Koniec Majdanu. Co teraz rodzimi europatrioci?
Gdyby oceniać niedawne wydarzenia w Kijowie na podstawie przekazów medialnych, przeciętny ich konsument w Polsce mógłby odnieść wrażenie, że cała Ukraina dobija się do bram sytej, cywilizowanej i demokratycznej UE. Wszyscy Ukraińcy widzą w nas ambasadorów ich europejskich aspiracji.
Ten nieprawdziwy obraz jest wynikiem obłędu niemal wszystkich środowisk politycznych, a w ślad za nimi ich medialnych przyjaciół. Tego, co można by określić mianem euroatlantyckiego zaczadzenia. W kwestii bezrozumnego odwoływania się do intelektualno-geostrategicznych wyziewów z ust mocno tęczowego środowiska paryskiej „Kultury”. Romantyczno-insurekcyjnego, a zarazem internacjonalistycznego hasła „Za Waszą i naszą”. Koncepcji, która zaburzyła logikę myślenia i postępowania od okresu rozbiorów do połowy XX wieku, ze wszystkimi tego konsekwencjami dla pozbawionej, jakże często w tym okresie państwowości, substancji narodowej. I która to koncepcja powinna zostać na zawsze ”passe” po 1989 roku.
A jednak nowe uwarunkowania spowodowały jej reaktywację. Przechowywana, jako depozyt i upiększona przez Giedroycia i spółkę została „wyniesiona na ołtarze” przez czołowego światowego iluminata Bronisława Geremka oraz uczniów jego judeo-europejsko-atlantyckiej szkoły myślenia i działania.
Stary układ władzy połączony nierozerwalnym węzłem małżeńskim w świeckiej świątyni w Magdalence, przejęty został pod względem zasobów archiwalnych służb cywilnych i wojskowych przez Waszyngton, Brukselę i Berlin. Czego konsekwencją na polu dyplomacji, zamiast polityki uwzględniającej interes Polski i Polaków, była po 1989 roku, realizacja w oparciu o zaciąg Geremka neokonserwatywnej wizji globalnej jednobiegunowości.
Dla jej adaptacji w Europie Środkowej i Wschodniej potrzebna była realizacja rękami polskich polityków interesów wielkich graczy świata zachodniego, a nade wszystko USA. Interesów, które wcale nie musiały i w dużej mierze nie były zbieżne z naszą pozycją i relacjami z państwami ościennymi. Wałęsa, Kwaśniewski, Kaczyński, Komorowski – wielu prezydentów, wiele partii, wiele interesów. Wewnętrznych – owszem. Zewnętrznych – z zadziwiającą jednomyślnością.
Na odcinku ukraińskim zaczęło się od tzw. „pomarańczowej rewolucji”. Pamiętamy paradowanie z szalikami i innymi wdziankami w kolorze kibiców holenderskich. Zachwyt nad zmianą elity z postkomunistycznej na …. postkomunistyczną, z odcieniem nacjonalistyczno-szowinistycznym.
Przyjacielem Kwaśniewskiego, a potem Kaczyńskiego – bez mrugnięcia okiem - stał się z dnia na dzień nowy prezydent Ukrainy – Wiktor Juszczenko. Postbanderowiec-Europejczyk i miłośnik legendy o UPO-wskich zbrodniarzach.
Wzorem uczciwości i sprawności w zarządzaniu państwem stała się inna ikona z Majdanu – Julia Tymoszenko. Pompowana, bo „pewna” - z dziadkiem z przedwojennej szkoły rabinackiej w Śniatyniu (woj. stanisławowskie). Po kilku miesiącach okazało się, że to „pomarańczowe towarzystwo” to nie mniejsi gangsterzy od poprzedników.
W dodatku z punkt widzenia, jakże ważnej polityki historycznej, ludzie szaleni i mówiący głośno (szczególnie brunatna Swoboda), co nie powinno nam Polakom pozwalać przejść do porządku dziennego, o granicach wielkiej Ukrainy do Sanu.
W nieskrępowanych, jak na warunki postsowieckiej przestrzeni, wyborach w ostatnich latach, układ Juszczenko-Tymoszenko został zastąpiony obozem niebieskich. Niepozostających na służbie zachodu, a co najwyżej próbujących lawirować zręcznie między Moskwą a UE i USA. Werdykt polityczny Ukraińców, nie po myśli tych drugich, ostudził nieco zapały rodzimych rewolucjonistów.
Ale oto w obliczu wyboru, jakim dysponował Janukowicz między umową stowarzyszeniową a Unią Celną, ponownie ożywili się politykierzy od lewa do prawa. Tusk, Kaczyński, Kwaśniewski – jednym głosem wsparli miłośników boksera Witalija Kliczki, nieformalnego ambasadora spraw niemieckich w Kijowie.
Rozpoczęła się druga w ciągu dziesięciu lat peregrynacja. Na Majdan, z jakże widocznymi na każdym kroku symbolami wołyńskich rzeźników, pojechał Jarosław Kaczyński, w otoczeniu wybitnych znawców geopolityki – europosłów Poręby i Czarneckiego. Była „Sława Uhrainie” oraz „Sława hierojam”, co PiS już odczuł „in minus” w sondażach i skromnym uczestnictwie w marszu 13 grudnia. Sponiewierany w kraju do stolicy Ukrainy został wypchnięty Grzegorz Schetyna z działaczami PO. Pojawił się jeden z najpilniejszych uczniów prof. Geremka – Paweł Kowal. Dziesiątki polskich politycznych wolontariuszy. W tym Małgorzata Gosiewska, która wyposażona w paszport dyplomatyczny, w nocy spała w śpiworze, a w dzień rozdawała bigos i chleb. Komu? Uczestnikom nielegalnie zajętego gmachu użyteczności publicznej. To tak jakby Tiahnybok przyjechał popierać Jarosława Kaczyńskiego, którego działacze zajęliby na przykład warszawski Ratusz.
Tej obserwowanej wścieklizny „za Waszą i naszą” nie byłoby bez podkładu medialnego. I tak jak w 2004 wszystkie media, te z lewa i z prawa, zarządzane przez służby wojskowe, czy cywilne, mniej lub bardziej polskie i „patriotyczne”, tak i teraz udowodniły myślącym rodakom, że z tymi podziałami jest coś nie tak.
Bo oto w jednym szeregu do walki o „nasz interes”, czyli wabienie Kijowa do UE, stanęła Wyborcza Michnika i GPC Sakiewicza. Wrogowie stali się przyjaciółmi. Michnik napisał o Kaczyńskim, że patriota, a „media patriotyczne” schowały armaty używane dzień w dzień do obstrzału obozu prezydencko-rządowego. Nastał pokój, a nawet rysująca się nić europrzyjaźni. Dobra Bruksela, kochany Waszyngton, demokracja, postęp i dobrobyt – no i ten Putin i „Ruscy”. Według schematu amerykańskiej neokonserwy i budowniczych NWO.
I oto okazało się, że ta wielka „cywilizowana” machina została zdmuchnięta zagrywką prezydenta Rosji, który wyczekał szczekanie euroatlantysów i dał Ukrainie, to co namacalne. Wyłożył 15 mld dolców i obniżył cenę gazu o 1/3.
Sakiewicze zawyły z bólu. No i zdobyły się na „patriotyczny” gest – wezwanie do bojkotu towarów z Rosji. Tylko czekać, by z żelazną konsekwencją naczelny „Gapolu” zakręcił kurek z gazem i nie gotował nic na ciepło oraz wyłączył ogrzewanie w domu i w redakcji koncernu – bo przecież gaz jest od „ruskich”.
Ale to wyciszenie „polskich majdanowców” jest tylko chwilowe. Tak, jak po 2004 roku, schowają się do swoich norek, aż wyciągnie ich telefon z Brukseli, Waszyngtonu, czy Berlina z nowymi instrukcjami. Bo przecież „interes Europy, demokracja, dobrobyt, sprawiedliwość, obywatelskość, postęp” wymagają – po chwilowym odpoczynku – dalszej aktywności. Dla Polski, Europy i świata. Rodzimi europatrioci – chwila odpoczynku przez „Zimowe Święta” (wg nomenklatury brukselsko-waszyngtońskiej) i do boju.
Od czego powinniście zacząć? Podpowiem – od wysłanie wzorem USA – homoseksualistów i lesbijek na olimpiadę do Soczi. Koalicja na rzecz słusznej sprawy Sakiewicza, Biedronia i Grodzkiej? Jak widać – rusofobia – łączy czyniąc cuda.
Wanda Grudzień
© Wszystkie prawa zastrzeżone. Jeśli koniecznie chcesz skopiować tekst do swojego serwisu skontaktuj się z redakcją.
Źródło: prawy.pl