Zmarł Andrzej Żupański, legendarny żołnierz AK

0
0
0
/

Nie żyje człowiek, fragment życia którego stał się kanwą do nakręcenia części fabuły „Czasu Honoru”. Zdobył na Niemcach milion dolarów w Warszawie, walczył na Wołyniu, a kilkadziesiąt lat później skutecznie przechytrzył Związek Ukraińców w Polsce. Miał 96 lat.

Odszedł mój przyjaciel, człowiek który miał bardzo duży wpływ na moje życie. Mogę tak go określić, mimo różnicy wieku, choć znałem zaledwie dekadę. A w przypadku jego działalności nie było to wiele. W lipcu posłanka Kukiz'15 Elżbieta Borowska, którą o to poprosiłem upomniała się na mównicy sejmowej o jego odznaczenie, argumentując, że nie ma wiele czasu. Bezskutecznie. Chciałem, żeby przed śmiercią miał szansę poczuć się zwycięzcą w swojej ostatniej walce. A walczył o odsłonienie dla opinii publicznej trzeciej zbrodni na narodzie polskim: Ludobójstwa Wołyńsko-Małopolskiego.

Już teraz ciśnie mi się to, co chciałbym opisać w kwestii bólu po stracie, ale wiem, że muszę najpierw napisać dla Czytelników o jego wojennym bohaterstwie. To jednak, z czego zasłynął w ostatnich latach życia, interesowało go najmniej. Doceniali to inni, bo działało na wyobraźnię. Zwłaszcza młodych ludzi. Najbardziej znany stał się za sprawą akcji „Góral”, podczas której 12 sierpnia 1943 roku, wraz z chłopcami z Armii Krajowej zdobył na Niemcach 105 milionów okupacyjnych złotych. W przeliczeniu milion dolarów, o ówczesnej dużo większej wartości.

Nie będę opisywał całej tej akcji, lecz wspomnę, iż czekał w furgonetce na konwój eskortowany przez Niemców. Kiedy dzięki wcześniejszym planom Niemcy byli zmuszeni pojechać konkretną drogą, po jednej stronie ulicy stał właśnie wspomniany samochód. W nim z gotowym do strzału stenem czekał Andrzej Żupański wraz z kolegą, który tak jak on trzymał broń. Kiedy podjechał samochód z gestapowcami, jedną stronę ulicy blokowała właśnie ich furgonetka. Drugą zablokował młody chłopak z konspiracji, pchający powoli wózek i przechodzący przez jezdnię. Niemcy musieli zwolnić. Dowódca krzyknął do pana Andrzeja oraz jego kolegi „Teraz!”. Obaj kopnęli drzwi furgonetki od wewnętrznej strony, niczym w gangsterskim filmie i mieli okazję zrobić z samochodu gestapowców sito.

Słyszałem, jak z nerwów, ten młody podówczas chłopak nie był w stanie na kilka dni przed akcją tknąć jedzenia. Zachował jednak zimną krew i wtedy i przez następne lata i kilkadziesiąt lat później. Na Wołyń przybył z tzw. ekipą warszawską już po ludobójstwie, które się tam dokonało. Zobaczył jako zdziwiony warszawski konspirator (choć urodzony w Gdyni) prawdziwą armię i obóz pod okupacją, kawałek wolnej Polski, na Wołyniu właśnie. To 27 Wołyńska Dywizja Piechoty AK miała rozpocząć operację „Burza”. Podczas jego szlaku bojowego jego koledzy z Wołynia złapali dwóch Ukraińców grasujących z bronią, ojca i syna. Ci ostatni sami zaczęli ściągać buty, by akowcom je oddać, licząc zapewne w zamian na lekką śmierć. Dowódca wydał rozkaz, by ich rozstrzelać. Pan Andrzej bezwiednie i głośno zaprotestował jako młody żołnierz, mówiąc iż są to jeńcy. Przełożony natychmiast rozkazał mu odejść i się nie wtrącać, mówiąc - „Pan nie widział swojej żony i dzieci w kałuży krwi”.

Jeszcze wtedy Andrzej Żupański nie wiedział o co chodzi, lecz ten moment zapamiętał na zawsze i nigdy o nim nie zapomniał. W wieku 90 lat powiedział mi o jednej ze swoich traum. Jego najlepsi przyjaciele, młode małżeństwo, członkowie AK w Hrubieszowskim, jadąc wozem zostali złapani przez UPA. Ukraińskiemu furmanowi darowano życie, stąd wiemy, że zginęli z rąk banderowców. Pamiętam bardzo dobrze jak wtedy powstrzymywał buzujące w nim emocje, a nie był człowiekiem emocjonalnym, lecz spokojnym i wesołym. Opowiadał, że Ewa była bardzo ładna. Mówił „Boże, Boże! Co oni jej musieli zrobić. Czy on przedtem musiał na to patrzeć! Boże! Czy jego zabili wcześniej?!”. Powiedział to w taki sposób, że z trudem i mnie udało się powstrzymać emocje na wodzy. Starałem się być dla niego wtedy wsparciem, bo on był dla mnie nim zawsze.

Kiedy w 2008 roku, gdy miał 87 lat przedstawiłem go swojej koleżance, powiedziała podówczas: „Chciałabym mieć taki umysł jak on chociaż w wieku lat 60-ciu”. Pan Andrzej surfował po internecie, wzbudzając zdziwienie swoich kolegów. Mówił, że to przyszłość mediów. Wraz z nim założyliśmy pod koniec 2007 roku pierwszą antybanderowską witrynę volgal.pl, od „Wołyń, Galicja”. Wzbudzała ona wściekłość nacjonalistów ukraińskich z mniejszości ukraińskiej w Polsce. Pojawiły się tam pierwsze wywiady z ludźmi publicznymi i znanymi. Mówili o okrutnych zbrodniach OUN-UPA, w które nie chciało się zwykłym Polakom wierzyć. Obaj bowiem wiedzieliśmy, że gdy prawda wypowiedziana jest przez ludzi, z których trudno zrobić wariata będzie to miało inną moc.

Na stronie pojawił się pierwszy, tak obszerny wywiad w tym temacie z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim. Podówczas ks. Tadeusz nie był jeszcze znany jako medialny lider w tych kwestiach. Kojarzono go wyłącznie ze sprawami szykan Służby Bezpieczeństwa wobec księży oraz wiedzy na temat tajnych współpracowników w Kościele. Obok księdza nękanego i poniżanego za Polski Ludowej, o podobnych doświadczeniach opowiadał tam jej bohater Mirosław Hermaszewski, pierwszy polski kosmonauta. Każdy wywiad cieszył nas obu. Z tonu pana Andrzeja można było wyczuć, iż dokonują się rzeczy wielkie. Dla mnie, młodszego adepta tych spraw znaczyło to bardzo wiele.

To pod kontrolą i przy wsparciu pana Andrzeja w 2009 roku wyprodukowałem pierwszą koszulkę patriotyczną z żołnierzami lwowskiej AK, podczas operacji „Burza” na obrazku. Mój przyjaciel żałował, że nie pociągnąłem dalej tej sprawy i miał rację. Koszulki patriotyczne opanowały dziś rynek, choć my byliśmy pierwsi. Polacy na Litwie okazali się jednak ważniejsi. Sam był w połowie po mamie z Kowieńszczyzny i pomimo wieku przychodził pod ambasadę Litwy protestować z nami w obronie praw litewskich Polaków. Kiedy zakładaliśmy z posłami na sejm Parlamentarny Zespół d. s. Kresów, Kresowian i Dziedzictwa Dawnych Ziem Wschodnich regulamin pisałem u niego w domu i czytałem mu na głos, co piszę.

Na posiedzenia zespołu uczęszczał, choć oślepł i ogłuchł. Kiedy osłabiał mu się wzrok, przy internecie siedział z ogromną lupą i dalej surfował. Zdawał sobie sprawę, iż wyglądać mogło to odrobinę komicznie, ale to był heroizm, bo z internetu korzystał, by pracować na rzecz Polski. Sam odbierał własne mejle. Gdy potrzebował coś znaleźć, a wzrok popsuł mu się bardzo - mówił mi, czy mógłbym mu tę stronę „wywołać”. Bolesne wspomnienia przed śmiercią wracały, choćby jego mama, która zginęła w obozie koncentracyjnym, zamordowana przez Niemców. Bardzo chciał wierzyć w to, że Europa się zmienia, że wojen już nie będzie. Chciał dla nas wszystkich młodych Polaków spokoju i chciał wreszcie wierzyć, że Unia Europejska jest tym czym jej przywódcy deklarowali, iż jest. Często się sprzeczaliśmy w tym temacie kiedy do niego przychodziłem.

Smutno było tylko, że liczba kontaktujących się z nim przyjaciół, którzy o nim pamiętali, gdy oślepł i ogłuchł zmniejszyła się o jakieś 90%, albo i 95%. Smutno było mnie, bo on się nigdy nie skarżył. Do samego końca. Cieszył się kiedy opowiadałem mu, że powstaje film „Wołyń”. Radował się kiedy spotykało mnie szczęście, którym chciałem się dzielić. Choć zawsze mogłem liczyć, że kiedy zdarzy się inaczej za każdym razem mnie wysłucha. Wielokrotnie wcześniej wtedy mi doradzał. Odwiedziłem go przed śmiercią, opowiadając o pewnych sprawach, które mnie trapią. Liczyłem, że to go ożywi. Tak się na krótko stało. Poruszyło go to, ale milczał i był bardzo smutny. Zawsze mogłem mu o wszystkim powiedzieć. Jednak wtedy, ostatni raz gdy go widziałem, miałem wyrzuty sumienia, że go obciążam.

Co jakiś czas tylko mówił zdanie o sprawie, o której mu opowiedziałem. Zaczął odgadywać pewne szczegóły i miał całkowitą rację. Było to w momentach, kiedy odzyskiwał kontakt z rzeczywistością. Złapałem go wtedy za rękę. Czułem się bezradny, sam odpowiednio byłem w nie najlepszym humorze i wiedziałem, iż nie mogę dać więcej, niż dałbym normalnie. Mogłem się tylko pomodlić. Jeszcze wcześniej przed ostatnim spotkaniem rozmawialiśmy o Bogu, o ranach które nosił w sercu po wojnie. A on przed śmiercią przejął się moimi, nie swoimi. Gdy spotykaliśmy się wcześniej mówił mi, że czeka na swój koniec i sam jest ciekaw, ile to jeszcze potrwa.

Największą wagę przywiązywał nie do swoich osiągnięć wojennych, lecz do misji 25 ostatnich lat swego życia, gdy zrywał zasłonę milczenia ze zbrodni OUN. W przeszłości zainicjował słynne seminaria „Polska-Ukraina; trudne pytania”. Pomysł był efektem pewnego rodzaju porażki. Otóż z kilkoma innymi weteranami AK jeździli po wszystkich uniwersytetach w Polsce, pytając rektorów i dziekanów czy ktoś nie chciałby się zająć badawczo sprawą dziesiątek tysięcy pomordowanych polskich kobiet i dzieci. Bohaterowie wojenni z AK niejako o to żebrali. Wszyscy odmówili. Zawsze to wspominał. Gdy próbowali zgromadzić historyków polskich z różnych miejsc sponsorzy odmawiali pieniędzy na coś tak „jednostronnego” i „nacjonalistycznego”.

Jakiż to zawód musiał być dla tych ludzi w wolnej Polsce? Wtedy wpadli na pomysł, by zrobić polsko-ukraińskie seminaria i wciągnąć w to Związek Ukraińców w Polsce. Pan Andrzej podejrzewał, że ZUwP, będzie myślał, iż historycy z obu stron będą ze sobą negocjować historię. Tymczasem on sam wiedział, co to warsztat historyka. Miał świadomość, że na każde stwierdzenie podczas seminariów potrzebny będzie twardy dowód w postaci źródeł. Wtedy prawda, jakakolwiek by nie była wyjdzie na jaw. Faktycznie ukraińska organizacja zgodziła się organizować to wspólnie i zaprosić uczonych z Ukrainy ze swojej strony. Nagle sponsorzy w III Rzeczypospolitej Polskiej się znaleźli. Po kilku seminariach w protokołach zgodności polskich i ukraińskich historyków, na podstawie badań pojawiły się twierdzenia, których nie zaakceptował ZUwP. I organizacja wycofała się jako partner.

Wycofali się także natychmiast sponsorzy, ale spotkania już nabrały pewnej marki i weterani znaleźli następnych. W taki sposób starzy akowcy według swojego planu użyli najbardziej nacjonalistycznej w Polsce ukraińskiej organizacji do odsłonięcia prawdy. Każde kolejne seminarium było coraz większym sukcesem. Aż do trzynastego, ostatniego, na które razem z panem Andrzejem organizowałem od strony technicznej wyjazd polskiej delegacji historyków do Lwowa w 2008 roku. Organizowanie spotkań dwóch grup historyków, z których ukraińska część opowiadała często bzdury, zwłaszcza na początku seminariów, powodowały oszczercze oskarżenia o zdradę. Tak samo ścieżki, które wydreptał do polityków, w tym Jacka Kuronia w sprawie badań naukowych obu grup historyków. Na końcu okazał się moralnym zwycięzcą, który doprowadził do wspólnych twierdzeń, jakie trudno było później neobanderowcom zanegować.

Razem z kolegami podjął decyzję o przerwaniu seminariów po ostatnim. Stało się tak, ponieważ widział, że ukraińscy historycy mają już niejako neobanderowski pistolet przy głowie. Na XIII obecny był m. in. Wołodymyr Wiatrowycz, jeden z głównych negacjonistów i fałszerzy. Wznawianie wspólnych prac historyków, przez byłego już szefa IPN Łukasza Kamińskiego, w sytuacji politycznej po Majdanie - uważał za gruby błąd. Jego zdaniem nie tylko nie posunęłoby to ustaleń na przód, ale nacjonaliści ukraińscy będą chcieli zanegować to co było już ustalone. I wiem od polskich historyków, że było dokładnie tak jak przewidział. Zawsze wiedziałem, że mam przed sobą w panu Andrzeju niedościgniony wzór mężczyzny i patrioty wychowanego przez II RP. Z naszych rozmów wyszło, że jego mama przed śmiercią modliła się często, by Bóg ocalił jego i jego braci. Tak się stało. Ten chłopiec o szlachetnym sercu z zaciśniętym ze zdenerwowania żołądkiem i stenem gotowym do strzału, podczas akcji „Góral” wydał z siebie wspaniałe owoce.

Odszedł człowiek pogodny, wielki patriota, pomimo swojego racjonalizmu i twardego stąpania po ziemi - faktycznie idealista. Wiedziałem o tym, takim dał mi się poznać. Żałuję, że wielu innych poznało go jedynie powierzchownie. Nie wiedziało o jego złotym sercu. To cios, którego powinienem był się spodziewać, ale mimo wszystko dałem się zaskoczyć, zupełnie irracjonalnie. Bo racjonalnie trudno jest mi na to spojrzeć.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną