Dajmy swoim zarobić! Podwyżki dla rządu
Niesławna była wicepremier, a obecnie unijna komisarz Elżbieta Bieńkowska, raczyła wygłosić swego czasu znamienną sentencję, w której posądziła osoby pracujące za mniej niż 6 tysięcy zł na rękę o głupotę lub inklinacje złodziejskie.
Jak widać musi być w tym ziarno prawdy, skoro miłościwie nam panujący postanowili najwyraźniej rozwiązać ten problem i przeczesać struktury ministerialne, odsiewając z nich złodziei i półgłówków. Podwyżki dla rządu i parlamentarzystów, bo o tym mowa, mają być niebagatelne. Z danych, do których dotarła „Rzeczpospolita” wynika, że pensje posłów i senatorów mają wzrosnąć o 2,7 tys. zł miesięcznie, prezydenta, ministrów i wojewodów o 4 – 5 tys. zł, zaś planowany wzrost wynagrodzenia szefa Rady Ministrów to około 8 tys. zł.
Tak wysokich podwyżek za obecnej władzy się nie spodziewałem. Szczerze mówiąc to liczyłem po cichu na uspokojenie żarłoczności posłów i innych „reprezentantów” narodu w tej kadencji, która przecież „dobrą zmianę” ma wypisaną na sztandarach. Nie to, żebym nie wierzył w szczere intencje obecnych włodarzy, jednak tego typu strzały w stopę świadczą co najmniej o nieprzemyśleniu pewnych spraw. Niektórzy posądzają PiS o butę, a partia ta sama wkłada im broń do ręki. Tak wysokie podwyżki w obecnej sytuacji, gdy uczciwie pracującym ludziom zabiera się ponad połowę wynagrodzeń w postaci rozmaitych podatków. W czasach, w których sytuacja demograficzna grozi zawaleniem się systemu emerytalnego. W realiach, w których przedsiębiorcy duszą się w oparach fiskalnych absurdów i biurokratycznej bezduszności, wydaje się to wszystko jakoś nie na miejscu.
Wielu ludzi twierdzi, w tym strona rządowa, że osoby na stanowiskach kierowniczych w administracji państwowej zarabiają za mało. To, czy mają rację zależy jednak tylko od punktu widzenia. Być może urzędnicy na analogicznych posadach w innych krajach mają pod tym względem lepiej. Być może praca, którą takie osoby wykonują jest zbyt ważna by ryzykować zatrudnianie osób mniej kompetentnych za niższą pensję. Być może... Jednak moim zdaniem wszystko to bzdura.
Obserwuję na co dzień świat z pułapu zwykłych ludzi, współdzielę z nimi problemy szarej codzienności i szlag mnie trafia, gdy czytam o podwyżkach dla baranów pchających się do władzy. Skoro bieda zagląda im w oczy, to niech znajdą inną pracę. Problem jednak w tym, że oni w większości do żadnej pracy się nie nadają. W każdej normalnej pracy zarabialiby również o wiele mniej niż obecnie. Jak można w ogóle rozpatrywać w kontekście kompetencji stanowiska obsadzane z politycznego klucza? Przecież minister, wiceminister czy wojewoda, tak naprawdę musi być wierny, nie rzetelny. Kompetencja osób zasiadających w ławach sejmowych bądź jej brak podlega arbitralnej ocenie tego czy innego partyjnego watażki. Nawet wyborcy w obecnym systemie mało mają do powiedzenia, ponieważ głosują w przeważającej mierze na partie nie na osoby. Ludzie na listach wyborczych to najlepszy sort partyjny, czyli największe mendy rozpychające się łokciami i dążące do władzy po politycznych trupach swoich kolegów. Wazelinowe, spływające śluzem potwory, gotowe nadstawiać lub całować tyłki wedle potrzeby, tylko dla własnych korzyści. Kryterium „kompetencji” zeszło już dawno w polityce na plan dalszy i wypływa co najwyżej w sytuacjach kryzysowych, gdy nikt z politykierów nie chce wziąć na barki ogromu odpowiedzialności związanego z zaniedbaniami poprzedników.
Tak to niestety wygląda, że każda ekipa nagradza swoich oraz kupuje nowych klakierów przy użyciu naszych pieniędzy. Uzależnianie ich wynagrodzeń od jakichś niezrozumiałych dla przeciętnego człowieka wskaźników to tylko zasłona dymna i oznaka resztek przyzwoitości każącej usprawiedliwiać się przed społeczeństwem. Wszelakie współczynniki mają jednak to do siebie, że można nimi manipulować, a odnoszenie wynagrodzeń sięgających kilkunastu tysięcy zł miesięcznie do najniższej, czy nawet średniej krajowej pozwala co najwyżej stwierdzić, jak daleko władza odsunęła się od normalnych ludzi.
Źródło: prawy.pl