Rosja wyciąga ciężkie figury
Jednostki sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej odpowiadając na ruchy polityczne miejscowych Rosjan opanowały Krym. Inne koncentrują się przy wschodnich granicach grożąc realizacją interwencji dla której przyzwolenie dał już rosyjski parlament. Ten negatywny z polskiego punktu widzenia scenariusz groźnej destabilizacji kilkaset kilometrów na wschód od naszych granic, jest niestety nieuniknioną konsekwencją tego co wcześniej stało się w Kijowie.
Sytuację na Ukrainie komentowałem w portalu prawy.pl od schyłku listopada. Jeszcze 11 grudnia określiłem główny cel polityki polskiej w Kijowie zdaniem: "Nie dopuścić do eskalacji". Niestety większość mediów trąbiła wówczas u nas na cześć "insurekcji" Majdanu.
Obserwując jak ukraiński konflikt eskaluje swój artykuł z 26 stycznia zatytułowałem "Ukraina trzeszczy w szwach" pytając "Czy wschód i południe pozostaną spokojne gdy ewentualna nowa władza cofnie uchwalone przez Partię Regionów w 2012 roku prawo pozwalające na urzędowe użycie języka rosyjskiego tam gdzie domaga się tego minimum 10 procent mieszkańców? Czy pozostaną spokojne gdy ktoś zacznie rozbijać pomniki Lenina i erygować w ich miejsce monumenty ku czci OUN-UPA i ich przywódców? Czy jednak nowa elita będzie zdolna do samoograniczenia i nie dokona zamachu na wspomnianą autonomię Krymu, co od dawna zapowiada nacjonalistyczna Swoboda? Co w sytuacji eskalowania napięć na tle tożsamościowym uczyni Moskwa? Wszak ma długie doświadczenia we wspieraniu wszelkich niezadowolonych mniejszości i separatyzmów w strefie poradzieckiej. Deklaracje prorosyjskiej partii Russkij Blok, która w piątek zapowiedziała tworzenie „oddziałów samoobrony” na Krymie, a nawet proponowała wysłanie ochotników do Kijowa dla wsparcia służb porządkowych wskazuje jeden ze scenariuszy rozwoju sytuacji."
Zabrakło samoograniczenia
Niestety nowa opozycyjna elita władzy w Kijowie nie okazała żadnego samoograniczenia ani politycznej roztropności i konsekwencji. Turczynow, Jaceniuk, Kliczko nie potrafili wbrew zgromadzonemu na Majdanie tłumowi podtrzymać porozumienia żyrowanego przez Sikorskiego i Steinmeiera. Było ono, wobec ofiar kijowskiej strzelaniny, kompromisem zgniłym ale gwarantowało uruchomienie procesu zmian politycznych na Ukrainie bez całkowitej utraty równowagi i destabilizacji jakiej teraz jesteśmy świadkami. Destabilizacji którą mógł zdyskontować tylko jeden aktor – Rosja. Co do tego nigdy nie można mieć było wątpliwości.
Majdanowa opozycja zniszczyła kruchą równowagę chcąc natychmiast wyeliminować Janukowycza i jego obóz. Eksploatując przy okazji nacjonalistyczną symbolikę i dyskurs, podejmując działania o takim charakterze - wszak jedną z pierwszych decyzji porewolucyjnej Rady Najwyższej było anulowanie ustawy językowej - tolerują niezwykle agresywne wobec ludności rosyjskojęzycznej wypowiedzi wodzów Prawego Sektora, których nota bene nikt nie potrafił ani nie zamierzał uspokoić, postmajdanowa ekipa stworzyła materiał palny dla wystąpień ludności rosyjskiej i rosyjskojęzycznej na Krymie, ale także w Charkowie i Doniecku. Zaś jej wystąpienia dały z kolei Putinowi do gry świetne karty.
Z kartami znaczonymi artykułem rosyjskiej konstytucji o „gwarantowaniu ochrony i opieki Rosjanom poza granicami” Federacji Rosyjskiej Putin mógł niezwykle łatwo dostać poparcie rosyjskiej elity politycznej dla obecnych radykalnych działań i zamknąć usta wszelkim ewentualnym oponentom na własnym podwórku.
Specyficzne warunki geograficzne (izolowany półwysep), demograficzne (Rosjanie w większości) i strategiczne (baza Floty Czarnomorskiej) sprawiły, że do dzisiejszego dnia oddziały sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej bez większych problemów opanowały cały Krym. Zgoda rosyjskiego parlamentu na wykorzystanie przez Putina „konstytucyjnego prawa do użycia sił zbrojnych na Ukrainie” i koncentracja oddziałów przy wschodniej granicy tego państwa wskazuje, że nie musi to być koniec działań militarnych – mamy do czynienia z jawnym grożeniem interwencją militarną na pełną skalę.
Scenariusze Moskwy
Na wschodzie Ukrainy wrze tak jak wcześniej na Krymie. W Charkowie, Doniecku, Ługańsku ale także Odessie doszło w ciągu ubiegłych dni do masowych prorosyjskich demonstracji. Dziś jednak także w Doniecku oraz w Dniepropietrowsku zgromadzili się zwolennicy nowych ukraińskich władz i przeciwnicy rosyjskiej interwencji. Na Krymie ukraińscy żołnierze nie reagowali zbrojnie, co najwyżej biernym oporem. Jest to roztropne gdyż nie daje rosyjskiemu dowództwu dodatkowego pretekstu do działań militarnych, choć armia ukraińska została w niedzielę postawiona w stan gotowości bojowej.
Moskwa może dziś zagrać albo na separację Krymu ewentualnie innych obwodów Ukrainy w których znalazłoby się poparcie społeczne dla takiego ruchu. Stworzyłaby wtedy twór polityczny (twory) skutecznie trzymający Ukrainę poza strukturami zachodnimi w dodatku napędzający w zachodniej części kraju rozbudzonych już przez Majdan nacjonalistów do odgrywania swojej roli w dialektyce destabilizacji Ukrainy.
Równie dobrze Moskwa może jednak użyć kontrolowanych części ukraińskiego terytorium jako zastawu do użycia w zamian za określone koncesje polityczne w skali całej Ukrainy. Potwierdza to fakt takiego a nie innego użycia Janukowycza, który obwieścił Krym jaką bazę dla legalnych (w optyce jego i Moskwy) władz Ukrainy. Także Rada Najwyższa Autonomicznej Republiki Krymu rozpisała referendum o „wzmocnieniu autonomii” a nie separacji. Zresztą fakt wzmocnienie statusu ARK wobec władz w Kijowie wydaje się przesądzony.
Nowa ekipa rządząca w Kijowie rozpaczliwie próbuje ratować swoje pozycje na wschodzie i południu desygnując na szefów administracji największych oligarchów w tym samego Rinata Achmetowa. Jednak bardziej przydadzą się oni w Kijowie w czasie negocjowania warunków ściągnięcia palca z rosyjskiego cyngla. Mimo, że ukraińska armia jest postawiona w stan gotowości a na terenie kraju, a dziś rano ogłoszono powszechną mobilizację, Ukraińcy wyraźnie zdają sobie sprawę, że starcie militarne miałoby fatalne dla nich skutki. Ustami Arenija Jaceniuka wzywają do działania zachód. Tyle, że Władimir Putin postawił już na szachownicy ciężkie militarne figury.
Można wątpić czy zachód poważy się odpowiedzieć tym samym w imię obrony ukraińskiej zwierzchności na Krymem. Rosjanie sprytnie bowiem ograniczyli się jak na razie ograniczyli się do zajęcia tego półwyspu gdzie mogę legitymizować się silnym poparcie większości ludności. Nawet taki amerykański jastrząb jak senator John McCain mówił w niedzielę, że „istnieje szereg działań jakie możemy podjąć nie wysyłając oddziałów”. Jako opcję wskazywał powrót do koncepcji „tarczy antyrakietowej na terenie Czech”.
Amerykański sekretarz stanu John Kerry wymienił dziś planowane działania przeciwrosyjskie: bojkot szczytu G-8, restrykcje wizowe, zamrożenie kont bankowych i sankcje handlowe. Dodał, że USA i ich sojusznicy przygotowani są na daleko idące sankcje gospodarcze wobec Rosji. Trudno sądzić by odwiodły one Putina od przeprowadzenia swoich interesów na terenie bliskiej zagranicy w chwili gdy zdefiniował je jako krytycznie zagrożone.
Geopolityczne złudzenia
Ukraińców ale także popierających Majdan Polaków w matnię zapędziły geopolityczne złudzenia. Złudzenie, że można Ukrainę tanim kosztem jednoznacznie wpisać w zachodnie struktury integracyjne mimo, że stanowi ona najważniejszy kawałek rosyjskiej „bliskiej zagranicy”. Drugim złudzeniem – szczególnie w przypadku Polaków – było uznanie ruchu protestacyjnego na Majdanie za reprezentację wszystkich Ukraińców. Tymczasem okazało się, że na Ukrainie są istotne grupy obywateli które nie uznawały go za swój, a nawet potraktowały jako zagrożenie dla swojego statusu i interesów. I odwołały się do Rosji tradycyjnie postrzeganej jak „bratnia”. To co widzieliśmy niedawno na Krymie, w Charkowie czy Doniecku to nie inscenizacja Moskwy – takie grupy faktycznie egzystują na Ukrainie. Urządzanie jej na nowo poprzez upokorzenie i marginalizację tych grup musiało prowadzić do wstrząsów.
Ukraina mogła trwać we względnym spokoju, próbując polepszać swoją sytuację ekonomiczną tylko jako kraj wielosektorowy i kraj liczący się z własnym zróżnicowaniem etno-kulturowym. Niestety opozycyjni politycy ukraińscy nie chcieli tego rozumieć.
Nie rozumieli tego także ci którzy tak zagrzewali ich do „insurekcji”. Czołowy publicysta "Gazety Polskiej Codziennie" i jej korespondent na Majdanie napisał wczoraj w sprawie Ukrainy: "Sytuacja jest bardzo dynamiczna więc ciężko wyrokować. Na pewno zaskoczyła ona większość analityków, którzy nie spodziewali się, że Putin pójdzie w otwartą interwencję." Dawidowi Wildsteinowi wypada życzyć więcej skromności. Sytuacja zaskoczyła nie "większość analityków" a co najwyżej redakcję „Gazety Polskiej”. Redakcję która tak bardzo odpłynęła w kierunku opowiadania bohaterskiej legendy Majdanu poprzez serie emocjonalnych impresji, że całkowicie straciła zainteresowanie dla politycznych faktów i realnych politycznych konsekwencji tych faktów.
Dziś wielu entuzjastów Majdanu leczy swojego poznawczego kaca frazesami o „szaleństwie” rosyjskiego prezydenta. Niestety Putin jest graczem, w swej bezwzględnej polityce, bardzo racjonalnym i tylko oderwani od realiów polscy komentatorzy, jak sztandarowy ekspert Andrzej Jonas, mogą sądzić, że „rujnowanie stosunków dyplomatycznych z zachodem” jest dla niech ceną której nie zapłaci za przeprowadzenie swoich planów w kluczowym sąsiednim państwie.
Jeszcze kilka dni temu niektórzy publicyści unosili się nad "zwycięstwem Majdanu" i szydzili ze wszystkich, którzy przestrzegali, że to jeszcze nie koniec. Dziś rozdzierają szaty gdy rozwój sytuacji któremu tak kibicowali wydał z siebie najbardziej prawdopodobne skutki. Niestety powrót do status quo ante, który wydaje się dziś tak pożądany, jest trudno wyobrażalny.
Karol Kaźmierczak
fot. sxc.hu
Źródło: prawy.pl