Szaleństwo! Ukraiński parlament chce dyktować polskiemu uchwałę ws. ofiar UPA

0
0
0
/

ukraina_parlamentTo nie żart. Ukraińscy posłowie chcą „przypomnieć”, że potrzeba ich aprobaty, w kwestii tego, co przegłosują polscy parlamentarzyści ws. rocznicy kulminacji banderowskiego ludobójstwa na Polakach.

Teoretycznie ukraińscy parlamentarzyści chcą „jedynie” współdecydować o tym co uchwali polski sejm w sprawie 135 tysięcy pomordowanych przez OUN-UPA polskich cywilów. To jednak tylko teoria. Ponieważ coraz większej liczbie Polaków nie trzeba przypominać, czym były wspomniane formacje (radykalnie nazistowska Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów utworzyła w czasie wojny wyjątkowo zbrodniczą formację Ukraińską Powstańczą Armię), niewygodna sprawa zaczyna przypominać nabrzmiewający do wybuchu chemiczny ładunek. Stanowi to dla elit prowadzących przez lata macoszą wobec ofiar UPA politykę nie lada problem. Każde wstrzymywanie tej sprawy potęgować będzie tylko efekt nieuniknionej eksplozji. Powoli wydają się to dostrzegać politycy polscy.

Niestety politycy ukraińscy, wiążący się w coraz większej mierze z ruchem kultywującym sprawców zbrodni ludobójstwa dokonanego na Polakach, nie tylko nie chcą przyjąć tego do wiadomości. Przyzwyczaili się, że każde upamiętnienie ofiar potrzebuje ich kontrasygnaty. Natomiast, aby ją uzyskać, muszą oni przedstawiać sprawę w jak najbardziej zawoalowanej formie, która nie narazi na szwank upowszechnianego na Ukrainie kultu sprawców. Ukraińcy w przeciwnym razie mogliby go uznać za niesprawiedliwy i wołający o pomstę do nieba, a następnie odrzucić. Pierwotnie zgoda ukraińskich nacjonalistów na upamiętnienia ofiar ich ulubieńców, musiała być uzyskana dosłownie na wszystko. Wymuszali to za pomocą ich lobbingu w Polsce. W przeciwnym razie medialnym krzykiem, szantażem i telefonami, wykorzystując do tego swoich przyjaciół w naszym kraju zmuszali ludzi - w tym i władze lokalne - do uległości.

Udało się im wyrobić w Polakach przyzwyczajenie, że czegokolwiek by w tej mierze nie czynili, muszą oglądać się na ich reakcję. W przeszłości dochodziło do takich patologii, że niezależnie czy organizowano uroczystość ku czci ofiar UPA w jakiejś miejscowości, organizowano wystawę, wmurowywano tablicę, stawiano pomnik, emitowano program telewizyjny (etc. etc.) organizatorzy zawsze mogli spodziewać się kłopotów. Robiono wrzawę, poszczególni członkowie Związku Ukraińców w Polsce na rozmaite sposoby usiłowali przeszkadzać, atakowano medialnie (tu zwłaszcza wsławiła się Wyborcza), odwoływano kompanie honorowe, nie pozwalano pisać prac doktorskich czy magisterskich na te tematy. Ludzie byli nawet zagrożeni wyrzuceniem z pracy, w przypadku braku uległości.

Pokłosiem tej tendencji do weryfikowania swojej obiektywności „ukraińskim” zdaniem (nacjonalistycznym) była choćby pierwotna, na szczęście nieaktualna deklaracja Wojciecha Smarzowskiego, iż chciałby nakręcić „Wołyń” z ukraińskim reżyserem. Wszystko to przypominało jakieś szaleństwo. Jednak nacjonalistom ukraińskim w przeszłości udało się przyzwyczaić ludzi, że aby wszelkie działania związane z tą sprawą (trzeciej zbrodni ludobójstwa na narodzie polskim) zostały uznane za obiektywne, muszą być związane z nimi, a w praktyce winny być pod ich kontrolą. Czy ktoś wyobraża sobie szukania aprobaty na upamiętnienie Powstania'44 u opiekunów byłych esesmanów, czy pomnika katyńskiego u rosyjskich komunistów?

Skutki przebudzenia opinii publicznej

W ciągu ostatnich lat (mniej więcej od czasów 65. rocznicy banderowskiego ludobójstwa) - wspomniana propagandowa siła rażenia neobanderowców, wraz z wypływaniem prawdy na powierzchnię zaczęła się zmniejszać. Nie zmienia to faktu, że nadal jest potężna, a możliwość odchowania młodego ukraińskiego pokolenia w banderyzmie, którą jego piewcy teraz zyskali, jest niepowtarzalna. To dlatego tak bardzo boją się wszystkiego, co zrobią Polacy, którzy są w stanie, choćby ze względu na dobro własnej przyszłości w tym przeszkodzić. Bardzo często, gdy sprawa w Polsce nabrzmiewała, nacjonaliści ukraińscy usiłowali proponować Polakom, tak jak i w tym momencie wspólne oświadczenie parlamentów. Teraz zaproponowali gotowy tekst, którego treść każdy człowiek, mający jakąkolwiek wiedzę i uczciwość uzna za skandaliczną. Podpisali się pod nim wiceprzewodnicząca Rady Najwyższej Ukrainy Oksana Syroid i minister spraw zagranicznych Borys Tarasiuk.

Wspólne oświadczenie parlamentów miało w przeszłości, jak wiedzą ukraińscy nacjonaliści, dość charakterystyczną wartość. Otóż stanowiło ono podkładkę dla – po wielokroć - tchórzliwych polskich polityków, którzy chcieli pozbyć się problemu. Nadawała ona certyfikat: „Nie zrobiłem, nic złego załatwiłem problem, nie sieję waśni między narodem polskim i ukraińskim”. To ostatnie było o tyle śmieszne, że oba z tych narodów za wiele o tych sprawach nie wiedziały. A przecież chodziło o to, by taki stan się utrzymał. Ponieważ wszyscy mieli to w nosie, mało kto mógł się obrazić (wbrew propagandowej narracji o wrażliwości naszych sąsiadów), z Ukraińcami włącznie.

Z jednej bowiem strony UPA była im obojętna. Z drugiej środowiska forsujące prawdę w Polsce za każdym razem podkreślały odrębność sprawców zbrodni od ogółu społeczeństwa ukraińskiego i mówiły o zwykłych Ukraińcach ryzykujących życie i ratujących Polaków. To dopiero polityka Związku Ukraińców w Polsce, innych ukraińskich nacjonalistów, Gazety Wyborczej etc., PR-owo urabiała Polaków, że urażenie uczuć ruchu neobanderowskiego, kultywującego morderców jest urażeniem wszystkich Ukraińców. Przez cały czas dążono, by zrealizować w praktyce to kłamliwie powtarzane stwierdzenie właśnie poprzez banderyzację ukraińskiego społeczeństwa. Wiedza, przynajmniej u Polaków zwiększyła się jednak już znacznie. Toteż jest coraz mniejsza szansa, że zarówno polskim, jak i ukraińskim politykom ujdzie to wśród polskiej opinii publicznej płazem.

Usilne próby przywrócenia starego politycznego status quo

Zdesperowani ukraińscy nacjonaliści, którzy niczym rekin niemal zaczęli już czuć krew swojej ofiary, usiłują wykorzystać do działań swoją najnowszą zdobycz: znajomości z polskimi osobami publicznymi nabyte w czasie majdanowych protestów. W tym celu utrzymują kontakt oraz urabiają, urabiają i raz jeszcze urabiają, sprzedając przy okazji swoją propagandową papkę. Niestety większość z tych osób, które im nieświadomie pomagają jest zbyt pyszna, by zapoznać się głębiej z problemem, np. literaturą (znów w grę wchodzi ta, którą podłożą im ukraińscy nacjonaliści). Nacjonaliści ukraińscy natomiast, w stosunku do polskiej sceny politycznej robią przecież to samo, co robili zawsze i co w przeszłości było sprawdzone jako skuteczne.

Jednak w wypadku założenia, że może się nie udać, chcą spróbować zmniejszyć siłę rażenia tego, co przedsięwezmą Polacy. Jeśli nie uda się powstrzymać polskiej niezależnej reakcji, woleliby uchwałę zamiast ustawy. A zamiast uchwały woleliby wspominane „wspólne oświadczenie parlamentów”. Jeszcze bardziej woleliby milczenie, a największą radość sprawiłoby im potępienie rzekomych polskich zbrodni, okupacji, itp., w tym szczególnie operacji „Wisła”. To ostatnie pozwoliłoby naciągnąć Polskę i polskich podatników na odszkodowania. Mile przez nich widziane jest również akceptowanie, a nawet wspieranie z Polski kultu OUN-UPA, co częściowo już się działo (w przyszłości tym samym zakładanie sobie stryczka na szyję, bo ci bohaterowie zoologicznie nienawidzili Polski i Polaków i to - wbrew propagandzie - bardziej niż Rosji).

Przekonywanie Ukraińców - głosem samych Polaków, że wszystko jest w porządku wydaje się bardzo skuteczne. Społeczeństwo ukraińskie nie wie np. kim jest Balcerowicz, ale wie, że w przeszłości był w Polsce osobą decydującą i wpływową, a w Polsce wszak jest lepiej. Ukraińcy nie wiedzą też, że np. Kazimierz Wójcicki, Marcin Święcicki, Jan Piekło czy Marcin Wojciechowski nie przedstawiają żadnych poglądów społeczeństwa polskiego. Nie są też „naszymi bohaterami”, którzy Polakom ułatwiali życie, nie są też osobami którzy łagodzą czy ułatwiają stosunki polsko-ukraińskie. Społeczeństwo naszych sąsiadów nie ma o tym pojęcia. Toteż, gdy wspomniane osoby powiedzą, że UPA to bohaterowie (choć gdzieś zakulisowo przewija się, że mordowała Polaków) ludzie łatwiej uwierzą w brednie ukraińskich nacjonalistów, że kult banderowców jako chłopców bez skazy jest patriotyczny. Wszak powiedzieli to nawet Polacy.

W ten sposób przeciętny Ukrainiec łatwiej uwierzy, że oficjalna krytyka UPA jest wyłącznie wymysłem rosyjskiej propagandy (sam kult UPA jest korzystny zarówno dla Niemiec, jak i dla Rosji i stanowi m.in. propagandowe paliwo, ale nie tylko). Zasadną wydawałaby się analiza, czy osoby typu wymienionych nazwisk są w jakikolwiek sposób powiązane z innymi krajami, bądź strukturami poza Polską. Zabawne byłoby odkryć, kto najgłośniej krzyczy „łapać złodzieja”. Nie można jednak dopuszczać się bezpodstawnych oskarżeń, szermowanych dla odmiany bez ograniczeń z drugiej strony. Ich ofiarą ofiarą padł bowiem np. ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, wielu innych, plus co najmniej trzy portale, które tematykę tę stale poruszają.

Parlamentarzyści z Ukrainy nie poradzili sobie nawet z tytułem

Projekt wspólnego oświadczenia parlamentów, który wyciekł do mediów byłby wysoce humorystyczny, gdyby nie jego wysoka tragiczność. Zabawne bynajmniej nie jest to, że autorzy, którzy ów projekt pisali, albo są zatrważająco nierozgarnięci, albo liczą na naiwność innych. Tytuł „wspólne” oświadczenie zawiera - tak rażąco subiektywną treść, że mogą się złapać na to tylko najwięksi dyletanci w polskim parlamencie. A tych, ku zmartwieniom ukraińskich nacjonalistów, coraz mniej. Najzabawniejsze jest to, że nawet w przypadku tego dokumentu ukraińscy nacjonaliści nie byli w stanie odpuścić kolejności i wpisali jako najważniejszy organ w projekcie dokumentu „Radę Najwyższą Ukrainy”. Polski sejm i senat dopiero po niej mimo że to właśnie polski parlament nad tym pracuje. Rady Najwyższej Ukrainy nikt wszak w tym przedsięwzięciu nie potrzebuje - jest ona zbędna i wpycha się w nieswoje sprawy.

