Zrobiło się nerwowo - do rozstrzygających wyborów nad Sekwaną zostało tylko parę dni. Pogubiły się nawet francuskie związki zawodowe, które jak co roku wyszły wspólnie demonstrować w kultowe tutaj Święto Pracy.
W tym roku miały kłopot. Jako reprezentacje pracowników powinny manifestować przeciwko Macronowi, który dużo wcześniej zapowiedział reformę liberalizującą prawo pracy i czas pracy. Jednak manifestacje zdominowały hasła walki z faszyzmem, który jakoby we Francji nadchodzi wielkimi krokami. Jeśli się przyjrzeć, widać gołym okiem, że liderzy związków zawodowych są tam – podobnie jak zawsze byli u nas – politycznie uwikłani.
Na czas kampanii wyborczej Macron mrugnął do związkowców okiem i odłożył sprytnie reformę do szuflady. Specjalizujący się w sprawach polityki społecznej francuscy eksperci nie mają złudzeń, że jeśli Macron wygra, to i tak z zapowiadanych w kampanii nawet miękkich reform nic nie wyjdzie, bo jego na chybcika tworzone ugrupowanie On Marche!(W ruchu!) nie załapie się na większość w Zgromadzeniu Narodowym w czerwcowych wyborach parlamentarnych. W parlamencie będzie klincz, który przyczyni się do dalszego pogrążania sytuacji ekonomicznej Francji. Skandaliczna krytyka Polski, na jaką pozwala sobie Macron, jest więc obrzydliwą socjotechniczną sztuczką i odwracaniem uwagi od autentycznych francuskich problemów, których i tak w nadchodzącej kadencji nie uda się rozwiązać.
Francja ma potężny dług publiczny, problem ze znikającymi miejscami pracy, przenoszonymi wraz z zakładami za granicę tam, gdzie są niższe podatki i koszty produkcji, z niekontrolowaną z powodu braku granic w strefie Schengen imigracją. Francuzi są patriotami gospodarczymi i zdają sobie sprawę z tego, że każdy kupiony przez nich produkt made in France przekłada się na zatrudnienie. W znanym i tanim domu towarowym Tati nie można było dostać innych niż francuskie kosmetyków czy ubiorów. Dziś Tati zamknął podwoje z powodu plajty.
Francuzi widzą, że rynek francuskich towarów się kurczy. Nie da się już kupić francuskich telewizorów, pralek, lodówek, telefonów komórkowych, komputerów, bo się ich nad Sekwaną nie produkuje. Nawet słynne domy mody od dawna zlecają szycie ubiorów w Chinach i Bangladeszu. Czepianie się Polski i ściągających do pracy
nad Sekwanę Polaków, których zatrudnia się za stawki o 60 proc. niższe od tych, jakie dostaje francuski pracownik, jest żałosne, bo o to powinno obwiniać się pracodawców.
Najciemniej jest pod latarnią. Z usług dużo tańszych zagranicznych firm zewnętrznych korzystają, by zaoszczędzić, nawet rząd socjalistów i państwowe firmy. Ministerstwo Edukacji zlecało programistom w Maroku usługi komputerowe, mające na celu opracowanie wykazu nauczycieli, ich umiejętności i przepływu, aby jak najpełniej zagospodarować nauczycielskie kadry. Francuskie MEN zaoszczędziło dzięki temu 60 procent kosztów. Z usług tańszych firm zagranicznych korzysta m.in. francuska poczta i telekomunikacja.
Francja dopiero dziś dostała kręćka z powodu następstw wdrożonej kilkanaście lat temu dyrektywy unijnej o swobodzie przepływu osób, towarów, usług i kapitału. Opinie, jakie padają z ust Le Pen i Macrona są w istocie wielką krytyką sposobu funkcjonowania wspólnoty europejskiej w dotychczasowej postaci. Kwestionują swobodę przedsiębiorczości i cyrkulacji ekonomicznej, co należy do fundamentów UE.
Jednak propozycje Macrona tworzenia jakiejś specjalnej mikrostrefy euro z Niemcami, Holandią i innymi sąsiadami - z własnym budżetem - są „od czapy” i mają się nijak do naprawiania unijnego bałaganu. One ten bałagan jeszcze spotęgują.
Macron oszukuje Francuzów, bo to nie rozwiąże problemów, tak jak jedna dla wszystkich krajów waluta euro nie tylko nie zapobiegła ekonomicznemu kryzysowi, lecz pokazała jak w krzywym zwierciadle patologiczne oblicze unijnej utopii. Macron jako bankier dobrze o tym wie. Zarzuca Marine Le Pen populizm, tymczasem sam wskakuje na falę jeszcze większego populizmu i daje się jej nieść. Zapowiada, że jeśli unia nie będzie chronić przed dumpingiem socjalnym krajów takich jak Polska, to Francja z niej wyjdzie.
Koń by się uśmiał, bo Macron jest słupem. Reprezentantem wielkiego kapitału, który chce, aby było jak było. Ten trzy lata temu prawie nieznany polityk pstryknięciem palców wykrzesał ruch, który jest taką samą przybudówką odrzuconych w wyborach przez Francuzów socjalistów, jak niegdyś Ruch Palikota (a teraz Nowoczesna) był wydmuszką Platformy Obywatelskiej. To socjotechnika, którą bardzo dobrze znamy.
Na początku swojej kampanii Macron zaproponował Francuzom swoiste referendum za i przeciw Unii, z której Le Pen zamierzała kraj wyprowadzać. Dzisiaj ona tonuje swoje antyunijne wypowiedzi, a on obnosi bardziej eurosceptyczną twarz, buńczucznie grożąc wyjściem z unii z powodu dumpingu socjalnego. To przypomina cyrk.. Żadnego Frexitu nie będzie.
Można tylko współczuć Francuzom, że wpadli w pułapkę jak mysz, która podążała za serem. Zapowiadane przez dużą grupę wyborców oddanie „pustej kartki” na znak protestu niczego nie zmieni, bo jest gwarancją trwania w obecnej sytuacji, której mają dosyć. Tej wspólnej Europy i jej obywateli ktoś bardzo pilnie pilnuje, szermując hasłami demokracji. Mają chodzić w zaprzęgu tak, jak nakazuje woźnica szarpiąc lejcami. W poniedziałek po wyborach Francuzi obudzą się w stanie przypominającym słowa piosenki „Tupot białych mew o pokład pusty”. Czyli z kacem. Komunistyczno- socjalistyczna międzynarodówka wielkiego kapitału czuwa, strasząc Putinem i dumpingiem socjalnym, z którego czerpie ogromne zyski. Pewnie i Mrożek nie wymyśliłby większego absurdu.
Alicja Dołowska