Jak było do przewidzenia, po tym, jak mniej więcej od roku wśród elit Unii Europejskiej zaczęto lansować pomysł ściślejszego zintegrowania krajów strefy euro, w Polsce wzmagają się naciski, byśmy jak najszybciej zrezygnowali ze złotówki. Pierwszy postulujący głos pojawił się w ubiegłym roku na kongresie Platformy Obywatelskiej we Wrocławiu. Do euro zaganiali Trzaskowski, Schetyna, potem Róża Thun, a nawet Borusewicz.
Niepokój nasilił się po zwycięstwie Macrona w wyborach prezydenckich we Francji. Powiedział on wyraźnie, że będzie dążył do Europy dwóch prędkości, przy czym w jej „trzonie” znajdą się państwa, które przyjęły euro. Macron jest za odrębnym budżetem dla strefy euro, wspólnym ministrem finansów, gospodarki, spraw zagranicznych i obrony. Francuski prezydent powiedział głośno to, o czym „władcy Europy” marzą od dawna. Wyraźnie już widać, jak to określonym gremiom bardzo się spieszy do zapanowania nad suwerennością państw narodowych, zbudowania dominacji nawet większej, niż udało to się w „demoludach” Sowietom., bo tamci przynajmniej starali się zachowywać pozory i Polska nie musiała przyjmować rubla.
O tym, że Komisja Europejska zamierza do 2025 roku wprowadzić euro we wszystkich krajach Unii Europejskiej napisał „dobrze poinformowany” dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung", powołując się na stanowisko komisarzy Valdisa Dombrovskisa i Pierre'a Moscoviciego
.. Z przecieku wynika, że Moscovici domaga się "demokratyzacji unii walutowej". Jego zdaniem PE ma uprawnienia do sprawowania demokratycznej kontroli nad strefą euro. Dombrovskis przewiduje nawet , że możliwe są też wspólne zasiłki dla bezrobotnych, lecz dopiero po reformach rynku pracy. To akurat możemy włożyć między bajki, bo takie gadki Dombrovskisa są jak rozmowy ze ślepym o kolorach. Wysokość zasiłków zależy od siły gospodarki danego kraju i płac, które są - na przykład w Polsce - średnio cztery razy niższe niż w takich Niemczech.
Ale kuszenie i straszenie zaczęło się na dobre i polscy oświeceni Europejczycy dostali pietra. Rozległy się ponaglenia: –Do euro jak najszybciej, bo europejski pociąg nam odjeżdża. Cezary Mech przewidywał, że po Brexicie, a zwłaszcza po francuskich wyborach, Polska będzie zmuszana do przyjęcia euro. "W sytuacji, gdy strefa euro powinna się rozpaść, my będziemy poddawani bardzo silnemu naciskowi, żeby do niej wejść" – twierdzi Mech, nie kryjąc opinii, że euro powinno zniknąć, ponieważ przynosi więcej strat niż korzyści. Jako ofiary wspólnej waluty podał Grecję i Włochy, gdzie euro doprowadziło do ogromnego długu publicznego i gospodarczego zastoju. W podobnym położeniu znalazły się: Hiszpania i Portugalia.
Europejski Bank Centralny dyrygujący emisją euro, bardzo chciałby mieć pod swymi skrzydłami również kraje, które jeszcze euro nie przyjęły. Euro to przede wszystkim projekt polityczny. Własna waluta jest dla każdego kraju narzędziem, bo dzięki kierowaniu jej wartością i emisją, każdy bank narodowy może zachowywać wpływ na stymulację krajowej gospodarki. Własna waluta to również suwerenność.
Podkreśla ten fakt ekonomista prof. Jerzy Żyżyński, członek Rady Polityki Pieniężnej: - Dzięki własnej walucie zachowujemy większą kontrolę nad własnym systemem pieniężnym. W jakiś sposób możemy tym sterować. Kiedy przyjmiemy euro, nie będzie to możliwe. Decydować będzie Europejski Bank Centralny. Zatem własny pieniądz to wartość nie do przecenienia
.
Żyżyński twierdzi, że mimo ciągłej mowy o integracji, Unia Europejska ma ze spójnością coraz większe problemy z tego powodu, żekraje UE to jednak oddzielne gospodarczo organizmy, natomiast zintegrowano system płatniczy, tworząc wspólny pieniądz – euro.
– W sytuacji, gdy kraje są mniej więcej równorzędne w poziomie rozwoju, poprzez wspólny pieniądz można nierówności gospodarcze równoważyć. - ale w ramach pewnych kompensat, polityki fiskalnej dotyczącej budżetu państwa i podatków. Natomiast, gdy między krajami występują różnice, nie da się ich zrównoważyć polityką fiskalną. W efekcie, kraje UE się podzieliły na silniejsze - ponieważ są eksporterami - i biedniejsze, które muszą od tamtych kupować. Tworzy się nierównowaga. W gruncie rzeczy nie ma mechanizmu budowania harmonii –dowodzi prof. Żyżyński.
I twierdzi, że stąd pomysł budowania tworu, który będzie jednym państwem, bo w ramach jednego państwa część płaci na pozostałych. Jednak niektóre bogate kraje i ich społeczeństwa nie chcą płacić na innych – uważa Żyżyński.
I dodaje, że „gdy utworzą „trzon’, to reszta – zwłaszcza kraje postkomunistyczne - powinny utworzy drugi. - Mówi się o dwóch prędkościach, ale my powinniśmy znaleźć się w strefie wyższej prędkości, by nadganiać zapóźnienia I nie ma co się czarować, większej prędkości w ramach obecnego modelu integracji nie da się osiągnąć.”
Z czego się może wziąć większa prędkość, skoro brakuje nam środków finansowych? - . Z pobudzenia mocy produkcyjnych do rozwoju gospodarki Z innowacyjności, tworzenia własnych firm, a nie podrzędnych w stosunku do bogatych firm zachodnich. Pozostając zintegrowani z Zachodem, jesteśmy tym firmom podporządkowani i rozwijamy się w takim stopniu, jak one sobie życzą. Aby się niezależnie rozwijać, musimy tworzyć własne światowe przedsiębiorstwa.
Na pomysły wchodzenia jak najszybciej do strefy euro, z lęku że nie będzie nas przy stole w Brukseli, prof. Żyżyński odpowiada; że to mydlenie ludziom oczu. I przypomina, że kurs walutowy ma dwa oblicza. - Jest. kurs rynkowy, podawany codziennie do wiadomości, i gdy chcemy kupić euro, wiemy ile tego dnia kosztuje. Ale jeszcze jest kurs parytetu siły nabywczej, który wskazuje, co możemy kupić za te pieniądze. Różnica parytetów powoduje, że nasze produkty są relatywnie tańsze. Wchodzić do strefy euro będzie się wtedy opłacać, gdy oba parytet: rynkowy i nabywczy się zrównają. Aby tak się stało, złoty musi się umocnić Z kolei umacnianie złotego nie jest takie korzystne: eksporterzy by na tym tracili, import byłby za tani itd. Lepiej podtrzymywać sytuację nierówności parytetu rynkowego i nabywczego, bo gdy już wejdziemy do unii walutowej, jedynym sposobem zrównania będą nasze kieszenie – tłumaczy profesor.
Jeśli zatem słyszymy, że szef Business Center Clubu Marek Goliszewski mówi, że „euro to szansa i nasza polisa ubezpieczeniowa”, to zastanówmy się, dla kogo. Bo dla polskiego pracownika, emeryta czy rencisty, wchodzenie przy obecnej relacji euro do złotówki, oznacza czterokrotne zubożenie i grzebanie w śmietnikach. Z przymrużeniem oka trzeba traktować też wypowiedzi b. wicepremiera i ministra finansów Grzegorza Kołodki, który twierdzi, że euro zatrzyma dwie prędkości. Szkoda, że nie wsłuchuje się w opinie byłego wicepremiera Grecji, ekonomisty Janisa Warufakisa - który też ma serce po lewej stronie - ale mówi, że
„ Unia Europejska to kartel oligarchów. A strefę euro zbudowano na kłamstwie”.
Polska dziś, podobnie jak przed laty Grecja, też nie spełnia kryteriów przyjęcia euro, ale się ją zagania, stosując szantaż, tak jak inne kraje UE z własną walutą. A przecież wstępując do Unii, w traktacie akcesyjnym zgodziliśmy się na euro, ale bez podania terminu przyjęcia. Im gorzej dzieje się w strefie euro, im większy w niej kryzys, tym silniejsze naciski na to, żebyśmy wchodzili natychmiast.
Ale są też przytomne głosy polskich ekonomistów. Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha mówi jasno:- Euro nie daje dobrobytu.
Po prostu.
Alicja Dołowska