Czyim słupem jest Marcin P.?

0
0
0
/

Z opinii biegłych prokuratury badającej sprawę największej piramidy finansowej w Polsce wynika, że nie było zastrzyku pieniędzy na uruchomienie Amber Gold. Biegli wskazują też, że prezes Amber Gold najprawdopodobniej nie miał mocodawców.

 

Czyli żadnej afery, jak się zresztą można było spodziewać, nie było, a Marcin P., który jako dwudziestoparolatek z prawomocnym wyrokiem na koncie założył parabank i zainwestował miliony w linie lotnicze OLT Express, które przebojem zaczęły zgarniać coraz większą część podniebnego rynku w Polsce, działał w pojedynkę. Do wszystkiego doszedł sam, bez układów i parasola ochronnego ze strony władzy i prokuratury. Prokurator generalny Andrzej Seremet zapewne przez przypadek do czasu nagłośnienia afery przed media nic nie wiedział o nieprawidłowościach związanych z działalnością spółki, mimo że dokumenty dotyczące piramidy finansowej spływały do Ministerstwa Sprawiedliwości na długo zanim wybuchł skandal.

 

I pomyśleć, że cała Polska żyła w lecie 2012 r. aferą parabanku i losami jej szefa. Działo się to wszystko z synem premiera Tuska w tle, więc politycy i dziennikarze tym bardziej wylewali swoje święte oburzenie. Marszałek Ewa Kopacz przeznaczyła na aferę wielogodzinną debatę w Sejmie, słyszeliśmy o ukaraniu winnych i wyświetleniu sprawy, z powołaniem sejmowej komisji śledczej na czele.

 

Dziś sprawy mają się tak, że żonie prezesa spółki Katarzynie P. przedłużono areszt o kolejne trzy miesiące, przybywa kolejnych tomów akt, a prawomocnych wyroków jak nie było tak nie ma. Pozostaje ponad 10 tys. oszukanych klientów, którzy skuszeni wysokim oprocentowaniem stracili często wszystkie oszczędności, a dziś raczej nie mają widoków na odzyskanie pieniędzy. Ja nie mówię o tych, bo na pewno i tacy byli, którzy chcieli wyprać pieniądze w Amber Gold, ale o tych, którzy zniechęceni niskim i do tego jeszcze uszczuplonym przez podatek Belki oprocentowaniem oszczędności w bankach chcieli trochę na depozytach zarobić.

 

Oni swoich pieniędzy już raczej nie zobaczą, skoro w pierwszej kolejności środki pochodzące ze sprzedaży majątku spółki pójdą na pokrycie kosztów postępowania upadłościowego, a następnie na zobowiązania wobec skarbówki i ZUS-u. Kolejne są roszczenia pracowników spółki, a dopiero na końcu mogą zostać spłaceni klienci.

 

O ile w ogóle będzie z czego, skoro łączna wartość wymagalnych zobowiązań spółki oscyluje wokół kwoty 700 mln zł, a wartość majątku Amber Gold wolnego od zabezpieczeń zamyka się kwotą 50 mln zł. Mniej więcej drugie tyle znajdującej się w upadłości spółce przysługuje z tytułu udzielonych pożyczek, zwrotu podatku dochodowego od osób prawnych oraz depozytu z tytułu kart płatniczych za paliwo.

 

Tak więc to wszystko mało i dla poszkodowanych na pewno nie starczy. Zresztą czas też robi swoje i nie wszystkim chce się szarpać w sądach. Spotkałam się z takimi opiniami oszukanych przez Amber Gold, że nie wierzą w sprawiedliwość, a stracili już tyle, że nie chcą teraz opłacać jeszcze prawników bez najmniejszej gwarancji odzyskania pieniędzy.

 

Marcin P. posiedzi pewnie ze dwa lata i wyjdzie. Zmywak w Londynie mu nie grozi, ani wegetacja na umowie śmieciowej. Jako słup się sprawdził i kto wie, czy się jeszcze kiedyś nie przyda. Ta opinia biegłych prokuratury, że nie miał mocodawców, to jakieś opowieści z mchu i paproci. Kto rozpostarł nad nim parasol ochronny i kto zarobił na Amber Gold zapewne się nie dowiemy. Ale jeśli miotła PO tak działa, to szukać pewnie należałoby w kręgach zbliżonych do...

 

Julia M. Jaskólska

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną