Przeciw rządowi: sojusz Wyborczej z neobanderyzmem

0
0
0
/

Środowisko kojarzone z ul. Czerską w Warszawie zdołało odsłonić się w kwestii nieprzerwanego sprzyjania sobie nawzajem ze zwolennikami OUN-UPA. Nieoficjalne, egzotyczne przymierze lewicy z pogrobowcami bohaterów posługujących się radykalną odmianą nazizmu powinno zaskoczyć jedynie tych, którzy nie odrobili lekcji w historii.

W Prawie i Sprawiedliwości działają dwie frakcje. Jedna chce przyjaźni z Ukrainą nieomal za wszelką cenę. Druga chętnie przyjęłaby wizję takiego sojuszu w przyszłości, lecz patrzy na zachodzące w tym kraju wydarzenia trzeźwo. Zwolennicy tych dwóch kierunków ścierają się ze sobą z różną siłą, co sprawia wrażenie efektu chwiejnej i niejednoznacznej polityki. I często rzeczywiście takie jest. O przynależności do danej frakcji decyduje poziom wiedzy w temacie ukraińskiego nacjonalizmu oraz spostrzegawczość. Kto z polityków PiS posiądzie w tej materii wiedzę i jakkolwiek chce pozostać uczciwy, będzie dość ostrożnie patrzył na deklaracje ze strony naszych południowo-wschodnich sąsiadów. Wszelako rządzonych właśnie przez ukraińskich nacjonalistów, zwanych także neobanderowcami.

Spostrzegawczość natomiast dotyczy prostej obserwacji, że środowiska atakujące PiS w kraju i poza nim przeważnie wspierały ukraiński nacjonalizm. Mało tego, zwolennicy tego ostatniego zawsze, czasem półgębkiem, czasem otwarcie woleli się wiązać z PO i czymś, z czego powstała Nowoczesna. Ta prosta obserwacja niestety nie do wszystkich dociera. Nie bez powodu jednak do współrządzenia na Ukrainie został zaproszony Leszek Balcerowicz i Sławomir Nowak, a nikt z ekipy PiS czy Kukiz'15, którzy Ukraińcom ofiarnie pomagali. „Grzeszą” bowiem polskim patriotyzmem i niebezpieczeństwo uczciwego oceniania przez nich spraw wewnątrz Ukrainy jest zbyt duże. A jaka jest prawda? W zależności od tego, co się nad co przedkłada - interesy społeczne czy interesy określonej grupy - potrzebni są konkretni ludzie.

Niejeden obserwator obawia się, iż gdy Nowak i Balcerowicz dokonają czegoś złego, wina zostanie zrzucona na Polaków jako ogół. Co poradzimy, jeśli w przyszłości pojawi się twierdzenie, według którego „Lachy sprzedały Ukrainę”? Podziała to dokładnie na tej samej zasadzie, jak powiedzenia, iż za wszystkim stoją Żydzi. I nikt nie będzie się zastanawiał, ilu ich było (?), gdzie (?), czy wszędzie i czy faktycznie (?), bo kompleks ukraińskiego chłopa wykorzystywanego przez polskiego pana wtłaczany był przez dziesiątki lat sowieckiej propagandy. Dziś tak samo może wykorzystać go każdy oponent Polaków. Niezależnie czy będzie to Rosja, czy sami ukraińscy nacjonaliści (którzy także z sowieckich i antypolskich kalek propagandowych korzystali nie raz w przeszłości, bo to po prostu wygodne), czy ośrodek w postaci Niemiec, lub pewne ponadnarodowe kręgi rządzące tak w UE, jak i poza nią.

Zwróćmy uwagę, że ta sama Gazeta (dla której środowisko, z jakiego Nowak i tym bardziej Balcerowicz pochodzą było pieszczochami) opublikowała ostatnio tekst, którego zaledwie kilka fragmentów na samym początku jest po prostu arcyzatrważających. Nie będziemy tu opisywać skandalicznego wywiadu przeprowadzonego przez Pawła Krysiaka z Anną Dąbrowską, prezes Stowarzyszenia Homo Faber, jaki sam w sobie wymaga omówienia. Postaramy się jednak zasygnalizować niebezpieczeństwo, które za sobą niesie polityka tego środowiska oraz brak jej zrozumienia przez tę bardziej bezwiedną frakcję w PiS. Artykuł w Wyborczej o charakterystycznym tytule: „Polacy o Ukraińcach. Pogardliwe teksty, pogardliwe spojrzenia, pogardliwe traktowanie” jedynie na pozór martwi się o sytuację Ukraińców w Polsce. Faktycznie nakręca spiralę wzajemnych animozji między Polakami a Ukraińcami, których prócz neonanderyzmu nie ma współcześnie zbyt wiele.

Autorzy rozmowy, mówiąc o jakichś rzekomych, czy rzeczywistych negatywnych zachowaniach używają zwrotów w rodzaju: „my”. Występują więc jako Polacy. Ba, czytając można odnieść wrażenie, iż mówią to niejako w imieniu przeciętnego Polaka, który ma o sobie wyższe mniemanie, czyli de facto polskiego społeczeństwa. Ukraińcy będą to czytać. W konsekwencji zaś to wyczuli ich na najmniejsze podejrzenie, że np. ktoś może zachować się wobec nich w sposób chamski, złośliwie i nieprzyjemnie. I przyjmą najchętniej jedną interpretację: ten ktoś nienawidzi Ukraińców. Nie wezmą pod uwagę, że tego typu człowiek zachowuje się np. podobnie w stosunku do rodaków. Co niektórzy Ukraińcy mogą nauczyć się wręcz takich zachowań szukać i nakręcać spiralę konfliktu. Osobiście autor spotkał się kiedyś z reakcją w jednym z urzędów, gdzie Ukrainka została potraktowana w sposób potworny i pretekstem była właśnie jej narodowość. To zachowanie wzbudziło gniew, lecz wielu widziało tam niejedną awanturę z udziałem tej samej osoby, kiedy poniżała innych współrodaków pod innymi pretekstami. Była to po prostu osoba niezrównoważona emocjonalnie.

Atak na rząd PiS z błogosławieństwem ukraińskich nacjonalistów

Wyjątkowo prymitywny, niski i zmanipulowany charakter nosił atak na premier Beatę Szydło we wspomnianym tekście: „Pani premier kompromituje się na forum UE, mówiąc, że mamy milion uchodźców z Ukrainy”. Pani premier używała tylko i wyłącznie słownictwa stosowanego przez UE, której urzędnicy imigrantów ekonomicznych, zaproszonych przez Merkel nazywają „uchodźcami”. A robią to wyłącznie po to, by moralnie usprawiedliwiać przyjmowanie gwałcącej i wzniecającej rozróby hordy. Kiedyś chcących pracować w krajach bogatszych, a przebywających nielegalnie deportowano, gdy tylko ich złapano. Takich deportacji doznawali także Polacy.

„Ministrowie bagatelizują przejawy agresji na tle rasistowskim czy ksenofobicznym” - czytamy dalej. Nie, odwrotnie to Gazeta Wyborcza bagatelizuje wzrost kultu ideologii nienawiści. Ideologii neobanderyzmu, która przyjmuje Ukrainę ponad wszystko, która nie tylko chce budować swoją tożsamość na trupach kobiet i dzieci, która chce się oprzeć na wiecznych pretensjach uwspółcześnionej wersji wyjątkowo agresywnego i toksycznego nacjonalizmu. Wystarczy wspomnieć publicznie wyrażaną chęć na polski Przemyśl, od której nigdy żadna ukraińska władza się nie odcięła. Nie odetnie się tym bardziej ta współczesna, lecz będzie po cichu wspierać wkładanie do świadomości i podświadomości Ukraińców, że Przemyśl to ukraińskie miasto. Miasto, które jako kolejne po Lwowie musi zostać wyzwolone spod polskiej okupacji. Tym razem jednak Armia Czerwona w tej kwestii nacjonalizmowi ukraińskiemu nie pomoże. Wyznawcy tego nacjonalizmu liczą obecnie na naszą głupotę, a konkretnie części polityków i ludzi publicznych.

Sam artykuł, zgodnie z tendencjami Wyborczej atakuje rząd PiS, dając tu akurat do zrozumienia jakoby był on rzekomo „antyukraiński”. W najmniejszym razie jakoby rządzący na „cierpienie” Ukraińców w naszym kraju pozostawali obojętni. Nieważne co by gabinet Beaty Szydło uczynił. Zawsze będzie „antyukraiński” dla tej gazety i to jego ministrowie powinni wziąć sobie do serca. Bo nacjonaliści ukraińscy mają interes w tym, by rząd polski był bezwładny oraz podporządkowany rozmaitym strukturom lobbingowym w UE (i nie tylko), którym neobanderyzm jest potrzebny, tak jak i islamscy imigranci. Po co? Po to by wywrócić stolik z kratami, w które grę przegrywają. Europa bowiem rozpoczęła się z lewackiego snu budzić, a imigranci i różne inne złowrogie plany inżynierii społecznej jeszcze ten proces przyspieszyły. To jest gra z czasem. Pewne siły mające pretensje do rozgrywania swoich interesów, chcą zdetonować ładunki, bo są przygotowane do konkretnego scenariusza budowy na zgliszczach.

Po drugiej stronie jest społeczeństwo normalnych ludzi, rodzin, patriotów z różnych krajów. Czasem wzajemnie się nielubiących, ale czujących też co się święci, zgodnie z regułami zdrowego rozsądku. Wielu z nich zaczęło dostrzegać większe niebezpieczeństwo nie ze strony starego wroga. Europejskie lewactwo nazywa te siły choćby w Wielkiej Brytanii i Francji faszyzmem. I środowiska prawicowe z obu tych krajów, choć przez wieki darzyły siebie, w kolejnych pokoleniach pogardliwym uśmiechem, dziś zaczynają widzieć w sobie sojuszników. Sojuszników i strażników właśnie różności i odmienności każdego z nich, zamiast zlewania ich w jedną, bezwolną, taką samą masę ludzką. Zatem to oni są strażnikami haseł, którymi operują lewaccy propagandyści. Bo osobne i różne od siebie kultury oraz tradycje bez multikulti to nie tylko prawdziwa różnorodność.

To przede wszystkim utrudnienie lub uniemożliwienie decydowania jednemu ośrodkowi ponad krajami. Konkretnie utrudnienie wykonywania wspólnych zarządzeń. Bowiem w wielu krajach niektóre zarządzenia zalegną jak na mieliźnie. Dlaczego? Po jednych państwach prześlizgnąć mogłyby się lepiej, bo ich kultura pozwala na to czy tamto, a po innych nie. W wypadku innych dyspozycji mogłoby być odwrotnie. Tylko ujednolicone kraje, kiedy w Szwecji są Arabowie, Murzyni, kultury czujące się obco czy ktokolwiek inny może przynieść efekt pasujący tym ciemnym środowiskom. Dlaczego? Bo w Niemczech będzie to samo, we Francji to samo w Wielkiej Brytanii i wielu innych krajach to samo. Miejscowe kultury zostaną zdominowane przez łatwy do kierowania agresywny motłoch o najprymitywniejszych odruchach. Taki startowy zestaw różnych ludności, niewiele się różniący sprawia, że wszystkie one będą wobec siebie podobne, bądź nawet takie same.

Do wszystkich można będzie więc podchodzić z tym samym kluczem i zestawem narządzi. W związku z powyższym, wbrew pozorom multikulti jako takie jest zaprzeczeniem różnorodności. Różnorodność etniczna (wewnątrz kraju rzecz jasna) może się niekiedy sprawdzić, ale nie według tej receptury. Różnorodność etniczna bowiem to stapianie się kultur w tyglu, najmniej przez dziesięciolecia, a często poprzez wieki. Wtedy przybysze przejmują część kultury gospodarzy i odwrotnie (więcej na korzyść tych pierwszych). To nie narzucanie komuś własnej woli, a tym bardziej gospodarzom przez gości.

Wrogowie prawicy w tym PiS to przyjaciele neobanderowców

Rząd PiS ostatecznie po momentach wahań postawił tamę żądaniem wpuszczenia pierwszej i kolejnych „kwot” islamskich imigrantów. Podobne wahania, ze względu na frakcyjne tarcia można obserwować w odniesieniu do relacji z państwem ukraińskim, rządzonym przez nacjonalistów. Tymczasem nacjonalizm ukraiński jest europejskim islamem, którego większość zachodniej Europy nie zna. Nie wie, co kryje się pod maską rzekomo patriotycznych, a tak naprawdę szowinistycznych haseł. Jednak jak ma wiedzieć to Europa, skoro i w Polsce ta wiedza nie była powszechna? I mimo iż jej stan wielokrotnie się poprawił nadal faktycznie powszechna nie jest.

Otóż dziwnym trafem George Soros, ten sam człowiek, który bierze udział w organizacji tumultu imigrantów w Europie, ich podróży i ściągania na stary kontynent, z „zaskakujących” powodów wykonywał w przeszłości inne ruchy. Wspierał nacjonalizm ukraiński, choćby poprzez założenie w Polsce Fundacji Batorego. W swojej działalności, na sposób „naukowy” zajmowała się ona (poprzez liczne projekty i konferencje) propagandowym rozwadnianiem toksyczności ukraińskiego nacjonalizmu. Połączona licznymi kontaktami z Gazetą Wyborczą prowadziła dość charakterystyczną politykę relatywizacji zbrodni ukraińskich nacjonalistów. Szermowała licznymi technikami np. stosowania podobieństw Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii z polskim podziemiem (Sic!). Wielu ludzi, z tych którzy się znali, a stanowili oni znikomy, wręcz ułamkowy procent społeczeństwa - czuło krzywdę i niesprawiedliwość. Zastanawiali się też dlaczego zaistniała taka tendencja.