Ten ostatni fakt wtrącania się neobanderowcy zauważają jedynie, gdy ktoś ma jakiekolwiek uwagi do kultu ich idoli. Sejm projektuje dokument, ci wpychają się nieproszeni i wpisują się jako nadrzędny organ. Zatem buta nie opuściła ich nawet tutaj. Prócz faux pas dokonanego już w tytule, mamy do czynienia z narzuceniem eufemistycznego określenia na zbrodnie: „tragiczne wydarzenia”. Zostało więc ono nazwane dokładnie tak, jak na Ukrainie. Wyrażenie to jest tak wieloznaczne, iż gwoli uczciwości tragicznym wydarzeniem można nazwać równie dobrze powstanie tego projektu. Sam tytuł zawiera również błąd, który z politycznej poprawności stanowi zmorę także w Polsce. Małopolska Wschodnia została nazwana Wschodnią Galicją. Ta ostatnia austriacka nazwa przestała istnieć po rozpadzie monarchii austro-węgierskiej. Prócz tego, że obce, stanowiła zresztą określenie wyjątkowo komiczne i obśmiewane w swojej genezie.

Otóż wyznający nacjonalizm ukraiński uważają, że Polacy nie mieli prawa zmienić terminologii zaborczej tego regionu na Małopolska Wschodnia i tego nie uznają. Głoszą, iż nazwa ta jest tożsama z polskim szowinizmem i chęcią ekspansji. My - tak samo - nie musimy uznawać nazwy Ukraina Zachodnia. Jednak prawda jest taka, że obiektywnie każda z tych nazw ma swój sens i mówi od razu o jaki okres historyczny chodzi. Politycznej poprawności poddało się nawet w tej kwestii (by nie urażać Ukraińców) Muzeum Powstania Warszawskiego. W nim możemy się dowiedzieć, że operacja „Burza” miała miejsce w… Galicji Wschodniej. Niektórzy usprawiedliwiają się faktem występowania jeszcze czasami starej nazwy w dokumentach. Tak, obok Małopolski Wschodniej pojawia się ono z przyzwyczajenia i oklepania. Takiego samego jak to, które motywuje Polaków do określania Wszystkich Świętych - Świętem Zmarłych.

„Wspólna” tragedia wypocin znad Dniepru

W projekcie oświadczenia, już na samym początku znajdziemy dość typowe fasadowo-płaczliwe zawodzenie, iż „wydarzenia na Wołyniu i w Galicji Wschodniej w latach 1943-1944 to nasz wspólny ból”. Cóż za dwulicowość. Te „wydarzenia”, czyli ludobójstwo dokonane na Polakach, to ból – przynajmniej na razie - wyłącznie polski. Ukraińcy nie za wiele o tym wiedzą, zaś jedyne, co boli ukraińskich nacjonalistów to fakt, by opinia zbrodniarzy nie doznała PR-owego uszczerbku. Tragikomedia trwa w najlepsze, po tym jak autorzy listu stwierdzają, iż polscy zamordowani padli ofiarą nietolerancji etnicznej (to zresztą chyba najmocniejszy zwrot jaki ci hipokryci zdołali urodzić).

Piszą w tamtym fragmencie, że zginęli oni „z rąk odrębnych członków formacji zbrojnych podziemia ukraińskiego jak również obywateli pochodzenia ukraińskiego”. Nawet tutaj nie pada nazwa organizacji sprawców, lecz wyłącznie oddzielenie ich - jakoby formacje mordujące były odrębnymi. Od czego i w jaki sposób wyjaśni się dopiero za chwilę. Co ciekawe ukraińska ludność mobilizowana przez UPA, została uznana nie za ukraińską, lecz „pochodzenia ukraińskiego”. Cóż, co złego to nie my. Może sami mordowali swoich, bo byli spolonizowani? Kto myśli, że ukraiński nacjonalizm nie jest zdolny do takich bzdur, bardzo by się zdziwił.

Zaraz poniżej jednak nie ma problemu, by w kontekście krzywd ukraińskich autorzy wymienili nazwy formacji polskich: „w nadziei na zrozumienie wzajemnych krzywd wyrządzonych narodowi ukraińskiemu przez władze polskie w dwudziestoleciu międzywojennym, przez Armię Krajową i Bataliony Chłopskie) oraz inne formacje militarne podziemia polskiego w czasie II wojny światowej, zarówno jak przez władze komunistyczne PRL-u, w szczególności poprzez dokonanie akcji "Wisła" w 1947 roku”. Jednym słowem - to tak rażąco prymitywna próba pokazania, jakoby Polacy skrzywdzili „Ukraińców” (tak naprawdę ukraińskich nacjonalistów), że spokojnie mogli tę litanię przedłużyć. Nie stanowiłoby to już żadnej różnicy. Co ciekawe ukraińscy inicjatorzy zignorowali wszystkie wspólne ustalenia historyków podczas seminariów „Polska – Ukraina; trudne pytania”, w tym zarówno protokoły zgodności, jak i rozbieżności [Sic!], a dokument ma być niby wspólny (!).

Bardzo ciekawe w tym kontekście jest ciągłe publiczne powoływanie się na potrzebę wspólnej pracy historyków, by wciąż badać niby to nieznaną historię. A w końcu dowiemy się, jak to naprawdę było! Wyjątkowo „filuternie” brzmi rozszczepienie symetrii w kwestii Ukraińców ratujących Polaków: „wyróżniając wyczyny bohaterskie Ukraińców i Polaków, którzy nawet ceną własnego życia ratowali się wzajemnie przed zagrożeniem śmierci”. Dalej ci hipokryci nie byliby sobą, gdyby nie powoływali się na Jana Pawła II, chcąc uderzyć Polaków w czuły punkt i szantażować moralnie. Następnie autorzy po kolei wymieniają politycznie poprawne inicjatywy i dokumenty, z których praktycznie żaden nie powiedział prawdy, a każdy wymagałby osobnego omówienia. Posługują się nimi zazwyczaj, by udowodnić, iż przecież już wszystko zostało załatwione i w zawoalowanej formie zadać pytanie: „czego wy Polacy znowu chcecie”. Używają tego argumentu także ludzie związani z Gazetą Wyborczą.

Kto przeczyta dalej - ten przetrze oczy ze zdziwienia. Bynajmniej nie dlatego, że po raz pierwszy pada nazwa OUN i UPA. Warto raczej zwrócić uwagę w jaki sposób i jak różni się od kontekstu w jakim zostało pokazane podziemie polskie: „w związku ze stratą życia cywilnych Polaków w okresie II wojny światowej na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, pokrzywdzonych przez jednostki zbrojne i poszczególne osoby, które kojarzyły się z ukraińskimi nacjonalistami /w tym z OUN(b) i UPA/”. A zatem wymienione osoby nie zostały zamordowane przez wymienione ludobójcze organizacje, lecz członków formacji, które zaledwie się z nimi kojarzyły. Oświadczenie kończy się fragmentem o - jakżeby inaczej - wzajemnym przebaczeniu: „w imię wzajemnego przebaczenia i pojednania, żeby błędy i tragedie przeszłości nigdy nie powtórzyły się w życiu współczesnych i przyszłych pokoleń Ukraińców i Polaków”.

Tym samym - autorzy tego projektu, nie tylko w maksymalny sposób, w każdym miejscu tworzą sztuczną symetrię win i zbrodni, a nawet wrażenie przewagi win Polski i Polaków. Zupełnym i zatrważającym pustosłowiem jest tutaj wątek troski o to, by błędy i tragedie (tak określone zostało ludobójstwo) się nie powtórzyły. W jaki sposób można oczekiwać, że się nie powtórzą, kiedy rehabilituje się ich sprawców, ich ideologię oraz ich zapatrywania na Polskę i Polaków.

To zapatrywanie to wieczny krzyk o „ukraińskiej” krzywdzie, zazwyczaj urojonej, który ostatnio skończył się ludobójstwem. Czym skończy się teraz, skoro nawet w projekcie wspólnego dokumentu usiłuje się pod tą ukraińską krzywdą uzyskać podpisy polskich parlamentarzystów? A są w polskim parlamencie tacy posłowie, którzy by się pod tym podpisali, choćby z partii, która brała od Niemców dotacje i ustępowała we wszystkim Rosjanom. Jakoś to wszystko dziwnie logiczne i jak na nadwiślański klimat historycznie standardowe.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną