Od ponownego posadzenia na tronie króla Donalda I przez kosmopolityczną szlachtę brukselskich darmozjadów minęło już trochę czasu. Atmosfera wokół jego wyboru szybko rzedła i odnieść można było wrażenie, że równie szybko wszyscy w kraju zapomną o istnieniu Donalda Tuska. Od zapomnienia w ojczystym księstwie postanowił go jednak ustrzec jego adwersarz naczelnik Jarosław Kaczyński tytułujący się przez skromność „Prezesem”, być może dlatego, że skromność jest jedną z miliona jego zalet.
Dzięki zawezwaniu Donalda I w rodzinne strony lud znów żyje jego osobą. I paradoksalnie oto chodziło naczelnikowi. Teraz wszystko wraca na właściwe tory, na których oszołomstwo PiSu okłada się po głowach z oszołomstwem PO, ku uciesze baronów i magnatów obu partii. Są tylko „Oni” i „Oni”. Jedni spychają dzięki temu na boczny tor inicjatywę Kukiza a drudzy Nowoczesną, choć ta druga właściwie zepchnęła się na boczny tor już nieco wcześniej sama.
Poważnie brzmiący zarzut z powodu, którego wezwano Donalda do rodzinnego księstwa jest w rzeczywistości śmieszny i poważnie traktować go może tylko fanatyczny elektorat PiSu. Zarzut o rzekomą oficjalną współpracę polskiego kontrwywiadu wojskowego z rosyjską służbą bezpieczeństwa za rządów Tuska jest niedorzeczny z dwóch powodów. Po pierwsze służby bezpieczeństwa poszczególnych państw współpracują ze sobą w określonych obszarach istotnych dla ich bezpieczeństwa. Taka dobra współpraca jest była ważna zarówno kilka klat temu jak i ważna jest dziś w dobie nasilającego się ekstremizmu w Europie. W okresie tym z rosyjskimi służbami bezpieczeństwa współpracowały przecież nie tylko służby polskie ale również chociażby amerykańskie a więc wywodzące się z kraju, który w światopoglądzie PiSu był i jest jedynym pewnym przyjacielem Polski. Po drugie trudno mi sobie wyobrazić , że taka współpraca mogłaby być tak wtedy jak i dziś być prowadzona bez wiedzy o tym i zgody Amerykanów . Jeśli była prowadzona to pewnie też bacznie była obserwowana przez „przyjaciół” z USA, wszak ambasada USA w Warszawie pełni bardzo istotną funkcję w ramach amerykańskiej sieci wywiadowni rozlokowanych na całym świecie. Wszelkie posunięcia Warszawy są na bieżąco analizowane przez Waszyngton, który pilnuje, żeby przypadkiem Polakom nie przyszło do głowy, że mogą o istotnych posunięciach w obszarze współpracy gospodarczej, handlowej czy militarnej na arenie międzynarodowej, podejmować decyzję sami. Dlatego oskarżenia Tuska na tym odcinku mogą być tylko efektem osobistej ślepej nienawiści albo być racjonalnie zaplanowane. Jaki jest cel takiego cyrku jakim uraczyły nas obie strony na dworcowym peronie? Ano tak jak wspomniałem po pierwsze spycha się polityczną konkurencję zarówno PiSu jak i PO na boczny tor a po drugie obie strony zauważyły, ze nieustanna pyskówka i napuszczanie na siebie własnych elektoratów jest korzystne dla jądra obu partii. Obu stron nie obchodzi kompletnie fakt pogłębiającego się podziału jaki wywołują w społeczeństwie. Rosnąca awersja przeradza się w nienawiść i groźby użycia siły fizycznej.
Sun Tzu pisał, iż jednym z najlepszych sposób na rozbicie i osłabienie siły danego państwa jest doprowadzenie do głębokich podziałów w jego strukturze społecznej. I dziś, czy uznamy to za świadome czy przypadkowe działanie doświadczamy jako społeczeństwo właśnie takiego procesu. Dwie czołowe partie, dwie kliki, jedna w roli wiernego sługi USA a druga wiernego sługi Niemiec rozbijają jedność narodu.
Gdyby PiS rzeczywiście kierował się interesem państwa czy narodu to mógłby znaleźć całą masę rzeczywiście poważnych przewinień za które mógłby ścigać i gnębić platformerską klikę. W rzeczywistości robi coś zupełnie innego - wymyśla kierunek oskarżeń, który od strony propagandowej brzmi idealnie, bo czy może być jeszcze większe przewinienie niż doprowadzenie do sytuacji, w której własne służby specjalne współpracują i wysługują się służbom wrogiego państwa? No nie może. Jest to więc zarzut największego kalibru. Z drugiej strony naczelnik zdaje sobie sprawę, że żeby skazać Tuska za to rzekome przewinienie trzeba by doprowadzić wymiar sprawiedliwości w Polsce do poziomu tego jaki reprezentował sobą za rządów sanacji przed wojną. Do tego jest jednak droga daleka i na pewno na taki rozwój wypadków w Polsce nie pozwoliłby jednak naczelnikowi Niemcy. Więc patrzę sobie, na te zdjęcia i materiały filmowe z powitania Donalda I na dworcu z politowaniem, żal mi i wstyd trochę, że żyję w społeczeństwie, które pozwala sobą tak manipulować. Przy wielkanocnych stołach zasiadły przecież rodziny, których członkowie skakali sobie do przysłowiowych gardeł, psując świąteczną atmosferę ale ciesząc swoją postawą zarówno Donalda I jak i Naczelnika II. Kto mieczem wojuje od miecza ginie, oby więc tylko przywoływanie pamięci Donalda I nie odbiło się czkawką naszej sanacji podczas kolejnych wyborów prezydenckich.
Arkadiusz Miksa