Otóż może się okazać, że prawda jest inna niż każdy spodziewał się w przeszłości. Niektórzy myśleli przez lata, iż poprzez swoją głupotę, najbardziej prostackie i prymitywne dążenie do pseudopojednania ci ludzie nieopatrznie sprowadzą katastrofę na nasze społeczeństwo. Katastrofę konfliktu polsko-neobanderowskiego, zwanego polsko-ukraińskim, gdzie Ukraińcy będą zarażeni nacjonalizmem. Jednak ich celem nie było wcale „pojednanie”, niewzięcie zaś pewnych spraw pod uwagę wcale nie było głupotą. Oni zapewne brali je pod uwagę i czynili to najprawdopodobniej specjalnie. Celem ich nie był nawet sam rozwój ukraińskiego nacjonalizmu, choć to stwierdzenie leży już bliżej prawdy. Otóż tenże rozwój i związany z nim konflikt stanowiły tylko środki do budowy jakiejś bliżej nieznanej nam, normalnym osobom, rzeczywistości. Rzeczywistości zarządzanej przez grupę ludzi wspólnego interesu (kojarzonych z lewicą), pewną kastę, połączoną systemem zależności, dokładnie taką jaką opinia publiczna zaczęła obserwować w Unii Europejskiej.

Tej samej UE, której władze zachowują się dziwnie. Na jej forum zaś obserwujemy pojedynek między zwolennikami Europy ojczyzn, a czymś, co spora część obserwatorów porównuje do nowej wersji ZSRR. I niestety takie imperia totalitarne, jeśli spojrzy się przez historię, tworzą się zawsze na krwi niewinnych osób. Grzechem tych ofiar bywa inne zdanie na temat nowego porządku. A sprzeciwiać przecież według założeń nie może się nikt. Demokracja jest li tylko frazesem na ustach tych licznych urzędników UE, którzy upominają Polskę, iż tę demokrację jej rząd - wszelako demokratycznie wybrany - rzekomo łamie. Jest tym samym frazesem jak demokracja ludowa. Niegdyś – według oficjalnej propagandy - dorabiało się ideologię do potrzeb robotników i chłopów, dziś zaś do rzekomej różnorodności. Kiedyś miano się dostosowywać do większości ludu pracującego, dziś do mniejszości, dzięki grze na czułych piszczałkach z napisem „dyskryminacja”.

Jednak tak samo jak chłopi byli tłamszeni przez sowietów, tak i nie wszystkie mniejszości są chronione. Nie chroni się choćby Polaków na Litwie, bo z jednej strony są religijni i mają jakiekolwiek wartości, z drugiej dyskryminujący ich ludzie nie mają tych wartości wcale, lecz są bezwolnymi wykonawcami poleceń. Poleceń idących od tych samych środowisk, które chcą dokonywać zmian przekształceń w zdrowych społeczeństwach, po to by zmienić je w bezwolną pacynkę. Jeśli naszym polskim okiem spojrzeć na trzy zagadnienia: islamskich imigrantów, ukraińskich nacjonalistów i władze litewskie, które dyskryminują Polaków, łączy ich kilka wspólnych cech. Środowiska, które sterują UE oraz atakują polski rząd z pozycji zainstalowanych w Polsce starych układów, sprzyjają wszystkim trzem wymienionym. Dla wszystkich cel uświęca środki. Wszyscy są rozbestwiani jednostronnie dobrym traktowaniem i żądają coraz więcej.

Wiadomo, iż żądania te mogą, a czasem wręcz muszą prowadzić do wybuchu, zaostrzenia konfliktu, zaognienia stosunków. A jednak pomimo to środowiska opatulone szalem europejskości, pokoju i tolerancji kontynuują ten, jakby to wielu powiedziało, „szaleńczy” kurs. Szaleństwo jego nie polega jednak na braku świadomości, takiej jaką posiada człowiek upośledzony. To szaleństwo psychopaty, chcącego przejąć kontrolę i przekształcić rzeczywistość za pomocą niemal wszelkich możliwych środków. Międzynarodowa klika - niektórzy nazwą ją finansjerą - po coś tych ukraińskich nacjonalistów, islamskich imigrantów (których próbowała wprowadzić także do Polski), czy zniszczenia Polaków na Litwie potrzebuje. Jakby na to nie spojrzeć (choć scenariusz wcale nie kończy się na naszym kraju), każdy z tych czynników mógłby stanowić co najmniej osłabienie RP, albo wręcz śmiertelne dla niej niebezpieczeństwo.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną