Akcja „Orzeł może” nieco tańsza. Radość tylko przez chwilę?

0
0
0
/

Minęły prawie trzy miesiące od zakończenia głupawego happeningu „Orzeł może”, współautorstwa „Gazety Wyborczej” i radiowej „Trójki”. Tymczasem jedna z Fundacji, która chciała za organizację i promocję tej akcji przygarnąć 45 tysięcy publicznego grosza – „złożyła broń”.

Czekoladowy karakan, mający przypominać polskiego orła, różowe okulary – miłe ze względu na kolorystykę dla silnego, homoseksualnego lobby w radiowej Trójcy – jako ozdoba przedsięwzięcia, potężny bilbord na Pałacu Kultury, dziesiątki tysięcy kolorowych papierków zrzucanych z samolotu nad stolicą i do tego potężna promocja medialna akcji „Orzeł może”. Setki tysięcy złotych plus ich wielokrotność niewykazana w rozliczeniu, a kosztująca nas - podatników. Jak choćby wspomniany samolot, którego obsługa i serwisowanie nie zostało sfinansowane z prywatnej kieszeni szefa MON – Siemoniaka, czy szefa BBN Kozieja.

Tak bawiły się lemingi 2 maja tego roku. Miało być tak odświętnie i przytupem. Całość zaś zakończyła się wielką klapą. Na marsz przyszli funkcyjni z rodzinami – ze stacji na Myśliwieckiej, ich przyjaciele z Czerskiej oraz nieliczni warszawiacy. Do uczestników wliczono oczywiście mieszkańców stolicy, przechadzających się w świąteczny dzień traktem królewskim. Gdyby nie oni, frekwencja (ta rzeczywista) nie przekroczyłaby kilku dziesiątek „młodych, wykształconych, z wielkich miast”.

Prawnik Piotr Waglowski (chwała mu za odwagę i konsekwencję) zainteresował się szczegółami rozliczenia „manify różowych patriotów inaczej”. Korzystał przy tym z obowiązującego prawa do informacji publicznej. Odkrył między innymi, że Fundacja Polska Obywatelska na realizację części zadań akcji „Orzeł może” otrzymała z Narodowego Centrum Kultury kwotę 45 tysięcy złotych. Z NCK, czyli pieniędzy resortowych (czytaj budżetowych) - de facto naszych podatników.

Niedawno minął ustawowy termin rozliczenia wydatków. Waglowski zwrócił się więc o raport do szastającego naszym groszem NCK. W odpowiedzi otrzymał informację, że wspomniana Fundacja – zrezygnowała z publicznych pieniędzy i dokonała ich zwrotu. Warto dodać jeszcze, że początkowo jej wniosek opiewał na kwotę 100 tysięcy złotych. Głupawa zabawa Michników, Jethonów i Komorowskich mogła, więc nas kosztować jeszcze więcej. Dzięki nieugiętemu prawnikowi, 45 tysięcy wróciło do kotła doglądanego przez kiepskiej jakości kucharza – Rostowskiego.

I – sądząc po niedawnej decyzji Sejmu zawieszeniu progu ostrożnościowego – pieniądze poszły na inne „potrzebne”, czytaj równie głupawe przedsięwzięcia, powodując jeszcze większe zadłużenie państwa u nowojorskich brodaczy. Nasza radość w lekkim dołożeniu autorom akcji „Orzeł może” trwała, więc krótko. Tym niemniej – było warto. Niech druga strona wie, że – na tyle, na ile jest to możliwe – staramy się patrzeć im na ręce. W biało-czerwonych okularach, różowe pozostawiając licznym, kochającym inaczej z Myśliwieckiej.

Antoni Krawczykiewicz

fot. D. Różański

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną