Nie neguję potrzeby pamięci o naszych klęskach i cierpieniach. Żydzi z rozpamiętywania klęsk uczynili doskonałą kartę przetargową w swojej polityce. Wypada pamiętać o tych, którzy oddali swe życie na ołtarzu Ojczyzny. Jest jednak coś niepokojącego w tym, że w ostatnim czasie mieliśmy w Warszawie dwa marsze wołyńskie, będą dwa marsze powstania warszawskiego i nie było ani jednego marszu grunwaldzkiego.
Rocznica wiktorii grunwaldzkiej jest doskonałą okazją do demonstrowania dumy narodowej, tego, że polska historia to nie tylko trupy polskich patriotów masowo zarzynanych przez okupantów, ale też zwycięstwa kiedy to Polacy w proch i pył rozbijali swoich przeciwników. Jest coś niepokojącego gdy naród nie chce pamiętać o chwilach chwały, tylko ogranicza się do wspominania cierpień. Tym bardziej, że pamięć o sukcesach nie wymaga wyzbywania się pamięci o cierpieniach. Można pamiętać o wszystkich wydarzeniach, jednak o tych dobrych chwilach polscy patrioci nie chcą pamiętać poprzez organizację marszów.
Stoczona 15 lipca 1410 na grunwaldzkich polach bitwa była jedną z największych bitew w historii średniowiecznej Europy. Starli się na niej rycerze Zakonu Krzyżackiego wspomagani przez kwiat rycerstwa europejskiego z siłami Polaków, Litwinów i Rusinów wspieranych przez siły z Mołdawii, Mazowsza. Bitwę zakończyło zwycięstwo wojsk litewsko-polskich.
Potrzebę budowy tożsamości narodowej w oparciu o sukcesy doskonale rozumiał Henryk Sienkiewicz, pisząc swoje genialne powieści historyczne ku pokrzepieniu serc Polaków. Jedną z takich powieści byli „Krzyżacy". Pierwotnie ukazywała się w „Tygodniku Ilustrowanym" od lutego 1897 do lipca 1900 roku (w tym też roku została opublikowana w formie książkowej).