Poroszenko chce oszukać Polaków
Ukraińscy nacjonaliści dokonują mobilizacji, próbując wyhamować potencjalną zmianę polskiej polityki wschodniej. Państwo polskie wysyła sygnały, które choć są niejednolite, wyraźnie pokazują, że tendencja do tolerancji uwłaczającego polskiej pamięci zachowania na Ukrainie może wkrótce się skończyć. By temu zaradzić zebrały się więc wśród nacjonalistów, jak chciałoby się powiedzieć „mądre głowy” (Co zrobić, by podtrzymać w wybudzających się Polakach sztuczną śpiączkę farmakologiczną?). Jednak o mądrości nie musi decydować nawet wysoki poziom inteligencji (tu ważna jest np. także pokora), lecz także z nią jest wśród ukraińskich nacjonalistów różnie. Przeważnie kiepsko, ale nie zawsze i nie wszędzie, skoro byli w stanie z premedytacją przez lata oszukiwać większą część ludzi publicznych w Polsce.
I oto Gazeta Wyborcza, jak to zwykle w tych sprawach bywa, pomaga rozpropagować przekaz ze strony ukraińskiego prezydenta Petra Poroszenki. To, co opublikowała, to jak zwykle jeden z wybranych elementów starej retoryki w nowym opakowaniu. Ukraińscy nacjonaliści są w tej propagandzie recydywistami. Często o tę nową formę nawet się nie starają, powtarzając od lat te same elementy ich propagandowego bełkotu. Widząc tytuł „Poroszenko wyciąga rękę do Polski”, pojawiający się w Wyborczej, należy stwierdzić, iż każdemu człowiekowi znającemu dziennik Michnika (oraz jego niechlubną rolę) powinna się zapalić czerwona lampka. W istocie, w opinii niemałej części polskiego społeczeństwa Gazeta nigdy nie reprezentowała polskich interesów, lecz niemal zawsze obce. To jej redakcyjny skład, prócz biczowania Polaków retoryką wstydu w różnych aspektach, czynił się sam wysoką komisją, decydującą, kto działa na korzyść polsko-ukraińskiego pojednania, a kto nie.
Warto zaznaczyć, że przez lata jej dziennikarze swoją retoryką próbowali pacyfikować działania środowisk kresowo-patriotycznych dążących do tego, by publicznie została wypowiedziana prawda o ludobójstwie. I robili to - według nich samych - właśnie dla dobrych stosunków polsko-ukraińskich. Doszło nawet do tego, że w sposób pozytywny opisano wystąpienie przedstawicieli radykalnie prawicowego i neobanderowskiego Prawego Sektora.
Przed ponad dwu laty Michał Wilgocki opublikował artykuł pod znaczącym tytułem: „Prawy Sektor w Warszawie: „Granice po II wojnie są nienaruszalne”. A narodowcy protestują”. Jakież to bagienko może się za tym kryć skoro tytuł prasowy znany z wyjątkowej niechęci do środowisk prawicowych chce, by się ci znienawidzeni polscy narodowcy dogadali z ukraińskimi? Jak wiadomo także i wtedy sama wymowa artykułu przekazywała identyczną sugestię: narodowcy ukraińscy wyciągnęli rękę do polskich. „To dziwne, przecież to ludzie prawi tak jak i my. Powinniśmy znaleźć wspólny język - komentował tę sytuację przedstawiciel Prawego Sektora” - czytamy w Wyborczej.
Polityka redakcyjna wobec ukraińskiego nacjonalizmu w GW była skrajnie różna, niż wobec polskiego (Te dwa nacjonalizmy się od siebie różnią, jednak bezapelacyjnie na korzyść polskiego...). Atakowało się tam „polski nacjonalizm”. Mimo wszystko jednak godzenie z radykałami neobanderowskimi polskiej prawicy, od PiS-u po ruch narodowy i sugerowanie wzajemnej wyrozumiałości? Czy to wygląda naturalnie i szczerze?
Wytłumaczeniem na to może być inna koncepcja. Spójrzmy sobie wprost jak to wyglądało: Milczenie o zbrodni, jak i niemałej części antypolskich ekscesów na Ukrainie, pacyfikowanie środowisk, które chciały zapobiec kultowi nacjonalizmu ukraińskiego (skrajnie w swoim fundamencie antypolskiego), nieustanne pisanie o pojednaniu, które warunkowało polską tolerancję dla „ukraińskiego” prawa do własnego zdania, czy „ukraińskiej” wrażliwości. To ostatnie jest szczególnie ważne, bo przez lata faktycznie było to rozszczepianie poglądów neobanderowskich, (kiedy stanowiły margines) na całe ukraińskie społeczeństwo. Zadajmy zatem pytanie, na które odpowiedź może się okazać istotna w odczycie ostatniej publikacji o słowach Poroszenki. Czy Gazecie Wyborczej jednak nie chodziło o to, by poprzez tolerancję dla ukraińskiego nacjonalizmu zbudować w polsko-ukraińskich stosunkach neobanderowską bombę (zamiast ją rozbroić jak to sami deklarowali)?
Zwróćmy uwagę w jaki sposób wg redaktorów z Czerskiej ukraiński prezydent wyciąga rękę do Polski: „Prezydent Ukrainy wychodzi naprzeciw polskim postulatom, by nie czcić tych ukraińskich bojowników o niepodległość, którzy mają na sumieniu zbrodnie”. Poroszence nie chodzi o wyeliminowanie z publicznej przestrzeni OUN-UPA i wszystkiego co z tymi ludobójczymi strukturami związane, bo taka deklaracja musiałaby paść wyraźnie. Chodzi o zasugerowanie podziału zbrodniczej organizacji, na tych którzy mordowali i tych, którzy walczyli o niepodległość, co jest właściwie zadaniem niemożliwym. Większości sprawców nie dałoby się bowiem w tym momencie zidentyfikować, z powodu upływu czasu oraz śmierci, zarówno świadków, jak i samych sprawców.
Po to też była potrzebna idea hasła: „Dajmy Ukrainie czas”. To nie tylko czas na zarażenie jak największej części Ukraińców banderyzmem, ale i pozwolenie, by śmierć zbierała żniwo uczestników tych wydarzeń. Wszystko prowadzi do jednego: umożliwienia swobodnego kultu. Sama sugestia jakoby Ukraina miała dojrzewać i następnie w sposób dorosły zajęłaby się sprawą Ludobójstwa Wołyńsko-Małopolskiego oraz wyciągnęła poważne wnioski była przeważnie kłamstwem złych ludzi. Powtarzanym zresztą przez pożytecznych idiotów. A idiotów dlatego, że gdyby obserwować procesy zachodzące na Ukrainie, każdy zobaczyłby że ruch popierający kult sprawców ma coraz więcej do powiedzenia i wzrasta w siłę, usiłuje wręcz przejąć władzę. Tylko idioci mogli sądzić, że gdy Ukraina stanie się neobnaderowska to podejdzie dojrzale, odpowiedzialnie do sprawy, która dla neobanderowskiej retoryki jest najbardziej niebezpieczna.
Sugerowanie podziału UPA na bohaterską i zbrodniczą jest dość wrednym, lecz nie nowym pomysłem. Stronie polskiej byłoby trudno rozróżnić kto i co, a przecież UPA i OUN zawsze miały takie same zasady: antypolskie. To wręcz ten sam tekst, który wcześniej sprzedawali redaktorzy z Czerskiej. Streszcza się on mniej więcej w stwierdzeniu: Są dwie strony UPA - jasna oraz ciemna. Żadna nie może przesłonić drugiej. W konsekwencji należy to rozdzielać, a więc przy tym pamiętać, że UPA, prócz ciemnych kart pełniła także bardzo pozytywną rolę wyzwoleńczą i trzeba to rozumieć. Oto wyciąg systemu myślenia słynnych „wyborczych” redaktorów. Oczywiście od czego wyzwalała i jakimi metodami to już inna sprawa, a fakty są takie, że Ukraińcy bali się zarówno banderowców jak i NKWD-zistów.
Popierali ich raczej nie z wyboru, lecz gdy czuli taką konieczność: tj albo z przysłowiowym pistoletem przy głowie, albo gdy jedni dali się za bardzo we znaki – popierali drugich. Trudno bowiem określać wszystkich Ukraińców (także mając na myśli jedynie ukraińską społeczność z Kresów Południowo-Wschodnich II RP) jako banderowskich fanatyków. Jeśli zatem przyjmiemy retorykę podziału OUN-UPA, to Polska będzie musiała pozwolić na kult tej organizacji. Pretekstem do tego będzie choćby o wiele bardziej skąpa (w porównaniu ze zbrodniami) antysowiecka część działalności. A kto tam będzie sprawdzał i mierzył linijką gdzie ten kult sięga? Nikt by się o to nie fatygował, nawet gdyby dało się to zrobić, lecz wymienione organizacje są moralnie spalone jako całość. Chodzi więc o wepchnięcie tego kultu do akceptacji Polakom bocznymi drzwiami.
Ruch Poroszenki nie jest tym bardziej nowy, że został przetestowany w zeszłym roku. 10 listopada 2015 przyjechali do Polski przedstawiciele radykalnych neobanderowskich organizacji. Pierwszym z nich był Stepan Briacuń, przewodniczący Kongresu Ukraińskich Nacjonalistów, znany z odsłaniania licznych pomników liderów ludobójczego ruchu. Drugim - Igor Jaremijj, przedstawiciel UNA-UNSO oraz doradca Dmytro Jarosza, lidera skrajnie nazistowskiej organizacji Prawy Sektor. Podpisali oni deklarację o jakże podobnym fragmencie: „Odnosząc się do historii najnowszej, uważamy, że ci bojownicy walczący o wolność i niepodległość naszego kraju mogą znaleźć miejsce w Panteonie Narodowym, którzy nie mordowali dzieci, kobiet, starców, nie popełniali zbrodni na ludności cywilnej”.
To jedyny sprytny fragment. W reszcie oświadczenia znajdowały się bardziej prymitywne próby wyparcia się faktów. Co ciekawe na takie oświadczenie, ze szczególnym uwzględnieniem cytowanego fragmentu złapała się dziennikarka Jadwiga Chmielowska, publikując o tym tekst na łamach portalu „Wpolityce”. Oświadczenie jest o tyle nic nie wnoszące, że dwóch najważniejszych z podpisanych pod nim jegomości po prostu nie uznaje, że ich ulubieńcy mordowali i tyle. Wystarczy cofnąć się o kolejny rok wstecz i przypomnieć sobie co publicznie powiedział Artem Luchak, przedstawiciel Prawego Sektora, goszczący na Nowym Świecie w fundacji „Otwarty Dialog”: „Niech ktoś udowodni, że zabijaliśmy Polaków na Wołyniu!”. To nie tylko cynizm, ale i nieuznawanie faktów wedle tego co się podoba, bo dowodów jest aż za dużo.
Nie innych charakter ma głośno propagowany tekst, że historię trzeba nadal badać. W innej wersji brzmi on; „Zostawmy historię historykom”. To tak – jak gdyby coś się miało nagle okazać inaczej, jak gdyby nowe badania miały pokazać co innego. A ponieważ nie ma na to szans i każde następne badania dotychczas tylko potwierdzały to, co się stało, znów chodzi o zyskanie cennego czasu. Czasu, który na swoją korzyść zyskają ukraińscy nacjonaliści - kosztem Polaków. Należy zwrócić uwagę, że podobne są nie tylko deklaracje prezydenta i liderów radykalnych organizacji. Zarówno oni, jak i Poroszenko złożyli kwiaty na Skwerze Wołyńskim. Każdy z tych ludzi składał je również przy pomnikach sprawców. Zresztą ukraiński prezydent ma doskonałe doświadczenie składania kwiatów, zarówno pod pomnikami ofiar, jak i sprawców. Większość komentatorów na szczęście wyraźnie zwróciła uwagę na fakt, że przed przyjazdem Petra Poroszenki na szczyt NATO do Warszawy Stepan Bandera został patronem ulicy w Kijowie.
Traktowanie Polaków jak idiotów jest tutaj widoczne na każdym kroku. Obliczono je na ludzi posługujących się myśleniem życzeniowym, którzy pod nawałem faktów mogliby wreszcie zrozumieć. Ich podświadomość jednak zachowuje się niczym narkoman na głodzie. Wyglądają utęsknionego narkotyku, by zachowywać się jak w amoku i dzielić się z trzeźwymi swoją wizją rzeczywistości. To raczej na nich są obliczone fasadowe ruchy ze strony ukraińskich nacjonalistów. Zaśmiewać się można było z komentarzy niektórych sławnych redaktorów, gdy Andrzej Duda, będąc prezydentem elektem odmówił spotkania z Petrem Poroszenką, wymawiając się innymi obowiązkami. Jakież to wielkie interesy można było z nim ubić - czytałem w tekstach niektórych dziennikarzy. Otóż ci sami ludzie, w takich gestach, nic nieznaczących, lecz dających pożywkę właśnie wyłącznie naiwniakom, są w stanie się pławić i rozchlapywać tę naiwność na innych.
Najgorsze jest to, że nie zajmując się banderyzmem nie są w stanie tych tradycyjnych dla środowisk neobanderowskich zasłon dymnych zidentyfikować. Będą się jednak święcie kłócić ze wszystkimi tymi, którzy te sprawy znają jak własną kieszeń, że oto nastąpił przełom. Nie nastąpił. By jednak naprawdę nastąpił czeka przedstawicieli państwa polskiego nieco trudniejszy i dłuższy wysiłek, niż tylko zbiór lakonicznych deklaracji. Do nadrobienia są lata zaniedbań. I trzeba się czym prędzej brać do roboty, zażegnując potencjalne niebezpieczeństwo, zamiast rozsmakowywać się w sztucznych zapewnieniach rzucanych na przynętę i dla zyskania czasu. Do zrobienia jest najpierw porządek na naszym własnym podwórku, z którego trzeba wyeliminować stale interweniującą neobanderowską rękę. Bez tego nie mamy co oczekiwać na Ukrainie zmian. Wiedzą o tym nacjonaliści ukraińscy i dlatego stale usiłują nam przeszkadzać.
Źródło: prawy.pl