Przestańmy śnić american dream

0
0
0
/

Za oceanem właśnie ukazała się książka byłego sekretarza obrony USA Roberta Gatesa „In Duty: Memoirs of a Secretary of War" (pol. „W służbie: Wspomnienia Sekretarza Wojny”). Kilka słów dawnego sekretarz stanu wyczerpująco i druzgocąco podsumowało ostatnie dwie dekady naszej polityki bezpieczeństwa.

 

Jeszcze przed wydawniczą premierą jej przeciekające do mediów fragmenty wywołały sporo zamieszania. Gates bowiem nie zostawia suchej nitki na Baracku Obamie jako prezydencie pozbawionym jasnej wizji strategicznej i ponoszącym kolejne porażki na arenie międzynarodowej.


Tymczasem na obrzeżach naszego medialnego dyskursu pojawiło się kilka cytatów wyjawiających oceny Gatesa względem naszego regionu. Tych kilka zdań okazuje się druzgocącym podsumowaniem ponad dwudziestu lat naszej polityki zagranicznej i świadomości strategicznej elit III RP w ogóle. Według passusu zacytowanego przez polskie portale Gates miał napisać, że włączenie dawnych krajów satelickich ZSRR z Europy Środkowowschodniej do NATO było „pochopne”. Cytat ten pochodził od rosyjskiej agencji Interfax i mediów litewskich zaś sam amerykański polityk twierdził potem, że jest on wynikiem złego tłumaczenia, że nie był on przeciwnikiem włączenia nowych krajów do NATO lecz że obecnie należy spowolnić proces ekspansji Sojuszu i podejmowania nowych zadań.

 

Realia i imaginacje


Gates nie zakwestionował jednak innych cytatów a te brzmią dość jednoznacznie, „Próba zaproszenia Gruzji i Ukrainy do NATO była przesadą” zaś „korzenie Imperium Rosyjskiego znajdują się w Kijowie, więc to była kolosalna prowokacja” – napisał dodając „czy Europejczycy, nie mówiąc o Amerykanach, gotowi byli wysyłać swoich synów i córki, w obronie Gruzji czy Ukrainy? Raczej nie. Otóż rozszerzenie NATO nie było obowiązkiem wojskowym, ale aktem politycznym, który podważał cele Sojuszu i nieodpowiedzialnie ingerował w kwestie, uznawane przez Rosjanie za ich żywotny interes narodowy”.


Z cytatów tych wyłania się brak jakiejkolwiek skłonności do czynienia z Europy Środkowowschodniej strefy odpychania Rosji czy tym bardziej podmiotowego traktowania składających się na nią państw. Czy odzwierciedlone w nich pogląd można traktować jako reprezentatywny? Z pewnością, bo sama osoba Gatesa – przez niemal całe życie związanego z instytucjami bezpieczeństwa byłego szefa wywiadu, sekretarza obrony w administracjach dwóch prezydentów wywodzących się z dwóch różnych partii – może zostać uznana za reprezentatywną dla elity polityczno-wojskowej USA. Gates w dodatku od zawsze był związany z kręgami uznawanymi za Atlantykiem za rosjoznawcze.


Oczywiście jego szczerość wpisuje się w tendencję otwartego lekceważenia Polski i Polaków przez Obamę zabierającego polskim politykom ich ulubioną zabawkę w postaci tarczy antyrakietowej 17 września czy bredzącego o „polskich obozach zagłady”. Wszystkim przedstawicielom naszej centroprawicy żyjących, jak chociażby Jerzy Targalski, nadzieją na odnowienie „specjalnych stosunków” wraz z końcem drugiej kadencji obecnego prezydenta i ewentualnym sukcesem kandydata Republikanów warto przypomnieć przynależność Roberta Gatesa właśnie do „Great Old Party” oraz fakt, że swoją karierę ukoronował ministerialnym stanowiskiem na mocy desygnacji dokonanej przez George’a Busha juniora.


Zresztą przecież i sam George Walker wbrew mniemaniu niektórych starał się raczej o znalezienie modus vivendi z Władimirem Putinem, w którego oczach jak to ujął dostrzegł swego czasu demokratę, co czynił w nadziei na wsparcie a przynajmniej nie przeszkadzanie w amerykańskich operacjach na Bliskim Wschodzie. Swoje urzędowanie Bush junior kończył przecież odstąpieniem od wprowadzenia Ukrainy i Gruzji na szybką ścieżkę integracji z NATO i nad wyraz wstrzemięźliwą postawą wobec wojny gruzińsko-rosyjskiej, zgodnie zresztą ze słowami Gatesa.


Kadencja Obamy to już konsekwentne przekierowanie amerykańskiej uwagi strategicznej a za nią zainicjowanie procesu dyslokacji oddziałów US Army w region Azji Południowowschodniej. Jest to zresztą najzupełniej zrozumiałe w kontekście tego jakie wyzwanie dla amerykańskiej hegemonii stanowią szybko bogacące się i zbrojące Chiny.


Gdy spojrzeć z dystansem na postzimnowojenne ćwierćwiecze okaże się, że Amerykanie nigdy nie chcieli wypełniać roli jaką przypisał im w swoich koncepcjach polski establiszment – od lewa do prawa zapatrzony w Wuja Sama a właściwie w jego wyimaginowany przez siebie obraz. Wszak w czasach przełomu administracja Busha seniora choć zadowolona ze znacznego spadku potęgi ZSRR wcale nie parła do jego rozpadu, nawołując w 1990 roku niepodległościowe ruchy w państwach bałtyckich do samoograniczenia. Każdy kto czytał Kennetha Wallza święcącego triumfy na amerykańskich salonach w latach 80 zna ich ambiwalentny stosunek do słabnącej Moskwy.


Polacy jako Ghurkowie imperium


Jeśli uznać, że cała koncepcja strategiczna elit III RP sprowadzała się do zabezpieczenia interesów, także tych podstawowych, egzystencjalnych związanych z zabezpieczeniem przetrwania państwa i całości jego granic, poprzez zawiązanie „strategicznego partnerstwa” między Warszawą a Waszyngtonem to wypowiedzi Gatesa są druzgocące dla tych elit.


Począwszy od 1992 polityka bezpieczeństwa wszystkich ekip rządzących i relewantnych sił politycznych sprowadzała się do zainstalowania Polski w NATO. Gdy spostrzeżono, że wraz z końcem zimnej wojny spoistość i charakter tego sojusz zmieniają się, sterowano właśnie w kierunku owego „strategicznego partnerstwa” z Waszyngtonem nie zadając sobie wydawałoby się oczywistego pytania czy w ogóle jest ono możliwe między partnerami o tak zróżnicowanych potencjałach i zakresie interesów. W praktyce owo „strategiczne partnerstwo” okazało się sprowadzeniem sił zbrojnych i sił bezpieczeństwa Rzeczpospolitej do roli niesamodzielnych formacji operacyjnych Pentagonu. Politycznie zaś zaczęliśmy w niektórych rejonach świata odgrywać rolę jaką w XIX wieku dla Imperium Brytyjskiego odgrywali nepalscy Ghurkowie – rolę najemników w służbie kolonialnych ekspedycji.


Wojsko Polskie nie jest dziś w stanie pod żadnym względem wypełniać swojej zasadniczej funkcji jaką jest obrona terytorium RP. Jedyny rodzaj wojsk konsekwentnie rozwijany przez ostatnie dwie dekady to wojska specjalne, przydatne być może w zamorskich ekspedycjach, zdecydowanie przerośnięte w stosunku do tego naczelnego celu naszych sił zbrojnych jaki wymieniłem. Wojska pancerne opierają się głównie na Leopardach z demobilu, słabo zaawansowany projekt Anders, to w gruncie rzeczy szczególnego rodzaju bojowy wóz piechoty bardziej również bardziej pasujący do ekspedycyjnego modelu działań. Fatalnie wygląda sytuacja jeśli chodzi o obronę przeciwlotniczą bez której w naszym miejscu Europy możemy zapomnieć o jakiejkolwiek sensownej defensywie. Jedyne co potrafili polscy politycy to żebrać o baterie amerykańskich wyrzutni Patriot, na które zresztą w rzeczywistości nigdy nie otrzymali pozytywnej odpowiedzi. 100-tysięczna armia zawodowa połączona z faktycznym fiaskiem projektu jakim były Narodowe Siły Rezerwowe całkowicie nie odpowiada potrzebom osłonięcia terytorium państwa.


Stan ten jest wszakże naturalnym skutkiem koncepcji w której świadomie rezygnuje się z podmiotowości i w zamian za permanentne „udowadnianie sojuszniczej wiarygodności” wobec wybranego hegemona oczekuje się jego protekcji. Tymczasem sam hegemon całkowicie inaczej rozumiał jej zasady. Koszty strategicznej bezmyślności całej naszej politycznej elity są ogromne 65 poległych na misjach żołnierzy, znacznie większa liczba poważnie rannych, łącznie prawie 5,5 mld zł wydanych na ich obsługę.


Ani w Iraku ani w Afganistanie mimo ofiary krwi nie odegraliśmy żadnej samodzielnej politycznej czy ekonomicznej roli. W osłanianej przez nas afgańskiej prowincji Ghazni gdzie odkryto metale ziem rzadkich na mocy decyzji afgańskiego rządu który pomagaliśmy instalować i ochraniać eksploatować je będą Chińczycy. Podsumowując nasza najemnicza służba nie została nawet należycie wynagrodzona.


Często naszą ekspedycyjną politykę próbowano ukazywać jako wzmacnianie pozycji Polski jako „odpowiedzialnego członka wspólnoty międzynarodowej”. Pomijając fakt, że tego typu cele i narracje zupełnie nie przystają do widnokręgu naszych interesów zlokalizowanych w Europie Środkowowschodniej, to w imię udziału w słono nas kosztujących amerykańskich eskapadach znacząco zredukowaliśmy nasz udział w misjach ONZ, która zwraca koszy wydatkowane na uczestnictwo w swoich wojskowych przedsięwzięciach.


Politycznie zrujnowaliśmy swoją pozycję w świecie arabskim gdzie znacznie wyższe notowania jako partner polityczny i gospodarczy mieliśmy u schyłku PRL. Obecnie nikt nie uważa tam Polski za samodzielny podmiot z którym warto czy w ogóle trzeba rozmawiać. Zresztą nie dotyczy to tylko Bliskiego Wschodu. Podobnie jest w przypadku elit rządzących Ukrainą czy Białorusią. Nawet aktor tej mikrej kategorii co Litwa nauczył się sądzić, że nie musi za nami czegokolwiek uzgadniać bo polityka Polaków i tak jest realizacją szerszej agendy sformułowanej przez kogoś innego – w jej przypadku apriorycznej antyrosyjskiej koalicji.


Czy słowa Gatesa wybudzą nas z american dream? Pozostaje mieć nadzieję, choć znając nasz obecny establiszment można spodziewać się po prostu poszukiwań nowego protektora.
                                

Karol Kaźmierczak
Na zdjęciu: Robert Gates przy Grobie Nieznanego Żołnierza, fot Wikimedia Commons


© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Jeśli koniecznie chcesz skopiować materiał do swojego serwisu skontaktuj się z redakcją.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną