Libańskie pole bitwy. W co gra Arabia Saudyjska

0
0
0
/

Niedawny zamach bombowy na ważnego libańskiego polityka stał się sygnałem dla kolejnej rundy saudyjskich zabiegów dyplomatycznych wymierzonych w Syrię. Przegrywając na bitewnym polu w tym kraju, Rijad chce otworzyć nową arenę konfliktu w Libanie.

 

W piątek wybuch ukrytej w samochodzie bomby wstrząsnął ulicą w reprezentacyjnym centrum Bejrutu. W zamachu zginął dawny libański minister finansów Mohammad Szatah. Był to prominentny polityk sunnicki, mózg jednej z dwóch koalicji rządzącej libańską polityką - Koalicji 14 Marca. Wybuch zabił jeszcze 7 innych osób i ranił 70. Bez względu na tragiczny wymiar wydarzenia wpisuje się ono niestety zarówno w XX-wieczną historię Libanu jak i jego obecną napiętą sytuację polityczną.


Mordercza układanka


Liban jest bodajże krajem posiadającym najbardziej skomplikowaną strukturę społeczną i wyznaniową w bliskowschodnim regionie. Libańczycy to w 27% sunnici, tyle samo jest szyitów, 21% maronitów (stary wschodni ryt chrześcijański), 8% prawosławnych chrześcijan, po 5% Druzów i grekokatolików oraz 7% wyznawców innych wyznań chrześcijańskich. Na mapie społeczności te układają się w pstrokaciznę postrzępionych kolorowych plamek sprawiającą, że z trudem wyróżnić można większe obszary dominacji jednej z grup. Nie chodzi tu zresztą tylko o religię. Muzułmanie najczęściej uznają się za część świata arabskiego, nie brakuje Ormian, jednak dominujący wśród chrześcijan Maronici są silnie przywiązani do odrębnej, „fenickiej” tożsamości libańskiej i najczęściej są frankofonami (tak określa się zresztą aż 40% ludności kraju), szukając raczej, nieco na wyrost, związku z europejskim kręgiem cywilizacyjnym.


Historycznie mozaika ta zawsze była morderczą układanką w której klocki przewracali zewnętrzni mocarze. W czasach osmańskich zarówno szyici jak i chrześcijanie wspólnie musieli znosić prześladowania sunnickiego sułtanatu. W XIX wieku gry sułtana a z drugiej strony Francuzów doprowadziły do krwawych starć Maronitów i łączącej elementy islamu i chrześcijaństwa sekty Druzów. W międzywojniu Liban był mandatem francuskim. Paryż dołożył swoje do narastających przez wieki resentymentów, wyraźnie faworyzując na obszarze utworzonego przez siebie „Wielkiego Libanu” Maronitów.


Faktyczną niepodległość (ogłoszoną jeszcze w 1943 r.) Liban uzyskał wraz z odejściem francuskich żołnierzy w 1946 r. Od początku balansował on na granicy stabilności politycznej, szczególnie, że wraz z powstaniem Syryjskiej Republiki Arabskiej szyici i część sunnitów, którzy jeszcze przed wojną odmawiali przyjmowania libańskich dokumentów tożsamości, domagali się połączenia z tym państwem.


Sposobem Francuzów na utrzymanie równowagi politycznej w Libanie było zaordynowanie krajowi specyficznego mechanizmu międzykonfesyjnego pluralizmu. Nigdy nie spisany „Pakt Narodowy” na który w 1943 r. przystały wszystkie strony zakładał, że Maronici uznają Liban za część świata arabskiego, ale będzie to część samodzielna bowiem muzułmanie mieli zrezygnować z idei zjednoczenia z Syrią. Od tej pory prezydentem miał być zawsze Maronita, premierem sunnita, jego zastępcą prawosławny chrześcijanin, a przewodniczącym parlamentu szyita.


System ten funkcjonował w miarę sprawnie do lat 70 XX wieku kiedy to zaczął być kontestowany przez muzułmanów, przede wszystkim szyitów. De facto bowiem rola parlamentu w systemie politycznym została zmarginalizowana. Tymczasem szyici byli najszybciej rosnącą grupą społeczną, podczas gdy Maronici coraz mniejszą. Polityczna dominacja tych drugich miała więc coraz mniejsze uzasadnienie, w dodatku nakładała się na jaskrawe dysproporcje społeczne. To właśnie maronici stanowili większą część elity ekonomicznej podczas gdy szyici stanowili głównie rzesze biedoty. Nic więc dziwnego, że muzułmanie a szczególnie właśnie szyici zaczęli występować za rozmontowaniem dotychczasowego systemu politycznego na rzecz zwykłej demokracji większościowej.


Wojna wszystkich ze wszystkimi


Choć już pod koniec lat 50 dochodziło do ulicznych starć, iskra zapalająca libańską beczkę prochu została wykrzesana z zewnątrz. W 1960 pogrom Organizacji Wyzwolenia Palestyny przez króla Jordanii spowodował, że rzesze bojowników Arafata przybyły właśnie do Libanu. Od 1949 r. przebywało w nim już zresztą kilkaset Palestyńczyków wypędzonych z Izraela w latach 1948-49. OWP szybko stanęła po stronie muzułmańskiej lewicy wśród której prym wiedli szyici i w 1975 eksplodowała krwawa wojna. Podkreślić trzeba, że konflikt rozpoczął się jako polityczno-społeczny, nie religijny, ponieważ jednak podział lewica-prawica w dużym stopniu pokrywał się z podziałami religijnymi, rychło więc przybrał charakter okrutnej wymiany ciosów właśnie według tych kryteriów, czasem w postaci tak zwanych mordów paszportowych, kiedy to poszczególne bojówki zabijały wyciąganych z samochodów przypadkowych cywilów na podstawie wpisu o ich wyznaniu w dokumentach tożsamości.


Wojna trwała aż do 1990 r. także dlatego, że zaangażowała rychło siły zewnętrzne zaniepokojone możliwością zmiany układu sił na korzyść wrogów. W 1976 r. do Libanu wkroczyły oddziały syryjskie – co ciekawe na zaproszenie maronitów by zwalczać lewicę i OWP. Jednak już rok później doszło do generalnego odwrócenia sojuszy i zbrojne oddziały maronickiej Falangi rozpoczęły ataki na Syryjczyków. Po stronie tych pierwszych zaangażował się Izrael, który zaatakował dwukrotnie: w 1978 r. i 1982 r. kiedy to Izraelczycy doszli do Bejrutu i wyrzuciły z niego Arafata. Jednak pogrom OWP i Fatahu nie na wiele się Izraelczykom zdał. Z pomocą nowego gracza – Islamskiej Republiki Iranu, przy granicy okupowanego przez Izrael południowego Libanu zainstalował się jego nowy wróg szyicki Hezbollah.


W latach 80. libański konflikt był już wojną wszystkich ze wszystkimi. Wszak po stronie Palestyńczyków i szyitów a przeciw maronitom zdarzało się występować milicjom ormiańskim. Do krwawych porachunków wewnątrz maronickiego Frontu Libańskiego doszło w 1978 roku, zaś w latach 1985-1986 trwała niezwykle brutalna „wojna obozów” miedzy pro- i antysyryjską frakcją w ramach palestyńskiego Fatahu. Swoich szyickich i chrześcijańskich kolaborantów dorobiły się także izraelskie wojska okupacyjne na południu. W tej morderczej układance bodajże najmniej ważną rolę odgrywały oficjalne siły zbrojne Libanu. Zakończenie wojny stało się możliwe głównie dzięki operacji oddziałów syryjskich w październiku 1990 r. i ustawie amnestyjnej uchwalonej w roku następnym.


Od tamtego czasu równowaga rozkładała się po liniach starego konfliktu a spokój gwarantowała obecność Syryjczyków i ich faktyczne polityczne zwierzchnictwo nad Libanem. Po wycofaniu się Izraelczyków z południowej części kraju w 2000 r. na miejscu dawnego Fatah-landu swoje państwo w państwie zbudował szyicki Hezbollah.


Gdy tylko pod naciskiem ulicznych demonstracji a przede wszystkim mocarstw zachodnich z Libanu wycofały się wojska syryjskie Liban stał się celem druzgocącego ataku Izraela. Jego bombardowania z lata 2006 r. zrujnowały kraj, jednak nie tylko nie wyeliminowały Hezbollahu, ale wręcz umocnił on swoją pozycję po fiasku izraelskiej akcji.


Gdy w Syrii pada deszcz…


…w Libanie trzeba wyciągać parasole – głosi libańskie powiedzenie ilustrujące polityczną współzależność obu krajów. Wraz z początkiem syryjskiego kryzysu wyrazistości nabrała nowa konstelacja napięcia w której po stronie przeciwników Hezbollahu i Syrii coraz ważniejszą role zaczynają odgrywać środowiska sunnickie. Zaledwie trzy miesiące przed wybuchem niepokojów w Syrii (marzec 2011 r.) upadł rząd sunnity Saada Haririego prowadzącego politykę prozachodnią i antysyryjską. Premier ten był synem Rafika Hairiego swego czasu również premiera Libanu, który zginął w zamachu bombowym 14 lutego 2005 r. Zamach o którego zlecenie oskarżono syryjskie służby specjalne stał się detonatorem wielkich manifestacji ulicznych, które posłużyły za pretekst dla amerykańskich pogróżek jakie doprowadziły do wycofania się Syryjczyków z Libanu. Zabity w piątek Szatah był doradcą obu Haririh i szarą eminencją kierowanej przez nich Koalicji 14 Marca.

 

Jedną z głównych partii drugiej strony libańskiej sceny politycznej – Koalicji 8 Marca jest z kolei polityczne skrzydło organizacji Hezbollah. Choć obie koalicje są wielkonfesyjne to jednak wybuch kryzysu a potem walk w Syrii wzmógł napięcia szyicko-sunnickie. Od początku działalności antyrządowych grup zbrojnych w kraju wschodniego sąsiada, były one zasilane przez terytorium libańskie, zresztą część bojówkarzy wywodzi się właśnie z tego kraju. Wrogowie syryjskich władz znajdowali w nim również bezpieczną przystań w razie porażek czy możliwość hospitalizacji rannych o czym niejednokrotnie donosiły media.

 

Z kolei od jesieni 2012 r. Baszara Al-Asada zaczęli wspierać bojownicy Hezbollahu, z pewnością nie bez zachęt i materiałowej pomocy Teheranu. W roku 2013 wsparcie to nabrało cech bardzo poważnego zaangażowania. Według źródeł izraelskich libańska organizacja szyicka straciła już w Syrii około 500 bojowników, gdzie łącznie walczyło ich już około 5 tysięcy. Zaprawieni w miejskiej guerilli członkowie „Partii Allaha” znakomicie radzili sobie właśnie w gruzowiskach syryjskich metropolii gdzie potrafili gromić niemniej fanatycznych dzihadystów związanych z iracką Al-Kaidą. Hezbollah w istocie był prawdziwym szturmowym taranem Baszara Al-Asada. Walnie przyczynił się do zdobycia strategicznie położonego (przy tym tuż przy libańskiej granicy) miasta Al-Kusajr w czerwcu 2013 r. co stało się przełomowym momentem konfliktu.


Oczywiście nie mogło podobać się to co bardziej radykalnym przywódcom sunnickim w Libanie. Najbardziej znany z nich to salaficki szejk Ahmad Al-Assir działający w Sydonie. Pierwsze walki sprowokował tam jeszcze w listopadzie 2012 r. Do ponownego wybuchu doszło w czerwcu roku następnego. Działania bojówek Al-Assira doprowadziły do ich walk z armią libańską. Zginęło 17 jej żołnierzy, 25 bojówkarzy i 4 cywilów. Sam Al-Assir prawdopodobnie zbiegł wówczas do syryjskich rebeliantów, policja libańska aresztowała około 100 jego popleczników.


Podobnie napięta sytuacja wytworzyła się Trypolisie gdzie regularnie dochodzi już do strzelanin między mieszkańcami dzielnicy Bab Al-Tabbane zaludnionej przez sunnitów a sąsiadującymi z nimi alawitami z dzielnicy Dżabal Mohsen. Nietrudno domyślić się, że obie strony sympatyzują z przeciwnymi stronami konfliktu w Syrii, której granica przebiega 50 km na północ od miasta.


19 sierpnia 2012 r. bomba wybuchła pod szyickim meczetem w Bejrucie, bilans –24 osoby zabite około 300 rannych. Tydzień potem dwa ładunki eksplodowały pod dwoma sunnickimi meczetami w Trypolisie – zginęły 42 osoby, rannych było ponad 500. 19 października w wybuchu samochodu-pułapki zginął Wissam Al-Hassan znany z antysyryjskiego nastawienia generał policji.


Z kolei 19 listopada dwa ładunki wybuchowe odpalone przez zamachowców-samobójców eksplodowały tuż pod ambasadą Iranu – państwa będącego czołowym sojusznikiem Baszara Al-Asada, a przy tym protektorem i sponsorem Hezbollahu. Ogrodzenia placówki nie udało się sforsować, natomiast ofiarą padły 23 przypadkowe osoby w przeważnie szyickiej dzielnicy gdzie znajduje się ambasada. Nie był to koniec odwetu - 4 grudnia kula zamachowca dosięgła Hassana Al-Lakisa jednego z najwyższych wojskowych dowódców Hezbollahu. Choć jego działacze oskarżyli o zabójstwo Izraelczyków do zamachu przyznała się salaficka organizacja Brygady Abdullaha Azzama. Śmierć Mohammada Szataha wpisuje się w tę serię spektakularnej wymiany ciosów.


Gra Rijadu


Jak do tej pory libańskie władze starały się zachować równą odległość od obu skonfliktowanych na tle syryjskim stron. Jednak natychmiast po zamachu na Szataha – w niedzielę 29 grudnia, w Rijadzie  - stolicy Arabii Saudyjskiej spotkali się libański prezydent Michel Suleiman, polityczny przyjaciel Szataha Saad Hariri, francuski prezydent Francois Hollande i oczywiście król Abdullah. Dla pełnego obrazu trzeba podkreślić, że towarzyszył im Ahmed Dżarba przewodniczący „Narodowej Koalicji” czyli emigracyjnej, politycznej nadbudowy nad antyrządowymi bojówkami w Syrii.


Jak poinformował saudyjski dziennik „Arab News” przywódcy trzech państw uzgodnili, że król Abdullah wyciągnie ze swego skarbca 3 miliardy dolarów dla władz libańskich aby mogły one zakupić za nie uzbrojenie produkcji francuskiej. Polityczny cel owego porozumienia sygnalizuje obecność Dżarby oraz słowa Hollande’a który po raz kolejny powtórzył swoją mantrę, że nie widzi w Syrii miejsca dla Baszara Al-Asada. I to syryjski prezydent jest bezpośrednim celem „rozszerzenia wsparcia Francji i Arabii Saudyjskiej dla Libanu” obwieszczonego przez francuskiego prezydenta, największego europejskiego wroga Al-Asada.


Dzień po tym spotkaniu libański dziennik „The Daily Star” poinformował o wystrzeleniu przez armię libańską rakiet w kierunku dwóch syryjskich samolotów bojowych operujących niedaleko miasta Arsal. Nie podano informacji o ewentualnych stratach niemniej dziennik odnotował, że dowództwo libańskie „wydało rozkaz ostrzeliwania każdego samolotu naruszającego przestrzeń powietrzną Libanu”.


Wygląda więc na to, że Saudowie już przygotowują następne po Syrii pole bitwy w swojej wojnie o rozszerzenie wpływów w regionie. Zaś ich rękami swoje kasztany z ognia wyciągają Izraelczycy. Jeszcze u progu prezydentury Mahmuda Ahmadineżada Iran cieszył się wielką sympatią w całym regionie, także sunnickiej, arabskiej ulicy. Tymczasem dziś wrogość między sunnitami i szyitami jest być może nawet większa niż w czasie wojny iracko-irańskiej co gwarantuje państwu żydowskiemu wygodną pozycję w arabskim otoczeniu.


Nic więc dziwnego, że relacje między państwem syjonistycznym a saudyjską wahabicką monarchią są dziś najlepsze w historii. Eyal Zisser z Tel-Awiw Univeristy twierdzi, że tajny układ o zwalczaniu Iranu i jego sojuszników między oboma państwami został zawarty jeszcze w 2006 r. Dla Libańczyków ten wzbierający konflikt na skalę całego regionu to jednak bardzo zła perspektywa.


Karol Kaźmierczak
fot. sxc.hu

 

© Wszystkie prawa do tekstu zastrzeżone. Jeśli koniecznie chcesz go skopiować do swojego serwisu skontaktuj się z redakcją.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną