Marine Le Pen po raz trzeci została wybrana na kongresie partii na stanowisko przewodniczącej Frontu Narodowego. Zdobyła prawie 100 proc. głosów i była jedynym kandydatem.
Dwudniowe obrady 10-11 marca w Lille były na swój sposób przełomowe. Nie dlatego, że towarzyszyła im głośna demonstracja przeciwników skrajnej francuskiej prawicy – bo to normalne - lecz z tego powodu, że Front Narodowy zrobił krok w stronę politycznego centrum, zdając sobie sprawę, że bez sojuszników nie będzie w stanie jako izolowana partia funkcjonować skutecznie w formie konstruktywnej opozycji.
Partia zaczęła też tracić wiarygodność w wyniku niewyjaśnionych problemów finansowych i nagłośnionej przez przeciwników kremlowskiej pożyczki, którą użyto jako „haka”, przemilczając sprawę, że żaden bank na terenie Francji nie chciał Frontowi Narodowemu udzielić kredytu na kampanię wyborczą. Jeśli wziąć pod uwagę, że zwycięzca wyborów prezydenckich Emmanuel Macron wywodzi się ze środowiska bankowców (pani Macron po pierwszym mężu bankowcu również ma tam od dawna potężne wpływy), sprawa jest oczywista, kogo obstawiali banksterzy w tych „demokratycznych” wyborach.
Przekierowanie – zdaniem Le Pen - jest wskazane, by uzyskać większą siłę nacisku, zrzucić wizerunek partii „diabolicznej” i przekonać do programu większe grupy Francuzów. Podczas gdy we Włoszech i Austrii wygrywają „populiści”, a w Niemczech AfD siedzi na plecach SPD, 63 procent Francuzów uważa FN za "zagrożenie dla demokracji", wynika z sondażu opublikowanego przez Ifop na dzień przed kongresem.
"Renomowana reputacja Marine Le Pen spada - czytamy w dzienniku" Le Monde ". Przed wyborami prezydenckimi rok temu jedna trzecia respondentów poparła skrajnie prawicowe idee partii, dziś popiera je tylko niecała jedna czwarta.
Dlatego liderka zaproponowała zmianę bojowej nazwy Front Narodowy na – Zgromadzenie Narodowe (Rassemblement National).
Zmiana nie jest przesądzona. To zaledwie propozycja, do której w ciągu najbliższych tygodni mają się ustosunkować członkowie Frontu Narodowego poprzez głosowanie pocztą. Logo, partii – płomień - pozostanie niezmienione.
Zmiana nazwy nie jest kosmetyczna, ale jest oznaką celowego dostosowania partii do sytuacji swego rodzaju blokady psychologicznej Francuzów, przed akceptacją programu ugrupowania - powiedziała Le Pen. W okresie ostatnich wyborów prezydenckich blokada ta była w społeczeństwie francuskim wzmacniana przez rywali politycznych, szermujących oskarżeniami Frontu Narodowego o faszyzm i ksenofobię. W społeczeństwie media spotęgowały stan histerii i lęku do tego stopnia, że Le Pen uznała, iż bez zmiany wizerunku i przekonania rodaków do programu, jej partii pozostaje już tylko szklany sufit.
W przemówieniu oznajmiła, że Francja jest zagrożona przez dwa nowe totalitaryzmy: globalizm i islamizm. Jeden dominuje nad Francuzami poprzez wojnę handlową, drugi – atakuje wojną religijną. W tej sytuacji FN nie może stać z boku, trzeba zwierać szeregi. Nie zgodziła się z koncepcją Macrona scentralizowanej Europy. "Nie jesteśmy anty-Europą, jesteśmy przeciwko UE", powiedziała. Stwierdziła, że będzie popierać utworzenie Unii Narodów Europy, zamiast Unii Europejskiej. "To dlatego, że jesteśmy Europejczykami, jesteśmy przeciwko Unii Europejskiej". "Nasza Europa jest dla nas piękna" – zapewniła, ale "jest za dużo Europy, a za mało Francji".
W kwestii poprawy wizerunku podjęto na kongresie w Lille jeszcze inne decyzje. Pozbyto się starego Jean-Marie Le Pena, który przez 39 lat (od 1972 do 2011 roku) przewodniczył partii, z funkcji honorowego przewodniczącego Frontu Narodowego, likwidując poprzez zmianę statutu to stanowisko. I zawieszając drugą co do ważności osobę z młodzieżówki FNJ, po oskarżeniu jej przez świadków zajścia w restauracji o rasistowskie odzywki wobec czarnoskórego gościa lokalu. Zawieszenie jest tymczasowe, do czasu wyjaśnienia sprawy, bo obwiniany wypiera się słów i czynów. 90. letni Le Pen, stał się dla partii obciążeniem po wpadkach i procesach sądowych, w których oskarżano go o zaprzeczanie istnienia Holokaustu i stwierdzenia, że komory gazowe były tylko epizodem w II wojnie światowej.
Nic dziwnego, że Marine Le Pen widzi potrzebę przerobienia wizerunku Frontu Narodowego. Mówi wprost, że „Chodzi o zakończenie pewnego rozdziału, po to, żeby otworzyć nowy, by móc rządzić, być zdolnym do tworzenia sojuszy, kompromisów, ale bez ustępstw”. Przed kongresem wielokrotnie podkreślała, że FN "dorósł" do zmiany nazwy. I przyszedł czas, by poinformować o tym wszystkich. Bardziej łagodny wizerunek będzie przydatny do tworzenia dealu z partiami centroprawicowymi, do czego skory jest już m.in. Sakozy.
Niespodzianką 16. Kongresu Frontu Narodowego był amerykański gość Steve Bannon, główny strateg w wyborach Donalda Trumpa, niedawno przez niego zwolniony z funkcji doradcy. W wystąpieniu stwierdził, że prawicowy populizm przyspiesza od "zwycięstwa do zwycięstwa", "stojąc po właściwej stronie historii".
Przy gromkich brawach ten amerykański biznesmen i były szef Breitbart News zganił siedzących w loży prasowej dziennikarzy za obelżywe etykietowanie prawicowych liderów i nazwał ich "pieskami globalnej elity". A do 1500 uczestników kongresu powiedział: "Historia jest z nami, dlatego się ciebie boją [...] "Niech nazywają was rasistami, nacjonalistami. Niech nazywają was wrogami imigracji "- " noście te obelgi jako odznakę honoru".
Francuskie media nie szczędzą Marine Le Pen słów krytyki za zaproszenie Bannona. Piszą, że ustawiając się po jego stronie popełniła kolejny wielki błąd w politycznej karierze, który może zniweczyć jej starania o pozbycie się miana partii antysemickiej i rasistowskiej reputacji.
Aż prosi się, by zacytować przysłowie: „psy szczekają, karawana idzie dalej”.
Alicja Dołowska