Publikujemy poruszające świadectwo młodej matki, która będąc jeszcze studentką odrzucona przez życiowego partnera, własną rodzinę i świat, wbrew wszystkim przeciwnościom zdecydowała się urodzić dziecko z wadami genetycznymi.
Miałam 21 lat jak zaszłam w ciążę, rozpoczęte studia, plany ślubne z ojcem dziecka…
Okazało się że ojciec dziecka jest nieodpowiedzialny, niedojrzały do ojcostwa, zaczęły się z jego strony sugestie o aborcji, które spotęgowała wiadomość że z ciążą są komplikacje i dziecko będzie chore. Lekarz też nie miał nic przeciwko zabiciu mojego dziecka, mówił że to byłaby dobra decyzja w obecnej sytuacji. Relacje z moim ówczesnym narzeczonym stawały się coraz gorsze. Byłam gwałcona, zmuszana do seksu pomimo zagrożonej ciąży. Oprócz tego, mój partner postanowił za pomocą przemocy fizycznej wprost zabić swoje dziecko (skoro się nie zgadzam na aborcję). Chyba dlatego że nie chciał odpowiedzialności, potencjalnych alimentów itp. Rozstaliśmy się. Zmieniłam adres, numer telefonu i nie widziałam go przez kolejnych kilka lat. Zostałam sama, z ledwo rozpoczętymi studiami, bez wykształcenia, pracy, mieszkania, z chorym dzieckiem w brzuchu i z obrażoną najbliższą rodziną, która zerwała że mną kontakt. Powód – „że byłam taka głupia i związałam się z takim mężczyzną, i zaszłam tak wcześnie w ciążę i nie skończę przez to studiów”.
Najtrudniej było wynająć mieszkanie, chociaż miałam jeszcze wtedy pieniądze, oferowałam kaucję, opłatę „z góry” itd., ale jak mówiłam że jestem w ciąży, to słyszałam po prostu: NIE! Z pracą podobnie, coraz bardziej widoczny brzuszek i zakaz dźwigania też utrudniał. Potem od szczerych ludzi dowiedziałam się że mieszkania nie mogłam wynająć, „bo skoro jestem w ciąży i chcę mieszkać sama to znaczy że jestem samotną matką, a jak jestem samotną matką to znaczy że jestem niewypłacalna, a na dodatek przepisy mówią, że nie można mnie „usunąć” nawet jak nie płacę, a w pracy jak ktoś mnie zatrudni to będę mogła następnego dnia pójść na zwolnienie, a on będzie musiał za mnie płacić!”.
Po wielu upokarzających spotkaniach jakaś dziewczyna powiedziała, że jej dziecko nie przeszkadza i że mogę mieszkać w pokoju obok (później, niedługo przed porodem zmieniła zdanie i powiedziała że dziecko jednak będzie jej przeszkadzać, bo płacze i musiałam się wyprowadzić).
Po wynajęciu mieszkania u tej dziewczyny byłam pełna nadziei radości, że wszystko zmierza ku dobremu. Uczyłam się, chodziłam na uczelnie na obowiązkowe zajęcia, zaliczałam sesję i rozmawiałam przez brzuch ze swoim synkiem.
Jak byłam w ósmym miesiącu ciąży, mojemu dziecku zanikło tętno i zaczęło się dusić. Ale Bóg chciał żeby mój syn żył i złożyło się tak, że akurat wtedy wracałam z uczelni, przechodziłam obok szpitala położniczego i postanowiłam wstąpić do poradni przyszpitalnej i zapytać jakie tam są terminy na USG i KTG (chociaż nie byłam ich pacjentką). Powiedzieli, że ktoś nie przyszedł, mają teraz lukę i mogą mi już teraz zrobić, jednak chwilę po rozpoczęciu badania przerwali i w ciągu kilku minut wyjęli mojego synka przez cesarskie cięcie. Urodził się w zamartwicy, ale ŻYŁ. I żyje do tej pory, ma 6 lat, jest radosnym chłopcem, sprawnym ruchowo i intelektualnie. Moim największym szczęściem i najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Urodził się z wadami wrodzonymi, przeszedł wiele operacji, wymagał rehabilitacji i ciągłych wizyt lekarskich. Czeka go jeszcze co najmniej jedna operacja i nadal często odwiedzamy różnych specjalistów, ale nie uważam żebym miała gorzej albo więcej obowiązków niż moi znajomi, którzy mają teoretycznie zdrowe dzieci. Wszystkie dzieci wymagają czasu i wysiłku, bo ADHD, bo to, bo tamto. Chyba na tym polega rodzicielstwo, na poświęcaniu się dla drugiego człowieczka (co nie przychodzi ciężko dzięki sile miłości).
On jest tak samo ważny, rozumny, spragniony akceptacji i miłości jak my! Niezależnie czy ma kilkadziesiąt centymetrów czy kilka milimetrów. Proszę, nie zabijajcie swoich dzieci, to jest miłość w najczystszej postaci (o którą tak trudno w dzisiejszym świecie). Dziecko to szczęście! Niezależnie od jego przypadłości zdrowotnych. Czytałam świadectwa matek które w wyniku aborcji straciły swoje dzieci… Podobno to jest cierpienie nie do opisania, cierpienie do końca życia (a może i dłużej). Nie chcę koloryzować, u mnie nie zawsze było tak słodko, miałam problemy z pokochaniem synka, przypominał mi o moim byłym partnerze, był do niego podobny. W pełni pokochałam go w momencie, kiedy wybaczyłam w sercu jego ojcu. Teraz byłabym w stanie podziękować temu człowiekowi, że dołożył swoją jedną komórkę i dzięki niemu mam takiego wspaniałego synka! Właśnie takiego, o takim wyglądzie, charakterze, z takimi niedoskonałościami.
Skończyłam studia razem z synkiem, razem chodziliśmy na niektóre zajęcia, uczyłam się jak on spał. Razem broniliśmy pracę magisterską. Pomagali mi bezinteresownie obcy ludzie. Pracuję. Synek chodzi do przedszkola. Moja mama pokochała wnuczka. Znajomi znajomych wynajęli mi mieszkanie, zaryzykowali wynajęciem samotnej mamie (i się nie zawiedli). Niedługo wychodzę za mąż za wspaniałego mężczyznę, który będzie moim mężem i ojcem dla mojego synka. Zaczęłam nowe studia, z pielęgniarstwa, chcę pracować z chorymi noworodkami (i wspierać ich rodziców). Naprawdę wszystko da się pogodzić! Dziecko nie przeszkodziło mi, ani w nauce, ani w karierze, ani w ułożeniu sobie życie osobistego. Wystarczy CHCIEĆ i otworzyć się na miłość. Poza „chceniem” przychodzi też wsparcie z góry w postaci dobrych ludzi, Bóg nas tak kocha, że pomaga nawet gdy o to nie prosimy.
Życzę Wam wiele miłości i radości z rodzicielstwa!
Pozdrawiam,
Najszczęśliwsza na świecie kobieta i mama
Źródło: StopAborcji