Kaja Godek: „Edukacja” seksualna zdekonspirowana
W cieniu skandalu, jakim było piątkowe odrzucenie przez Sejm kolejnej inicjatywy obywatelskiej w pierwszym czytaniu, nastąpiło samozdemaskowanie zwolenników tzw. „edukacji” seksualnej.
Wysłanie projektu do śmietnika w pierwszym czytaniu to nie tylko niezgoda na treść zapisów. To także sygnał lekceważenia spraw ważnych dla Polaków i pokaz arogancji wobec społeczeństwa obywatelskiego. Wydaje się, że rządzącym obywatele potrzebni są jedynie do dwóch rzeczy: oddania głosu w wyborach i płacenia podatków, z których biorą się poselskie diety. Poza tym, Polaczki mają siedzieć cicho. Poseł Niesiołowski składających projekty nazywa samozwańczymi grupami. Posłanka Okła-Drewnowicz jesienią ubiegłego roku nazwała pikiety w swojej rodzinnej miejscowości wciąganiem w politykę osób postronnych.
Można by spytać, czy wobec faktu, iż obywatele nieustannie nękają polityków swoimi nierozsądnymi akcjami, nie należałoby wprowadzić udoskonaleń w narzędziach demokracji bezpośredniej? Może koncesje dla powołujących komitety inicjatywy ustawodawczej? Licencje na zbieranie podpisów? Zezwolenia na ich składanie? Wydawane przez wójta, burmistrza gminy lub prezydenta miasta po złożeniu podania z uzasadnieniem, wypełnieniu trzech formularzy i załączeniu zdjęcia z półprofilu i bez nakrycia głowy... Po niedawnym wprowadzeniu utrudnień w organizowaniu zgromadzeń publicznych, byłby to kolejny krok na drodze do zbudowania lepiej funkcjonującego państwa, bez nieodpowiedzialnych wyskoków „samozwańczych grup”.
W piątek Sejm nie ochronił dzieci przed demoralizacją. Posłowie nie chcieli słuchać czytanego z mównicy podręcznika do edukacji seksualnej polecanego przez Ponton. Wrażliwe uszy marszałek Kopacz nie zniosły instruktażu masturbacji wyjętego z „Wielkiej księgi siusiaków”. Szkoda, że chwilę później w głosowaniu sejmowa większość zgodziła się na to, by promotorzy pornografii dla dzieci dalej beztrosko buszowali w szkołach.
Fala krytyki projektu „Stop pedofilii”, która przetoczyła się przez niektóre media, pokazała jednak interesujące zjawisko. Projekt zabraniający propagowania seksu wśród dzieci lub dostarczania im środków ułatwiających podejmowanie zachowań seksualnych, był bombardowany jako zamach na edukację seksualną. Chciałoby się krzyknąć „mamy was!”, bo oto całkiem przypadkiem tzw. edukatorzy seksualni oraz inni zwolennicy szkoleń z seksu odkryli karty. Popierane lub organizowane przez nich zajęcia nie są żadną profilaktyką, edukacją ani jakimkolwiek rozwijaniem dzieci. Jeśli zakaz propagowania seksu wśród dzieci uniemożliwia edukację seksualną, to znaczy, że owa „edukacja” to w istocie zachęcanie dzieci do seksu.
Jej entuzjaści sami to przyznali.
Kaja Godek
Fundacja Pro – Prawo do Życia
za: stopaborcji.pl
Źródło: prawy.pl