Powstanie Warszawskie, Obława Augustowska i... liczby

0
0
0
/

Gdy zbliża się a następnie trwa kolejna rocznica Powstania Warszawskiego, niezwykle irytujące są podawane w mediach całkowicie rozbieżne, a najczęściej zawyżone dane statystyczne dotyczące liczby poległych cywilów i powstańców. Zdaję sobie sprawę, że zawsze największe wrażenie robi śmierć, zwłaszcza gwałtowna, jednego człowieka, a na przykład statystyki zabitych czasu wojny (lub klęsk żywiołowych), szczególnie wysokie, w pewnym stopniu nawet znieczulają odbiorcę tych danych na fenomen śmierci. Wszelako liczby są ważne, ponieważ zawyżane lub zaniżane służą często różnym propagandystom do manipulowania historyczną rzeczywistością i tym, co mamy o niej myśleć. Jeśli chodzi o Powstanie Warszawskie, wokół którego – mimo dobrej zmiany klimatu politycznego – toczy się nieustający spór o to, czy powinno było w ogóle wybuchnąć, czy nie, i o jego znaczenie w naszej historii najnowszej, jest to szczególnie ważne, gdyż liczba ofiar (zwłaszcza propagandowo zawyżana) jest jednym z istotnych argumentów przeciwko niemu. Peerelowscy „historycy” na przykład, którzy za Stalinem i Wandą Wasilewską uważali Powstanie za niepoważną „awanturę warszawską”, stale zawyżali liczbę ofiar Powstania. Spotykało się wówczas  „dane” mówiące nawet o 280 tys. ofiar cywilnych i 20 tys. poległych żołnierzy! Chodziło, rzecz jasna, o obudzenie i utrzymanie niechęci do tego wydarzenia i zatarcie czy przynajmniej zakłócenie zbiorowej dobrej o nim pamięci. Nic dziwnego, skoro jeszcze w 1974 roku, gdy już wolno było przynajmniej czcić pamięć szeregowych powstańców (ale nie przywódców), kiedy ukazała się okładka pewnego czasopisma z orłem zrywającym się z oków do lotu,  otoczonym datami 1830, 1863 i 1944, ambasador radziecki (czyli rosyjski)  uznał, że to ostatnie powstanie było także przeciwko Rosji (czyli Związkowi Radzieckiemu) i zażądał natychmiastowego zwolnienia redaktora naczelnego, co skwapliwie podwładni Edwarda Gierka wykonali. Odważny redaktor, Jerzy Piórkowski, który w czerwcu 1956 jako pierwszy zaczął drukować w „Nowej Kulturze” „Listy z Workuty” (panowie Konwicki i Woroszylski „umyli ręce”, jak mi opowiadał), przesiedział dwa lata w swoistym „areszcie domowym” (z zakazem kontaktu z redakcją), zanim zlitował się nad nim Jarosław Iwaszkiewicz i uczynił swoim zastępcą w „Twórczości”. Interwencja prof. Tadeusza Kotarbińskiego u Edwarda Gierka była bezskuteczna: władza genseka nie sięgała powyżej władzy ambasadora ZSRR w Polsce. Obecnie w „naszych” mediach, czyli w mediach prawicowo-patriotycznych najczęściej słyszy się liczbę 200 tys. ofiar powstania (łącznie cywilów i żołnierzy). Ostatnio Adrian Klarenbach w TVP INFO, dziennikarz, który na ogół rzetelnie prostuje przekłamania gości programu, opierając się na cytatach ze źródeł, z dezynwolturą w tej mierze niewybaczalną rzucił liczbę kilkuset tysięcy ofiar Powstania. Na litość Boską, trzeba myśleć o tym, o czym się mówi!   Obiektywni czyli rzetelni dziennikarze wydają się nie znać w ogóle nowych ustaleń, dokonanych wedle zasad nowo opracowanych metodologii badań statystycznych. Już dawno sprzeciwiała się tym nierzetelnym (najłagodniej mówiąc) statystykom śp. sędzia Maria Trzcińska, badająca z ramienia Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu przez blisko 30 lat dzieje KL Warschau. Abstrahując od oceny rezultatów tych badań en gros, trafnie szacowała ona, opierając się na poważnych wyliczeniach strat ludnościowych Warszawy, że liczba ofiar Powstania Warszawskiego sięga 150 tys. osób, wliczając w to kilkanaście tysięcy poległych  żołnierzy powstania. Ale najważniejsze są niedawne stosunkowo (sprzed kilku lat) ustalenia Jana Ołdakowskiego, dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego i jego bliskich współpracowników – współtwórców placówki, opiewające na 120-130 tys. poległych cywilów (w tym 60 tys. ofiar rzezi dokonanej przez Niemców na Woli i Ochocie) i 10-12 tys. powstańców. Wydaje się, że nie ma w Polsce większych autorytetów w tej mierze od twórców Muzeum Powstania Warszawskiego i wobec tego należy te ustalenia potraktować jako na dzisiaj ostateczne i obowiązujące. Podobnie prof. Marian Marek Drozdowski, historyk dziejów najnowszych Rzeczypospolitej, w jednym z wywiadów postawił kropkę nad i, niezależnie od powyższych ustaleń,  szacując liczbę ofiar cywilnych na 120 tys. a liczbę poległych żołnierzy na 10 tys. Te zmiany i uściślenia związane są, rzecz jasna, z udoskonaleniem metodologii tworzenia statystyki odnoszącej się do wydarzeń historycznych. Teraz trzeba po prostu pilnować, by media stosowały się do tych ustaleń i szacunków i przestały zawyżać liczby zabitych cywilów i żołnierzy Powstania Warszawskiego nie mające nic wspólnego z prawdą historyczną. ***** Jak już jesteśmy przy liczbach, warto zwrócić uwagę na fakt, że ostatnio mówiąc i pisząc coraz więcej o Obławie Augustowskiej, podaje się najczęściej liczbę 592 (lub w zaokrągleniu ok. 600) jej ofiar. Tymczasem lipcowa akcja NKWD w 1945 roku w Augustowskiem objęła około 7 tys. aresztowanych, których trzymano w różnych miejscach, poddawano śledztwu i niejednokrotnie torturom, po czym wróciło do domów ok. 5 tys. z nich, a los reszty, czyli ok 2 tys. osób jest niewiadomy, choć najpewniej zostali zamordowani, bo słuch o nich zaginął. Nieznane jest też do dzisiaj miejsce ich pochówku, podobnie zresztą, jak tych spośród nich, którzy stanowią ową liczbę 592 osób, z tym że na zamordowanie tej ostatniej liczby ofiar są jakieś dokumenty. A więc nie mówmy i nie piszmy o 592 ofiarach Obławy Augustowskiej, lecz o około 2 tysiącach, bo zarówno brunatni, jak i czerwoni mordercy nie wszystkie swoje zbrodnie dokumentowali – a po wielu starali się zatrzeć wszelki ślad. Tę liczbę w przybliżeniu 2 tys. ofiar obławy najlepiej udokumentowała Teresa Kaczorowska w książce pt. „Obława Augustowska”; autorka dotarła do najbardziej aktywnych w badaniu tej sprawy krewnych ofiar i przeprowadziła z nimi rozmowy, których treść nie pozostawia wątpliwości co do tej liczby bestialsko zamordowanych Polaków. Zamordowanych tylko dlatego, że byli Polakami. Ostatnio z głębokiego ukrycia wychodzi na jaw tzw. „operacja polska” (a raczej antypolska) z lat 30. Jak dowodzą rezultaty śledztwa prowadzonego przez IPN, a ściślej przez Okręgową Komisję Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu w Szczecinie, w owej antypolskiej akcji trwającej od 15 sierpnia 1937 do 15 listopada 1938 roku zamordowano 111,091 Polek i Polaków (najczęściej strzałem w tył głowy), a 28.744 osoby skazano na wieloletnie uwięzienie w obozach pracy. Byli to Polacy, którzy w roku 1921, w rezultacie fatalnie negocjowanego przez endeków traktatu ryskiego, znaleźli się poza wschodnią granicą Rzeczypospolitej, w „sowieckim raju”. Ten ukryty na bardzo długo (80 lat!) przed światem i Polakami bezprzykładny mord ludobójczy, pozostawiony bez żadnych śladów (miejsca pochówku, cmentarza itp., nie mówiąc o nieukaranych rosyjskich zbrodniarzach) trzeba maksymalnie nagłaśniać, gdyż upłynie dużo czasu, zanim znajdzie się on w zasobie powszechnej wiedzy  i pamięci naszego społeczeństwa, przynajmniej na poziomie zbrodni katyńskiej. I zapamiętajmy te liczby, bo są po prostu wstrząsające. A za tę pamięć o liczbach najbardziej odpowiedzialni są dziennikarze, którym nie wolno lekceważyć prawdziwych liczb i rzucać na wiatr, nieodpowiedzialnie, jakichś wymyślonych przez siebie (na zasadzie: „wydaje mi się”) czy przejętych nawet od wrogich ośrodków danych  statystycznych dotyczących ważnych w naszych dziejach wydarzeń.

Źródło: prawy.pl

Sonda

Wczytywanie sondy...

Polecane

Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną