„Merkel nas zdradziła, by zachować stanowisko kanclerza” czytamy w wielu niemieckich mediach i komentarzach. Słychać opinie, że ta umowa jest pyrrusowym zwycięstwem upadającej Angeli Merkel i Martina Schulza, którzy walczą o przetrwanie w roli rozdających karty polityków, choć zdaniem młodego pokolenia, powinni odejść i okryć się wstydem. Obie partie mają jednak interes w tym, żeby nie stanąć w obliczu kolejnych wyborów i gotowe były uzgodnić porozumienie bez względu na koszty.
Wielu Niemców jest niezadowolonych ze zbyt daleko idących ustępstw kanclerz na rzecz partii, której notowania tak dramatycznie spadają, że dziś wyprzedza Alternatywę dla Niemiec (AfD) tylko o dwa punkty.
Wielka koalicja zwana GroKo (od:Grose Koalition) prawie stała się faktem. Prawie, bo choć w środę chadecy z CDU i CSU oraz socjaldemokraci Martina Schulza po kleszczowym porodzie ogłosili porozumienie, to jednak kluczowe będzie zatwierdzenie warunków opisanego na 178 stronach dealu, przez około 450 000 działaczy SPD, a z tym może być różnie.
Nie ustają spekulacje, czy zjazd poprze koalicję, do której socjaldemokraci od momentu przegranych dla siebie wyborów kompletnie nie mieli serca i się od niej odcinali. Zwłaszcza kontestowała ją młodzieżówka Jusos i to bardzo ostro. Do tego stopnia, że w desperacji ogłosiła spec nabór do swoich szeregów, nabierając na swoją szalupę od stycznia aż 16 tysięcy nowych członków w ramach dynamicznie zorganizowanej akcji.
Wszystko po to, by osłabić w partii wpływy Schulza i jego ludzi, oskarżanych przez młodych o to, że przez ostatnie lata właśnie z powodu trwania w koalicji z Merkel dla własnych korzyści, silnie osłabili SPD, która tak niskich wyników jak podczas wrześniowych wyborów nigdy nie miała.
Wybatożony Schulz wykonał jednak manewr wyprzedzający, by nie dać się zgnieść obcasem przez „młodych gniewnych”, jeśli nie w głosowaniu, to w głośnej medialnej nagonce, w której Jusos nie szczędził mu ciosów.
Zdał sobie też sprawę, że jako najbardziej niepopularny polityk Niemiec jest dziś dla SPD na tyle poważnym obciążeniem, że z jego powodu notowania socjaldemokratów nieprzerwanie pikują. Ogłosił więc sprytnie, że na najbliższym zjeździe zrezygnuje z funkcji przewodniczącego partii. Jednak od środy nie jest już – jak twierdzili Niemcy - „najbardziej przegranym niemieckim politykiem”. W koalicyjnej układance jest wygranym.
W przyszłym rządzie ugrał dla siebie stanowisko ministra spraw zagranicznych, na czym mu bardzo zależało, a dla swojej partii wytargował szereg stanowisk ministerialnych. Jest zadowolony, przebierał przecież nogami, aby razem z Emmanuelem Macronem w uścisku niemiecko-francuskim zmieniać Unię Europejską na modłę ścisłe ponadnarodowej struktury federyzacyjnej, zarządzanej żelazną ręką.
Wydarzyła się rzecz niesamowita. SPD z tak niskim poparciem społecznym (dziś tylko 17 proc. gdy AfD ma już 15 proc.!) dostała w rządzie więcej stanowisk, niż jej z racji wyniku wyborczego – jak twierdzą Niemcy - przysługiwało. Koalicja ta została przez komentatorów nazwana koalicją topiących się polityków, którzy dla ratowania życia wgramolili się na dryfująca tratwę, nie mając poza programem Macrona dla UE, żadnego sensownego programu dla własnego kraju.
Niemcy przypomnieli niemiecką krytykę Trumpa, gdy ten ogłosił programowe hasło „First America”. Też by chcieli by Merkel Schulzem rzucili hasło „First Deutschland!”, tymczasem z umowy koalicyjnej wynika „First UE!” i jeszcze więcej pieniędzy dla Brukseli. Niemcom to się nie podoba. Według tego samego sondażu, gdyby wybory odbyły się dzisiaj, duet tych partii nie miałyby już większości w Bundestagu.
Najsilniejsze spory koncentrowały się na kwestii limitu dla osób ubiegających się o azyl, a także na sprawie łączenia rodzin. Już dziś Niemcy mają kulturowe i prawne problemy z dwiema żonami emigrantów, ponieważ w ich kraju bigamia jest zabroniona. Umowa w tym obszarze jest korzystna dla konserwatystów, bo postanowiono ograniczyć liczbę uchodźców przybywających do Niemiec o 220 000. Ponadto - zostało to już poddane pod głosowanie w Bundestagu - i moratorium ograniczające łączenie rodzin z tak zwanymi "pomocniczymi" uchodźcami (kategoria licząca setki tysięcy osób z tymczasowym statusem ochrony) zostanie przedłużone.
Od 1 sierpnia tysiąc ludzi co miesiąc może wyemigrować do Niemiec w ramach łączenia rodzin ( kontyngent nie obejmuje „sytuacjach awaryjnych”). SPD chciała wykazać się większą hojnością, ale CDU-CSU było w tej sprawie bardziej surowe. Jednak dla wielu członków SPD ten „zgniły” kompromis jest to nie do przyjęcia.
Młodzi ludzie z SPD "Jusosowie" prowadzili hałaśliwą kampanię anty-GroKo przez ponad dwa miesiące. Są obecni we wszystkich mediach i na ulicy. Młode pokolenie siedzi Schulzowi, Merkel i starym politycznym wyjadaczom na plecach. Chcą żyć w innym kraju, mieć coraz większy wpływ na decyzje, bo to ich czas.
Niemiecką scenę polityczną rozsadza także rosnąca w siłę antyimigracyjna AfD, liberałowie i Zieloni.
Dla Merkel i Schulza był to ostatni moment, aby ocalić własne kariery. Jednak piruety polityczne najbardziej dotąd przegranego polityka Niemiec Martina Schulza sprawiły, że to on, nie Merkel, stanie się w Niemczech - a za chwilę w UE - politykiem numer jeden. Kanclerz Merkel jest ofiarą błędnych decyzji i zużycia władzy po dwunastu latach urzędowania. Walka o jej sukcesję toczyła się za kulisami i miała wysoką cenę.
Niemieccy eksperci wyraźnie ostrzegali rząd federalny przed ryzykiem europejskiej strategii opartej na dalekosiężnych propozycjach reform UE prezydenta Francji i przewodniczącego Komisji Europejskiej Jean-Claude'a Junckera, wykazując, że stanowisko Niemiec jest w tej sprawie zbyt pobłażliwe,
Grupa ponad 30 czołowych niemieckich ekonomistów wyraziła swoje obawy już pod koniec grudnia w ośmiostronicowym liście do Federalnej Minister Gospodarki, Brigitte Zypries (SPD). Jednak przy pieniach Schulza najwyraźniej te uwagi w negocjacjach koalicyjnych nie zostały wzięte pod uwagę.
Chadecy wygrali wybory, ale Niemcy bardzo wyraźnie skręcają w lewo, choć… socjaldemokraci się rozpadają.
Turbulencje są nieuniknione.
Alicja Dołowska