Znów taksiarze protestują przeciwko Uberowi. Czemu oni nie zrobią własnego skoro działa tak dobrze, że ludzie głosują nań portfelami? – pyta publicysta Rafał Otoka-Frąckiewicz. Dokładnie tak. Strategie gospodarcze najważniejszych potęg na świecie wpisują w swój rozwój stawianie na ekonomię współpracy, czy jak mówią inni ekonomię współdzielenia czy dostępu.
Pod każdym z tych haseł skrywa się prosta zasada: rynek przejmują proste platformy i proste patenty na zaspakajanie potrzeb na rynku. To tu klient staje się momentalnie sprzedawcą, by później znów być klientem. Po staremu można by rzecz: biznes obywatelski.
Jeśli gdzieś realizowane jest hasło eliminacji monopolu państwa lub kast środowiskowych, represyjnego systemu opodatkowania, papierologii, hierarchicznego mechanizmu dojścia do możliwości świadczenia usług to dzieje się to właśnie w ekonomii dostępu, której egzemplifikacją jest m.in. Uber czy Bla Bla Car (podobne, chociaż różniące się dość zasadniczo od siebie systemy prostego rozwiązywania problemów z transportem).
Z prostej przyczyny – intuicyjności dostępu do usługi i atrakcyjnych stawek - to ekonomia współdzielenia łączy ludzi mogących współdzielić się wykonywanymi przez siebie zajęciami czy pracą i zarobkując w tej formie dodatkowo, niejako przy okazji (tak jak w Bla Bla Carze, gdzie przykładowy Jan Kowalski jadąc z Zakopanego do kumpla w Szczecinie może po drodze – przy okazji własnej podróży - zabrać do samochodu kilku pasażerów podrzucając ich za umówioną stawkę).
Oczywiście, tradycyjne formy w dużej mierze upadną. Tylko czy ktoś będzie żałował taksówek, jeśli za podobną usługę może zapłacić dwa razy taniej? Kto jak kto, ale firmy taksówkarskie na poparcie ze strony Polaków raczej nie mogą liczyć. A to, że ktoś nie ma jakiegoś certyfikatu, licencji i nie zdał państwowego egzaminu z topografii… Cieszą się, że ktoś zawiezie ich z punktu A do punktu B za 10 a nie za 20 złotych.
Robert Wyrostkiewicz
Fot. Taryfa24