Kiedy jeden z dwóch „człowieków honoru”, czyli generał Jaruzelski, suwerenną decyzją Leonida Breżniewa wprowadził w Polsce stan wojenny, dla działaczy „Solidarności” rozpoczął się okres martyrologiczny. Zostali internowani w rozmaitych obozach, gdzie zza krat wyśpiewywali tęsknie „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie!”.
Wiem co mówię, bo sam byłem internowany w Białołęce, gdzie też śpiewaliśmy tę pieśń o godzinie 17 wieczorem, a ponieważ jeden z naszych towarzyszy niedoli z celi nie znał tekstu, to raz zaśpiewał, że „przed Twe ołtarze zanosim ćwierkanie” - co wprawiło nas w doskonały humor. Oczywiście tak było na samym początku stanu wojennego, kiedy światło jeszcze nie zostało oddzielone od ciemności. Kiedy jednak, za sprawą lewicy laickiej i generała Kiszczaka, drugiego „człowieka honoru”, światło zaczęło być od ciemności stopniowo oddzielane, opozycja demokratyczna zaczęła dzielić się na tak zwane „zdrowe siły” i „ekstremę”. Z notatek z rozmów Jacka Kuronia, wybitnego przedstawiciela lewicy laickiej, czyli dawnych stalinowców z pułkownikiem SB Janem Lesiakiem wynika, że Jacek Kuroń za pośrednictwem płk Lesiaka w roku 1986 przedstawił ówczesnej władzy, czyli wywiadowi wojskowemu, polityczną ofertę, że jeśli RAZWIEDUPR dyskretnie pomoże lewicy laickiej w wyeliminowaniu „ekstremy” z podziemnych struktur, to lewica laicka w rewanżu udzieli RAZWIEDUPR-owi gwarancji zachowania pozycji społecznej w nowych warunkach ustrojowych i spokojnego zachowania tego, co sobie RAZWIEDUPR teraz kradnie – za pośrednictwem spółek nomenklaturowych i FOZZU. Warto przypomnieć, że na nielegalną operację wykupienia polskiego długu na międzynarodowym rynku finansowym, państwo wyłożyło 1 700 mln dolarów. Długi wykupiono – ale tylko za 60 mln dolarów, a miliard, 640 mln gdzieś się rozpłynęło – oczywiście nie bez śladu, bo w rezultacie utworzyło się u nas bardzo wiele starych rodzin.
Podczas gdy nomenklatura pod osłoną surowych praw stanu wojennego uwłaszczała się swoimi kanałami, CIA za pośrednictwem central związkowych, np. AFL CIO, wspierała cierpiące pod jarzmem „człowieków honoru” solidarnościowe podziemie. Przez dwa kanały: watykański, który wtedy uchodził za bezpieczny, (ale po rewelacjach na temat przewielebnego ojca Hejmo i jego stosunków z agentem SB „Lakarem” już tak nie uważamy), miało przejść ok. 200 mln dolarów (ta kwota pojawiła się przy okazji ujawnienia afery Banco Ambrosiano) oraz Międzynarodowe Biuro Solidarności w Brukseli, na którego czele stał konfident SB Jerzy Milewski, którego potem RAZWIEDUPR wyznaczył na ministra w Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy. Przez ten drugi kanał miało przejść co najmniej dwa razy tyle, czyli około 400 mln dolarów. Tutaj SB już doskonale wiedziała, ile kto dostał a nawet – gdzie ten szmal schował – i to właśnie stało się przyczyną męczeństwa wielu tak zwanych „legendarnych postaci” Solidarności, do których zalicza się też pan Władysław Frasyniuk.
Czegóż to ludzie nie wygadują na temat tych „legendarnych postaci”! Na przykład – że pan Władysław Frasyniuk jest Żydem. Nie tylko, że jest Żydem, ale w dodatku, że tak naprawdę nosi nazwisko „Rotenschwanz”. Oczywiście żaden Żyd by się tak nie nazywał, bo nawet urzędnik w służbie króla pruskiego, niejaki Hoffmann, który po trzecim rozbiorze Polski nadawał Żydom nazwiska, nie ośmieliłby się aż na taki żart. Nie był on wprawdzie niewrażliwy na pieniężne argumenty i Żydom, którzy wręczyli mu jakieś łapówki, wymyślał nazwiska w rodzaju „Goldberg”, czy Goldstein”, a innym, którzy łapówek mu nie dali nadawał nazwiska nieco śmieszniejsze – ale nie ośmieliłby się nikomu nadać nazwiska „Rotenschwanz”, bo król oberwałby mu za to uszy. Rotenschwanz po niemiecku znaczy bowiem tyle, co Czerwony Ch...j”. Jest zatem rzeczą oczywistą, że takie nazwisko przypisał panu Władysławowi jakiś ubek, który te „listy Żydów” układał z zemsty – no właśnie – za co? Czy aby nie za to, że pan Frasyniuk nie podzielił się z nim tym, co otrzymał za pośrednictwem Międzynarodowego Biura Solidarności w Brukseli. To właśnie mogło stać się przyczyną męczeństwa pana Władysława Frasyniuka, któremu ubecka złość przypisała takie żydowskie nazwisko.
Ale na tym męczeństwo pana Władysława Frasyniuka się nie zakończyło tym bardziej, że - wbrew solennym obietnicom, że w „wolnej Polsce” nastąpi rozliczenie wszystkich pieniędzy, jakie „legendarne postacie” podziemnej solidarności sobie sprywatyzowały i schowały w bezpiecznych miejscach – żadne rozliczenie nie nastąpiło. Wprawdzie na pierwszym zjeździe „Solidarności” już w „wolnej Polsce” jakiś głupek postawił wniosek, by takie rozliczenie przeprowadzić, ale „legendarne postacie” podniosły taki zgodny i donośny klangor, że wniosek przepadł i za całe rozliczenie wystarczyło kapłańskie słowo honoru, które dał ksiądz prałat Henryk Jankowski, ze wszystko było w jak najlepszym porządku. W tej sytuacji nikt już nie ośmielił się dopytywać, za jakie to pieniądze rozmaici solidarnościowi gołodupce u progu transformacji ustrojowej zakładali przedsiębiorstwa wymagające na początek sporych inwestycji.
Ale jeśli nawet nikt nie ośmielił się dopytywać o takie sprawy, to przecież RAZWIEDUPR i tak to wszystko wiedział od pana Jerzego Milewskiego i najwyraźniej musiał „legendarne postacie” straszyć, ze jak będą niegrzeczne, to wyjdą na jaw rozmaite śmierdzące dmuchy. Wskutek tego „legendarne postacie” doznają męczeństwa doznają nieustannego męczeństwa, siedząc, jak to się mówi, na jednym półdupku i nigdy nie wiedząc, co stare kiejkuty każą im robić. Czy na przykład nie każą im wziąć udziału w kontrmiesięcznicy smoleńskiej w ramach szajki „Obywatele RP” pod egidą obłąkanego docenta. I właśnie pan Władysław Frasyniuk wziął udział w takiej manifestacji, z której policjanci ostrożnie go wynieśli w bezpieczne miejsce – ostrożnie – żeby przypadkiem „legendarna postać” podziemnej Solidarności się nie potłukła. Oczywiście samo wyniesienie w bezpieczne miejsce zostało przez pana Władysława Frasyniuka potraktowane jako kolejne męczeństwo, „jak w stanie wojennym” - ale taki już widać los „legendarnych postaci” - że ich męczeństwo trwa nieustająco. Tak właśnie działa grzech pierworodny; popełnia się go tylko raz, ale jego skutki trwają całe dziesięciolecia, a nawet dłużej.
Stanisław Michalkiewicz