Pisząc o działaniach terrorystycznych islamistów w Europie trzeba stosować zasadę – „Śpieszmy się pisać o zamachach ponieważ się dezaktualizują. Ponieważ tak szybko następują po sobie”. I informacje o poprzednim jest już nieaktualna wobec kolejnych wyczynów merkelowych milusińskich jak Europa długa i szeroka.
Dlatego czy jest sens wracać do ostatniego zamachu w Londynie sprzed całego miesiąca, kiedy później wydarzyły się Petersburg, Sztokholm, Dortmund i ostatnio Paryż? Moim zdaniem z kilku przyczyn warto. Ponieważ w tym zamachu jak w soczewce widać głupotę i draństwo zachodnich (w tym wypadku brytyjskich) elit i sposób myślenia islamistów. Jak również typową dla Zachodu reakcję na zamach ze strony spasionego, leniwego i otumanionego polit-poprawnością społeczeństwa.
Co do Wielkiej Brytanii to można śmiało zaśpiewać przeróbkę dzieła polskich kibiców piłkarskich. – Angole nic się nie stało. Nic się nie stało. Angole nic się nie stało. Co to jest kolejny „domniemany” zamach terrorystyczny, lub jak woli niemiecki Onet „incydent w Londynie”? Co to jest pięciu zabitych (w tym sprawca) i dwudziestu rannych. Skoro nikogo nie otrzeźwił zamach w londyńskim metrze z 7 lipca 2005 roku, kiedy zginęły 52 osoby, a ponad 700 zostało rannych to i ostatni zamach nic nie zmieni. Co to jest pięć (a właściwie cztery, jak odliczymy sprawcę) trupy i dwudziestu rannych wobec światłej idei multi-kurwti? Która niczym komunizm ma opanować cały świat.
Pierwsza rzecz – reakcja polityków. Żaden z nich, ale to dosłownie żaden nie powiedział prawdy, nie zdiagnozował problemu, ani nie zaproponował skutecznego rozwiązania. Premier May zapewniła, że nic się nie stało. Terroryści przegrają, a za chwilę wszyscy Brytyjczycy powrócą do normalności (aczkolwiek ich kraj normalnym być przestaje, ale i tak daleko im jeszcze do innego wzorca „normalności” – Szwecji). Ponieważ wszyscy Brytyjczycy to jedna, wielka rodzina (a brytyjscy muzułmanie to tylko troszkę brykający kuzyni). Teresa May to ta sama kobita, która będąc ministrem spraw wewnętrznych (do czego się nadawała zgoła jak Angela Merkel na carycę Unii Europejskiej) troszczyła się o to, żeby w policji było jak najwięcej kobiet, Murzynów i innych kolorowych (w tym także oczywiście Arabów, Pakistańczyków i innych muzułmanów). Oczywiście będąc wyżej rzeczonym ministrem nie zrobiła absolutnie nic, żeby 12 lat po pamiętnym zamachu na londyńskie metro uzbroić wszystkich policjantów w broń palną. Bo po co? Druga polityczna łajza – muzułmański mer Londynu Sadiq Khan już dawno stwierdził, że „ataki terrorystyczne są częścią życia w wielkim mieście”, a swój hołd oddał ofiarom zamachu… z ręką w kieszeni.
Druga kwestia to problem bezpieczeństwa zarówno szarego obywatela, jak i co by było jeszcze śmieszniejsze, gdyby nie było takie przerażające – ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. W zamachu terrorystycznym w Londynie zginął policjant, 48-letni konstabl Keith Palmer. Zginął ponieważ usiłował powstrzymać wbiegającego na teren Westminsteru islamistę z nożem. Żeby było zabawniej konstabl Palmer nie miał żadnych szans, ponieważ… był nieuzbrojony! Tak – 12 lat po krwawym zamachu w londyńskim metrze policjant z jednostki ochrony parlamentu oraz przedstawicielstw dyplomatycznych nieuzbrojony zginął na służbie. Pewnie nawet nie pomyślał, że własną mężną piersią osłaniał sukinkotów, czyli polityków dzięki którym on sam nie miał broni, a jego zabójca mógł żyć jak pączek w maśle i powoli się radykalizować w swoim islamizmie. Cóż przyznam szczerze, że na miejscu owego policjanta odpuściłbym sobie walkę z lepiej uzbrojonym przeciwnikiem i z dużą satysfakcją obserwował jak wyżyna on brytyjskich wybrańców narodu. Wtedy choć raz w zamachu terrorystycznym ucierpieliby ci, którzy nam ten burdel wypracowali – politycy. Jak widać policjant bez spluwy pomimo specjalistycznego szkolenia jest takim samym frajerem jak nieuzbrojony Europejczyk – przez co ten biedny funkcjonariusz spod parlamentu nie żyje.
Trzeci element kwestia sprawcy i reakcja środowisk muzułmańskich. Począwszy od szeregowej muzułmanki mijającej obojętnie ofiary zamachu i gadającej przez telefon po muzułmańskiego mera Londynu, który swoje kwestie wygłaszał z ręką w kieszeni. Wszystkim tym środowiskom bliżej do przestępcy i zbrodniarza, niż do jego innowierczych ofiar. A sam sprawca to 52-letni Khalid Masood, urodzony w hrabstwie Kent obywatel Wielkiej Brytanii, który był wielokrotnie skazany za przestępstwa niezwiązane z działalnością terrorystyczną. Był jednak znany policji i miał na koncie liczne wyroki skazujące za napaści, w tym za spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, a także za posiadanie broni i wykroczenia przeciwko porządkowi publicznemu. Na początku mówiło się, że to najprawdopodobniej… jeden z najbardziej znanych terrorystów w Wielkiej Brytanii – Abu Izzadeen student Omara Bakri. Który powinien nadal odbywać karę więzienia ponieważ w styczniu 2016 został skazany na karę 2 lat więzienia za naruszenie ustawy o terroryzmie poprzez nielegalne opuszczanie Wielkiej Brytanii. Też oczywiście urodzony w Wielkiej Brytanii w rodzinie imigrantów pochodzących z Jamajki. Jak widać oprócz terrorystów z importu Zachód ma problem z muzułmańską dziczą, która na wyspach się urodziła, a potem postanowiła wrócić do swoich religijnych korzeni. A do tego jeszcze dołożyła ponad milion świeżaków z nowej fali imigracyjnej.
Nikt chyba nie ma złudzeń, że Zachód poradzi sobie z islamskim terroryzmem. Choć jest jedna szansa – gdyby następca Masooda dostał się do brytyjskiego parlamentu, niemieckiego Bundestagu, czy siedziby Komisji Europejskiej i wyrżnął tam zasiadających. Wtedy elity polityczne musiałyby coś z terroryzmem, który celowo sprowadziły na głowę swoich obywateli zrobić.
Michał Miłosz