Jak naprawdę Rosjanie chcą rozprawić się z Ukrainą? [VIDEO]
Jednostronna secesja Krymu jest już pewna. Moskwa może skorzystać z legitymacji, jaką jest poparcie większości ludności półwyspu ale także dużej części ludności wschodniej Ukrainy.
Na dwa dni przed krymskim referendum znamy już pytania jakie pojawią się na kartach do głosowania: czy popierasz włączenie Krymu do Federacji Rosyjskiej czy może popierasz „pozostanie w składzie Ukrainy jako republika autonomiczna”. Jak twierdził na konferencji prasowej przewodniczący jednej z rejonowych komisji wyborczych Sewastopola Aleksandr Dromaszko referendum ma być obserwowane przez niezależnych obserwatorów aczkolwiek nie skonkretyzował, jaka międzynarodowa organizacja ich przyśle, z pewnością nie będzie to jednak Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie zwykle podejmująca się takich zadań.
Niechęć do zaproszenia obserwatorów z ramienia zachodnich instytucji Dromaszko tłumaczył ich stronniczością – „jak obserwatorem może być ktoś, kto już uznał nasze referendum za nielegalne”. Jednocześnie jednak zadeklarował, że w niedzielę na Krymie będą obecni obserwatorzy z USA, Niemiec, Francji i Izraela.
Na półwyspie w ostatnich dniach zaroiło się od bilboardów namawiających do wzięcia udziału w głosowaniu. Opcje alternatywną wobec przyłączenia do Rosji prezentują nie pozostawiające wątpliwości grafiki eksploatujące zagrożenie ukraińskim nacjonalizmem, opatrzone często symbolami swastyki i skrótem „UPA”, który wśród tutejszej ludności kojarzy się równie źle co w Polsce. Lokalna opinia publiczna wydaje się popierać separatystyczne działania władz Autonomicznej Republiki.
Nastroje ujawniają sondaże nagłośnione dziś przez telewizję France24. Według niego o ile aż 80% obywateli Ukrainy poza Krymem uważa rosyjską interwencję za „nieusprawiedliwioną”, na półwyspie negatywnie wypowiada się o niej tylko 27% respondentów. Aż 60% Ukraińców spoza półwyspu uważa nowe władze w Kijowie za legalne, tymczasem na Krymie za takie uważa je 19%, aż 75% uznaje je zaś za pozbawione legitymacji.
Na Krymie 57% a w reszcie Ukrainy 84% respondentów popiera jak najszybszą deeskalację konfliktu. Co bardzo ważne 46% mieszkańców Krymu i 52% mieszkańców reszty Ukrainy miało opowiadać się za Ukrainą w roli pomostu – nie integrującą się ani ze strukturami zachodnimi, ani wschodnimi. Jedynie 5% pytanych mieszkańców Krymu i 29% mieszkańców reszty Ukrainy stwierdziło, że „Ukraina powinna być bliżej zachodu niż Rosji”.
Kryzys na Ukrainie nie wynika więc tylko z oczywistej interwencji jej wschodniego sąsiada. Jak ostrzegałem w serii artykułów pisanych dla prawy.pl zróżnicowanie etno-kulturowe społeczeństwa ukraińskiego w warunkach polaryzacji łatwo może eksplodować. Tak się też stało i nie chodzi tylko o Krym.
Prorosyjskie demonstracje nie tylko na Krymie
Po serii prorosyjskich wystąpień w miastach południowo-wschodniej Ukrainy – w Charkowie, Ługańsku, Doniecku i Odessie – władz w Kijowie uszczelniły granicę i uznały sytuację za opanowaną w warunkach odcięcia terytorium kraju od „prowokatorów przyjeżdżających z Rosji”. Jak informuje Straż Graniczna Ukrainy na wschodniej rubieży zawrócono już kilkuset osób które miały mieć przy sobie „prowokacyjne symbole” a zatem być podejrzanymi o chęć wiecowania na terytorium Ukrainy.
Ukraińskie służby jeszcze 6 marca zatrzymały w Doniecku Pawła Gubariowa – lidera tamtejszych prorosyjskich wystąpień. Po jednej z takich manifestacji, kiedy tłum wtargnął do budynku lokalnych władz, Gubariow został nawet obwołany merem miasta.
Jego mieszkanie zostało przeszukane, on sam skończył w areszcie z zarzutami „rozpowszechniania nastrojów separatystycznych”. Zatrzymanie zastało sfilmowane – funkcjonariusze rzucili Gubariowa na podłogę w jego mieszkaniu. Towarzyszący im osobnik w cywilnym ubiorze, najpewniej również funkcjonariusz, wygłosił do kamery gromką deklarację – „tak kończą Ci co nastają na integralność terytorialną Ukrainy”.
Skutki niepotrzebnie prowokacyjnego zachowania ukraińskich oficerów nie dały na siebie długo czekać. W miastach wschodniej Ukrainy znów mobilizują się przeciwnicy nowych władz w Kijowie. Robią to pod trójkolorowymi flagami wschodniego sąsiada i z okrzykiem „Rossija!” na ustach. Na wschodzie odbywają się też wiece zwolenników nowego, postmajdanowego ładu, niemniej obecnie pozostają oni w wyraźnej defensywie.
10 marca w Łuańsku prorosyjscy demonstranci dosłownie zmietli z głównego placu miasta tamtejszy „Euromajdan” oflagowany sino-żółtymi sztandarami Ukrainy. Do znacznie poważniejszych wydarzeń doszło jednak wczoraj w Doniecku – dawnej twierdzy Partii Regionów. Również i tu naprzeciw siebie stanęły dwie demonstracje, pod barwami dwóch państw. Wieczorem uczestnicy prorosyjskiego wiecu zaczęli napierać na tych popierających majdanową rewolucję. Obustronne wyzwiska zaowocowały w końcu fizycznym atakiem prorosyjskich demonstrantów na swoich antagonistów. Milicja usiłowała oddzielić obie grupy aczkolwiek nie na wiele się to zdało choćby z tego względu, że szybko w powietrzu zaczęły latać kamienie, butelki, petardy. Prorosyjskie grupy użyły także gazu łzawiącego.
Siły porządkowe usiłowały wywieźć atakowanych podstawionymi autobusami, jednak te zostały zablokowane przez tłum. Szybko wytłuczono w nich okna. Do środka wrzucane były race co powodowało konieczność wyjścia zapakowanych do nich demonstrantów pro-kijowskich . Po wyjściu byli już łatwym celem dla swoich oponentów. W końcu doszło do zwarcia, bezpośredniej wymiany ciosów. Pewna jest śmierć jednego z demonstrantów od ciosów zadanych nożem.
Portal cenzor.net pisał jeszcze wczoraj o drugiej ofierze śmiertelnej.
Społeczna mozaika
Pod wrażeniem rosyjskich działań wojskowych zapominamy, że na Krymie, ale też w południowych i wschodnich obwodach Ukrainy żyje cała rzesza ludności, która z naturalnych dla siebie względów nie będzie identyfikować się z nową władzą w Kijowie, jej ewentualną prozachodnią polityką, prędzej akceptując interwencje Rosji, z którą zresztą czują się w pewien sposób związana. Kibicujący Majdanowi polscy komentatorzy przeoczyli fakt, że nie reprezentował on właśnie tej części mieszkańców Ukrainy.
Obok przytoczonych na wstępie danych sondażowych można jeszcze przecież wskazać na wyniki styczniowych badań socjologicznych prowadzonych właśnie wśród zgromadzonych na Majdanie. Większość osób przyjechała na centralny plac Kijowa z zachodniej Ukrainy (55 proc.), mniej z centralnej części kraju (24 proc.) oraz wschodu i południa (21 proc.) zaś mieszkańcy stolicy stanowili zaledwie 12 proc. „załogi” Majdanu. Nietrudno spostrzec, że skład ten nijak nie odzwierciedla struktury ukraińskiego społeczeństwa, którego większość zamieszkuje właśnie południową i wschodnią części kraju, stanowiące jego przemysłowe zaplecze.
Według spisu powszechnego 2001 r. aż 17,3% obywateli Ukrainy to samo-zadeklarowani Rosjanie. Aż 14,8% samo-zadeklarowanych Ukraińców jednocześnie deklarowało język rosyjski jako ojczysty. Według badania socjologicznego z 2011 r. językiem rosyjskim w domu posługiwało się aż 37% Ukraińców. Z kolei w badaniu z 2006 r. w którym pytano o to „z jaką kulturą czujesz się związany” 16% Ukraińców odpowiedziało, że z „kulturą sowiecką” a 11% że z rosyjską. W 2010 r. aż 43% obywateli Ukrainy opowiadało się za ustanowienie rosyjskiego jako drugiego języka pomocniczego w całej Ukrainie a 34% chciało tego tylko w tych obwodach gdzie rosyjskojęzyczni stanowią większość, tylko 17% respondentów było całkowicie przeciwnych jakiemukolwiek podniesieniu statusu rosyjskiego. Przypomnijmy, że anulowanie ustawy z 2012 r. która właśnie umożliwiała korzystanie z języków mniejszości w instytucjach publicznych, było jednym z pierwszych działań Rady Najwyższej po zwycięstwie Majdanu.
Wyraźnie widać, że na Ukrainie żyje bardzo liczna grupa społeczna nie identyfikującą się etniczną ukraińskością tak jak rozumieją ją ukraińscy nacjonaliści, grupa identyfikująca się jednocześnie z szeroko rozumianym „russkim mirom”, nie wyobrażająca sobie integracji ze politycznymi, czy tym bardziej militarnymi strukturami zachodnimi. W dodatku grupa ta zamieszkuje zwarcie na wschodzie i południu państwa.
To również ludzie
Kryzys ukraiński potwierdził, że Ukraina mogła trwać we względnym spokoju, próbując polepszać swoją sytuację ekonomiczną tylko jako kraj o wielowektorowej polityce zagranicznej i kraj liczący się z własnym zróżnicowaniem etno-kulturowym. Złamanie równowagi między dwoma kierunkami międzynarodowego zaangażowania państwa, równowagi między interesami gospodarczymi poszczególnych regionów kraju, czy w końcu równowagi w uwzględnianiu tożsamościowych, symbolicznych roszczeń jego poszczególnych grup etno-kulturowych musiało doprowadzić do wewnętrznej eskalacji i interwencji rosyjskiej. Bowiem co do tego, że jedynie Rosja będzie zdolna interweniować bezpośrednio o bezpardonowo również można było być pewnym.
Zresztą jak obrazują wyniki przytaczanego na wstępie sondażu, nawet dziś – w warunkach ostrej politycznej polaryzacji – większość Ukraińców wyobraża sobie swój kraj bardziej jako pomost między wschodem i zachodem, niż frontową marchię Unii Europejskiej bądź animowanego przez Moskwę Związku Celnego. Jeśli kryzys ukraiński jest dziś tak trudny do rozwiązania (zanim nastąpi siłowe rozstrzygnięcie) to jest tak dlatego, że mimo zewnętrznej interwencji pozostaje on ciągle także konfliktem między samymi obywatelami Ukrainy, zresztą to właśnie ich wewnętrzny konflikt dostarcza działaniom Rosji dodatkowej propagandowej amunicji.
Niestety rzeczywistość ta jest słabo dostrzegana przez polskich komentatorów lub jest przez nich mistyfikowana. Publicyści „Gazety Polskiej” wprost dehumanizują ukraińskich przeciwników Majdanu - wśród nich nie ma zwykłych ludzi, są jedynie „sowieccy zombie”, „barbarzyńcy”, „napakowanie dresiarze gotowi skatować kogoś za równowartość polskich 100 zł” lub „snajperzy strzelający do dziewczyn” - bo takich określeń użył dla opisu wystąpień społecznych na Krymie i wschodzie Ukrainy Dawid Wildstein. Może jednak warto zrozumieć, że po drugiej stronie też są ludzie. Oczywiście zdolni do gwałtownych wystąpień i brutalności… tak samo jak byli do niej zdolni protestujący na Majdanie. Ich dążenia mogą budzić sprzeciw ale warto mieć świadomość z czego one wynikają.
Niestety napięcie na wschodzie Ukrainy narasta. Tuż za jej granicą srożą się dziesiątki tysięcy rosyjskich żołnierzy, wobec których całkowicie zdezorganizowana armia Ukrainy będzie bezbronna. Czy wyjściem może być federalizacja Ukrainy? Władze w Kijowie jak na razie zdecydowanie odrzucają taką możliwość, choć w warunkach krymskiego separatyzmu, półwyspowi akurat zaczęły obiecywać nawet rozszerzenie dotychczasowej autonomii.
Karol Kaźmierczak
Źródło: prawy.pl