rządowych tego kraju wciąż nie mogą się pogodzić z tym, że Polacy jednak zrezygnowali z ich helikopterów Caracal (wcale nie najnowszej generacji). Przypomnijmy, że kontrakt wartości ładnych kilkunastu miliardów zł miał być zawarty kosztem polskich fabryk zbrojeniowych, a cena śmigłowców mocno zawyżona, np. w stosunku do francuskiej oferty dla Kuwejtu aż o 35 proc. Stawianie Polakom przez Francuzów ewentualnego ultimatum w tej sprawie byłoby dowodem niezwykłej krótkowzroczności – czyż jednak pierwszy raz w historii?
Rzecz jasna w tej sytuacji obalenie lub ubezwłasnowolnienie obecnego rządu, legalnie wybranego w wolnych wyborach, jest prawdopodobnie marzeniem nie tylko elit znad Sprewy, ale również szczerego demokraty znad Sekwany, I sekretarza socjalistów, prezydenta François Hollanda. Poprzedni układ polityczny nad Wisłą szedł na wszystko, co im zagranica wskazała, nie baczono na interes Polski, ale swojej partii oraz na swoje kariery osobiste; wybrano podłą drogę, dobrze znaną już w początkach XVIII wieku i tylekroć kontynuowaną później, w skrócie nazywaną targowicą. Jedno jest pewne: nie byłoby takich zapędów ze strony Niemców, nie stawialiby się Francuzi lub ktokolwiek inny, gdyby nie mieli silnego poparcia politycznego wewnątrz Polski.
Poza zdecydowaną większością obozu Kukiza cała opozycja jak jeden okazuje się obozem zdrady; nie da się inaczej nazwać tych, którzy działają wbrew oczywistym interesom Polski i nawet wbrew jej bezpieczeństwu zewnętrznemu. W imię interesów swoich partii i partyjek oraz swoich własnych oplują każde działanie patriotyczne, w tym każde staranie o zabezpieczenie granic. Stali się silnym ramieniem niemiecko-rosyjskim w III Rzeczypospolitej, silnym, bo umacnianym przez zagraniczne rządy oraz obce media, również te przekazujące w polskim języku. Moim zdaniem nie można czekać aż osądzi ich dopiero historia. Tym bardziej nie wolno traktować ich jako partnerów, w tym wtajemniczać w sprawy polskiej polityki, bo oni wszystko wywloką na zewnątrz.
Przyjeżdżają tu różne komisje, różni osobnicy (wszyscy lewacy!) niczym Judasze, z pocałunkiem, niby reprezentując demokratyczny świat, a w gruncie rzeczy, by wybadać nasze słabe punkty, nastroje, stan determinacji polskich władz. W Berlinie, Paryżu czy Moskwie próbują, gdzie jest granica, jak daleko mogą się jeszcze posunąć…
Niekończące się ustępstwa rozzuchwaliły wrogów, którzy przestali się miarkować. A co się stało, jak premier Beata Szydło wreszcie w Sejmie tupnęła nogą, jak pokazała kto tu w końcu rządzi? Okazało się nagle, że Komisja Europejska żadnego ultimatum Polsce nie stawiała, skądże znowu, że jakaś negatywna opinia to tylko przypuszczenie, że przeciek do mediów był fikcją... Tak trzeba było od razu. Spotkał ich wielki zaszczyt, gdy polska premier pojechała osobiście do Europarlamentu; nie uznali jednak przybycia Beaty Szydło za zaszczyt lub grzeczność, lecz za przejaw słabości – tak jest w polityce. W gruncie rzeczy tylko wysłuchała ona tylko nieprzyjemności ze strony lewackich demagogów, trzeciorzędnych polityków, którym nie powiodło się w macierzystych krajach.
Frans Timmermans znów pojawia się Warszawie. Tak spodobał się holenderskiemu lewakowi Pałac Kultury czy co? Nie, przybędzie, by dalej węszyć i wspierać zdradzieckie elity warszawskie, a tym samym podsycać napięcia w Polsce. To wsparcie jest tym łatwiejsze, że strona rządowa traktuje Timmermansa bardzo serio, zbyt serio, jak guru w kwestii demokracji i Europy. Nie rozumiem czemu przyjmują go najwyższe władze dowodząc tym samym tylko swej niepewności. Kto bowiem powinien rozmawiać z drugorzędnym politykiem, posłańcem hegemona? Równy rangą posłańcowi – to trzeba w końcu wyraźnie pokazać.
Dosyć tych zaszczytów! Szanujmy się! Dosyć okazywania słabości. Dosyć fałszywych kontrolerów. Odwołujmy się do własnej wielowiekowej tradycji demokratycznej, bo mało kto taką posiada, nie do istniejącego od niedawna unijnego systemu stworzonego przez biurokratów, głównie niemieckich. Tylko zdecydowana postawa, pokazanie wiary w swoje siły, konsekwentne dążenie do wyznaczonych narodowych celów zapobieże realizacji skrywanych planów permanentnego osłabiania Polski, w tym zablokowania rozmieszczenia pancernej brygady NATO na naszej wschodniej granicy.
Autor jest publicystą miesięcznika „Wpis”, współautorem z prof. Krzysztofem Szczerskim książki „Dialogi o naprawie Rzeczypospolitej”, prezesem Białego Kruka.