Europa znów zalała się łzami. Prezydent Macron zmarszczył brwi i dla dodania powagi pogłębia lwią zmarszczkę. Król Europy Tusk na Twitterze zapewnia, że jest sercem i myślami w Londynie po ataku tchórzy. A Juncker pisze, że śledzi ostatnie doniesienia z Londynu z przerażeniem. I jak zwykle poucza, tym razem słowami „Proszę, zachowajcie ostrożność.”
Gdy się czyta te wpisy zniewieściałych Europejczyków, amatorów wina i mocnej whisky, nie wiadomo: śmiać się, czy płakać. Tragedia w Londynie, w której poniosło śmierć 7 osób a 48 zostało rannych, w tym kilkoro znajduje się w stanie krytycznym, to szok, mimo że eurokraci usiłują wtłoczyć nam do głowy, że do takich ataków powinniśmy się przyzwyczaić. Jedyną osobą, która w tym towarzystwie nosi spodnie jest premier Wielkiej Brytanii Theresa May. Oświadczyła wprost: „Miarka się przebrała”, "W naszym kraju istnieje zbyt duże przyzwolenie dla ekstremizmu".
W końcu ktoś nazwał rzecz po imieniu i powiedział ,że „terrorystów łączy islamski ekstremizm, przekonanie, że nasze wartości są niekompatybilne z islamem.” May nie przytoczyła jednak okrzyków, z jakimi terroryści taranowali przechodniów i rzucili się z nożami do szlachtowania „niewiernych”, a krzyczeli przecież „To dla Allacha!’ Napisał o tym, na podstawie relacji świadków „Daily Mail”. Przemilcza się fakt religijnego aspektu tego czynu, i że rozpoczął się on w wieczór poprzedzający Święto Zesłania Ducha Świętego, trzeciego największego święta chrześcijan, obchodzonego w Piędziesiątnicę zmartwychwstania Chrystusa, a to nie jest przecież bez znaczenia. Skupienie uwagi skierowano na fakt, że islamscy terroryści zaczęli rżnąć fetujących w pubach koło Borough Market kibiców, fetujących zwycięstwo w meczu swojej ulubionej drużyny piłkarskiej. Któryś z Londyńczyków zauważył, że barmani powinni teraz zaopatrzyć się w jakieś halabardy i dzidy.
Niecałe dwa miesiące po ataku w okolicach Westminsteru, dwa tygodnie po jatce zgotowanej w Manchesterze, dżihadyści uderzyli znów w Londynie, tym razem rozjeżdżając vanem przechodniów na moście London Bridge. Choć brytyjska policja udaremniła w ostatnich dniach pięć prób ataków terrorystycznych, tym razem się nie udało, w Londynie znów popłynęła krew. Brytyjska premier stwierdziła, że mamy do czynienia z nowym rodzajem ataków, a terroryści zaczynają naśladować siebie nawzajem.
Ale premier nie plecie sentymentalnych opowieści o współczuciu, zapowiada nową Bitwę o Anglię, "trudne i zawstydzające rozmowy" na temat tolerowania ekstremizmu w Wielkiej Brytanii”, rewizję strategii walki z terroryzmem, przyznanie policji odpowiednich środków do walki oraz zaostrzenie kar za związki z terroryzmem. Należy się też spodziewać większej kontroli internetu, który według May stanowi „bezpieczną przystań” dla ekstremistów. To dzięki internetowi islamskie chore „mózgi” mogą sterować ochotnikami dżihadu, koordynować walkę z zachodnią cywilizacją i zlecać terrorystyczne zadania. Brytyjska premier chce zdwojenia międzynarodowych wysiłków na rzecz walki z ekstremizmem w internecie.
Nie można było tego zrobić wcześniej? Można, ale Bruksela nie kiwnęła placem. Bruksela pławi się w celebracji konsumpcji jak roztańczony Kongres Wiedeński, i zajmuje sprawami dość odległymi od problemów zwykłych ludzi. To tylko pozorni nasi reprezentanci w Parlamencie Europejskim. Bardziej zajmują się sobą, gromadzeniem pieniędzy i lobbowaniem dla kogo im się opłaci, niż naszymi problemami. Bo przecież mamy się do ataków przyzwyczajać i z tym żyć. Ktoś zauważył, że mamy dziś na Zachodzie kryzys demokracji: patologię lub populizm.
Tymczasem lęk opanował Europę. W Turynie na odgłos przewracających się metalowych barierek, wybuchła panika wśród kibiców oglądających na telebimach futbolowe rozgrywki Juventusa. Uciekający z placu ze strachu przed ewentualnym atakiem, stratowali ponad 1572 osoby.
Dwa dni temu policja w Rammestein na wieść o możliwym ataku terrorystów, wyprowadziła z ogrodzonego terenu przy scenie, na której odbywał się koncert rockowy düsseldorfskiej grupy Band Broilers. w ramach festiwalu „Rock Am Ring” - 80 tysięcy ludzi. W Bawarii -jak donosi dziś agencja DPA - 41 letni imigrant z Afganistanu zadźgał nożem w ośrodku dla uchodźców w Arnschwang, pięcioletniego chłopca i ciężko ranił jego matkę. To są efekty kulturowego ubogacania Niemiec, jakie zafundowała swoim rodakom i całej Europie Angela Merkel, którą „z braku laku” pewnie znów wybiorą na stanowisko kanclerza.
Powiadają, że w Polsce nie ma islamskich uchodźców. A przecież widzimy już ich całe tabuny na warszawskich ulicach, w autobusach i supermarketach. Dziennikarz specjalizujący się w tematyce islamu Witold Gadowski mówi też, że przy ul. Wiertniczej powstaje islamskie osiedle mieszkaniowe i należy się spodziewać, że w pobliżu pojawi się tam następny meczet. A te meczety i osiedla fundują - w opinii Gadowskiego – bogaci wahabici z Arabii Saudyjskiej, propagujący najbardziej niebezpieczną dla chrześcijan odmianę islamu. Czy „nie przyjmując uchodźców” (których nie ma, a są) będziemy mieli wkrótce taki sam z nimi problem, z jakim zmagają się we Francji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii? Zdaniem znawców problemu, to nieuniknione.
Premier May powiada, że „(…) pokonanie ekstremizmu to jedno z największych wyzwań naszych czasów. Nie wygramy jedynie poprzez akcje antyterrorystyczne i interwencje wojskowe. Musimy jeszcze przekonać ludzi, że nasze wartości – brytyjskie wartości pluralizmu- są nadrzędne w stosunku do tego, co głoszą piewcy nienawiści”.
Ale jak to zrobić, jeśli ktoś zabija „niewiernego psa” dla Allacha? Są przecież wartości i odłamy islamu, których pogodzić się nie da.
Alicja Dołowska