Już z nowym wrogiem toczy walkę” - pisał Janusz Szpotański w swoim nieśmiertelnym poemacie o Towarzyszu Szmaciaku. Ale nie tylko Towarzysz Szmaciak walczył z coraz to nowymi wrogami, których nieubłaganym palcem wskazywała mu Partia.
Podczas ostatniej miesięcznicy smoleńskiej Naczelnik Państwa, Prezes – Generał Jarosław Kaczyński poderwał swoich wyznawców do walki z nowym wrogiem, którego nieubłaganym palcem wskazała Partia – mianowicie z „antysemityzmem”. Naczelnik Państwa nie szczędził „antysemityzmowi” gorzkich słów krytyki, nazwał go „chorobą”, w dodatku przywleczoną do naszego nieszczęśliwego kraju przez „diabła”.
Prezes Jarosław Kaczyński zawsze był wirtuozem intrygi, ale tym razem jego wirtuozeria osiągnęła szczyty finezji. Nie tylko taktownie powstrzymał się przed bliższym określeniem personaliów „diabła”, który przywlókł do naszego nieszczęśliwego kraju „antysemityzm”, nie tylko dzięki temu nie musiał też nazywać Partii, która nieubłaganym palcem wskazała mu nowego wroga, ale też zyskał pretekst, pod którym nie tylko będzie zwalczał potencjalną konkurencję polityczną dla trzódki swoich wyznawców, ale wykonywał zadanie oczyszczenia przedpola dla jerozolimskiej szlachty, by mogła okupować nasz nieszczęśliwy kraj bez konieczności uciekania się do terroru.
O tej ostatniej intencji wygadał się pan premier Mateusz Morawiecki, który wprawdzie też chciałby uchodzić za wirtuoza intrygi, ale od pana prezesa Kaczyńskiego mógłby się jeszcze wiele nauczyć. Przemawiając w Chełmie pan premier Morawiecki zapowiedział zwalczanie pod pretekstem „antysemityzmu” Obozu Narodowo-Radykalnego, a to z pewnością nie będzie ostanie słowo.
Rzecz w tym, że zgodnie z ustaleniami poczynionymi w Magdalence, gdzie generał Czesław Kiszczak, z gronem osób zaufanych, wśród których, obok Lecha Wałęsy, był również Lech Kaczyński – ustalał, jak ma być - naszym nieszczęśliwym krajem mają na zmianę administrować ekspozytury starych kiejkutów, odgrywające przepisane role.
Jedna – obozu modernizacji, czyli inaczej – obozu zdrady i zaprzaństwa, a druga – obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, inaczej zwanego obozem oszołomów. Przy takich ustalenia i przy takim rozpisaniu ról, najważniejszym zadaniem każdej ekspozytury jest pilnowanie, by ani z jednej, ani z drugiej strony, nie pojawiła się żadna polityczna alternatywa.
Ekspozytury są w tej sprawie dyskretnie, ale skutecznie wspomagane przez stare kiejkuty, które zza kulis dyrygują nasza młodą demokracją, wykonując przy okazji rozmaite zadania dla central wywiadowczych państw poważnych, na których służbę zostali w swoim czasie „odwróceni”.
Dla trzódki prezesa Kaczyńskiego groźba takiej alternatywy rysuje się ze strony ruchu narodowego, choćby z tego względu, że zarówno prezes Kaczyński w swoim emploi, jak i narodowcy, odwołują się do podobnego elektoratu. Ale tego nie można oczywiście powiedzieć wprost, natomiast można, a nawet trzeba, walczyć z „antysemityzmem”, którego narodowcy są jak gdyby naturalnym nosicielem.
Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie – powiada porzekadło. O ile tedy w bezcennym Izraelu, podobnie zresztą, jak w diasporze żydowskiej, przynajmniej od 1897 roku, to znaczy – od Kongresu syjonistycznego w Bazylei – dominującą ideologią jest syjonizm, czyli żydowski nacjonalizm, nabierający z czasem coraz wyraźniejszych cech szowinistycznych, o tyle Żydzi i skaczący przed nimi z gałęzi na gałąź szabesgoje, energicznie zwalczą nacjonalizmy narodów mniej wartościowych.
Jest to logiczne, bo nacjonalizmy ze sobą walczą, więc nic dziwnego, że nacjonalizm żydowski zwalcza nacjonalizmy konkurencyjne, a strategiczną bronią ultymatywną w tej nieustającej wojnie są właśnie oskarżenia o „antysemityzm”.
Rzecz w tym, że o tym, kto jest antysemitą, decydują Żydzi i w dodatku zazdrośnie strzegą tego monopolu, podobnie jak monopolu na „holokaust”. To nie prezes Kaczyński, ani JE abp Gądecki będzie decydował ani o tym, co to jest, ten cały antysemityzm, ani też – kto jest antysemitą. „Nie ten Żyd, co Żyd, ale ten, kogo partia wskaże” - tłumaczył w 1968 roku koledze Antoniemu Zambrowskiemu jego współtowarzysz z więziennej celi.
Prezes Kaczyński może tylko „zwalczać”, podobnie jak JE abp Gądecki może „potępiać” grzech antysemityzmu – ale o tym, co to jest, ten cały „antysemityzm” i kogo w związku z tym trzeba „zwalczać” albo „potępiać”, decydują odpowiednie gremia żydowskie. W związku z tym można zaobserwować ewolucję antysemityzmu.
Twórcą tego określenia był niemiecki dziennikarz Wilhelm Marr, który tą nazwą określił nastroje, jakie pojawiły się w niemieckim społeczeństwie po słynnym krachu na berlińskiej giełdzie po wojnie francusko-pruskiej. Jak pamiętamy, Bismarck wymusił na Francji wypłacenie kontrybucji w wysokości 5 mld franków w złocie.
W związku z tym w ciągu trzech lat na Niemcy spadł prawdziwy deszcz francuskiego złota, w następstwie czego giełda berlińska oszalała. Jak grzyby po deszczu powstawały spółki-wydmuszki, w które niemieccy ciułacze inwestowali swoje oszczędności – ale kiedy dopływ złota ustał, wszystkie wydmuszki poupadały.
Ciułacze potracili wszystko, natomiast giełdowi grynderzy, wśród których 95 procent było Żydami, z Gerszonem Bleichroederem, bankierem kanclerza Bismarcka, na czele, niezmiernie się na tym krachu wzbogacili. Zostało to zauważone i wywołało nastroje, które Wilhelm Marr nazwał „antysemityzmem”.
O ile jednak ówcześni antysemici, zwłaszcza w postaci karykaturalnej, skłonni byli przypisywać Żydom winę za wszystkie nieszczęścia nękające świat – a jest to pogląd nie wytrzymujący krytyki już na pierwszy rzut oka, bo na przykład za wybuchy wulkanów, czy trzęsienia ziemi Żydzi raczej nie odpowiadają – to obecnie antysemitą jest ten, kogo nie lubią Żydzi. Zatem można być antysemitą również „bez swojej wiedzy i zgody” - żeby posłużyć się uniwersalną formułą, bardzo w swoim czasie popularną w gronie Episkopatu Polski.
W tej sytuacji walka z „antysemityzmem” i „antysemitami” oznacza w praktyce oddanie inicjatywy politycznej w ręce żydowskie. To właśnie wynika z płomiennej deklaracji pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego podczas ostatniej miesięcznicy smoleńskiej.
Na tym tle lepiej rozumiemy zagadkowe milczenie zarówno Naczelnika Państwa, prezydenta Dudy, jak i premiera Morawieckiego, na temat amerykańskiej ustawy, która w Izbie Reprezentantów opatrzona jest numerem 1226.
Chociaż z punktu widzenia interesów Polski i bezpieczeństwa narodu polskiego nie ma w tej chwili sprawy ważniejszej, prezes Kaczyński, lansowany przez swoich wyznawców na „zbawiciela Polski” („Ja-ro-sław Pol-skę-zbaw!”), nie ośmielił się poruszyć tej sprawy podczas rozmowy z amerykańskim sekretarzem stanu Rexem Tillersonem.
Jeśli Naczelnik Państwa zachowuje się tak, jakby go ta sprawa w ogóle nie obchodziła, a rządowa telewizja, która codziennie w głównym wydaniu „Wiadomości” pokazuje tylko spust surówki w elektrowni Kozienice z panem premierem Morawieckim na pierwszym planie, a w tej sprawie trzyma mordę w kuble, to być może pan Tillerson doszedł do wniosku, że Polska nie ma większych zmartwień, jak walkę z „antysemityzmem” i przyłączył się do sztorcowania Polski, wraz ze strategicznymi partnerami naszych Umiłowanych Przywódców z bezcennego Izraela.
Tymczasem bezcenny Izrael się rozdokazywał i bombarduje cele na kontrolowanym przez rząd terytorium Syrii. Akurat w niedzielę wieczorem w moim kościele parafialnym p.w. Św. Teresy na Tamce, prowadzona była zbiórka pieniędzy na pomoc dla syryjskich rodzin w Aleppo, które spod władzy „bezbronnych cywilów”, których CIA za pośrednictwem miłującej pokój Arabii Saudyjskiej uzbroiła i wyszkoliła – co w przystępie szczerości wychlapał pan senator McCain, dostały się pod władzę syryjskiego rządu.
Oczywiście wpłaciłem, co się należało – bo trzeba miłować bliźniego swego, nawet jeśli mieszka w strefie bombardowanej przez bezcenny Izrael. Dzięki temu bezcenny Izrael będzie miał co bombardować, no a my, pod przewodnictwem Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, będziemy walczyć z „antysemityzmem” i zgodnie z aktualną linią Partii, potępiać ten „grzech”, do którego mniej wartościowe narody tubylcze podjudza „diabeł” - który, jak wiadomo, jest agentem Putina.