Ukraińscy banderowcy przyrównują się do polskich narodowców
- My z narodowcami [polskimi – przyp. red.] zawsze znajdziemy wspólny język, bo jesteśmy „prawi” - oświadczył podczas wizyty w Warszawie Artem Luchak reprezentujący komitet wyborczy Prawego Sektora w wyborach prezydenckich na Ukrainie.
Sprawa jest o tyle kuriozalna, że narodowcom odmówiono uczestniczenia w spotkaniu z przedstawicielami ukraińskich kandydatów do fotela prezydenckiego.
Wejścia do budynku, w którym niegdyś mieściła się „Krytyka Polityczna”, a w którym doszło do wspomnianego spotkania, pilnowała policja. Jeżeli przypomnimy sobie Marsz Niepodległości z 2011 roku i fakt, iż w jego trakcie dokładnie ta sama policja miała trudności z uznaniem statusu posła Artura Górskiego, którego omal nie zlinczowała, będziemy mieli naprawdę przerażający obraz stanu polskich służb mundurowych. Polska policja chroniąca spadkobierców OUN-UPA - zapewne niejeden Kresowianin odczułby na ten widok przykre ukłucie w sercu.
Trudno zrozumieć, jak nawiązujące do tradycji Stepana Bandery i Romana Szuchewycza ugrupowanie można uznać za prawicowe? Jeszcze trudniej pojąć, jak kontynuatorzy ideologii spod znaku tryzuba mogą przyrównywać swój program do polskiej myśli narodowej?
Najwyraźniej zachęceni przez klakierów, tak z Wiejskiej, jak i z Czerskiej ukraińscy politycy zupełnie zatracili poczucie granic absurdu, nie mówiąc już o rzeczywistości. Zapewne doszli do wniosku, że skoro mają tak świetną prasę w Polsce, której przedstawiciele z tak wielkim zapałem wykrzykują banderowskie hasła, to mogą pozwolić sobie dosłownie na wszystko.
Co do premedytacji w ich działaniu nie ma najmniejszej wątpliwości. Nie bez powodu przedstawiciel partii Svoboda Ołeh Pańkiewicz miał „problemy z dojazdem” na warszawską konferencję. Konfrontacja człowieka, który polskie ziemie chce włączyć do ukraińskiego terytorium, z narodowcami byłaby nieunikniona, podobnie zresztą jak i konieczność reagowania na pytania ze strony dziennikarzy.
Należy przypomnieć, że to właśnie ten członek partii Svoboda domagał się czczenia „ofiar polskiego terroru” oraz był inspiratorem wznowienia wydanej przez ukraińskich nacjonalistów w 1931 r. książki „Na wieczną hańbę Polski”. Zapowiadał, iż ultranacjonaliści będą „rozdawać książki w szkołach i w tych miastach i wsiach, gdzie miały miejsce podobne akty terroryzmu, aby obecni mieszkańcy odnowili pamięć o tych, którzy niewinnie zginęli za sprawę ukraińską”.
To jego ustami w końcu ukraińska Svoboda domagała się od Rady Najwyższej Ukrainy uznania przesiedleń Ukraińców dokonanych w ramach akcji „Wisła” za „czystkę etniczną o znamionach ludobójstwa”, co - jego zdaniem – „będzie sprzyjało pojednaniu między dwoma narodami”, gdyż „przypomni straszliwe następstwa totalitaryzmu”.
Ten człowiek nie tylko że został wpuszczony do Polski, ale nie został pociągnięty do odpowiedzialności przez wymiar sprawiedliwości naszego kraju za tzw. kłamstwo oświęcimskie, do którego z powodzeniem zaliczyć można fałszowanie historii mordów na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Władze Polski w żaden sposób nie przeszkadzają mu w głoszeniu skrajnie antypolskiej propagandy i nikomu z polityków nawet przez myśl nie przejdzie, aby domagać się wydalenia go poza granice i uznania za persona non grata.
Anna Wiejak
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl