Zbliża się połowa maja, w nocy -1, a za oknem śnieg. Klimatolodzy z podejrzanych organizacji „podkręcających dane” dla wzmocnienia straszaka globalnym ociepleniem (dla globalnego zysku potężnych konsorcjów) od lat paplają o zmianach klimatycznych.
Wiadomo, człowiek, węgiel, spaliny, emisja CO2 i topniejące na skutek powyższego lodowce (chociaż nawet nasze niechlujstwo to pikuś w porównaniu z CO2 emitowanym przez procesy gnilne w morzach i oceanach). Ci sami fanatycy „globusia” poza ściemnianiem o roli człowieka, przypominają fakty naturalne. Każda erupcja wulkaniczna emituje do atmosfery miksturę gazów oraz cząstek. Naukowcy skupieni w Panelu ds. Zmian Klimatycznych (IPCC), szacują aktywność wulkaniczną na około 100 do 300 milionów ton CO2 rocznie. Tak naprawdę przeszacowuje się dane wynikające z działalności człowieka, a kastruje dane wulkaniczne (nie uwzględniając tu np. wulkanów podmorskich. Mniejsza o to… Wulkany robią swoje. To pewne.
Co z tym śniegiem w maju? Luźne skojarzenie z wulkanami i końcem świata. Słowa Maryi przekazane przez s. Łucję, wizjonerkę z Fatimy:
„Kataklizmy wywołają taką panikę i tyle nieszczęść, że dalsze prowadzenie działań wojennych będzie niemożliwe. Nie wystąpią jednak od razu i z jednakowym natężeniem. Będą to ruchy skorupy ziemskiej, stopniowo nasilające się aż do bardzo potężnych i gwałtownych wstrząsów. Wstrząsy te będą przybierać na sile i zaczną wybuchać wulkany. Odżyją nawet te, które uważane są od dawna za wygasłe”.
Nie wiemy, co jest tylko naturą, a co znakiem, a co jednym i drugim, ale każda anomalia może służyć naszemu przebudzeniu i zrodzeniu myśli, że skoro nie znamy dnia ani godziny, to może warto dzisiaj, teraz, pomyśleć o pogodzeniu się z Panem Bogiem. Ta refleksja na pewno nie jest apokaliptyczną teorią spiskową.
Robert Wyrostkiewicz