Tylko do 30 września będzie jeszcze czynna wystawa czasowa w Muzeum Narodowym w Warszawie pt. „Józef Brandt 1841-1915”.
Choć to malarstwo Kossaków (zwłaszcza Wojciecha) i Jana Matejko ikonograficznie zawładnęło naszą wyobraźnią zbiorową, to również Józef Brandt równie mocno oddziałuje na nas w sposób, w jaki nawet nie przypuszczamy.
Zacznijmy od początku.
Nasz bohater urodził się w jakże polskiej miejscowości… Szczebrzeszyn. Ukończył gimnazjum w Instytucie Szlacheckim w 1858, a w 1859 podjął studia w Ecole des Ponts et Chaussées w Paryżu, które miały go przygotować do zawodu inżyniera. W Paryżu poznał Juliusza Kossaka -ten zaś namówił go do podjęcia kariery artystycznej. Następnie przez kilka miesięcy uczył się w pracowni Léona Cognieta oraz korzystał z porad Kossaka i Henryka Rodakowskiego.
Jesienią 1860 wrócił do Warszawy, po czym wyruszył z Kossakiem w podróż na Ukrainę i Podole, co wywarło fundamentalny wpływ na jego późniejszą twórczość. Zadebiutował w 1861 na wystawie Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych.
W 1862 Brandt wyjechał na studia do Monachium, gdzie kształcił się w pracowni Alexandra Strähubera, a potem w klasie kompozycji Karla Pilotyego na Akademii Sztuk Pięknych w Monachium (w połowie lutego 1863 r. zgłosił się do Antikenklasse).
Podstawą sukcesu Brandta było właśnie solidne monachijskie wykształcenie malarskie, bo nikt jak on nie oddał ruchu zwierząt i ludzi. Za autentycznością przemawia malowanie z fotografii, które zamawiał na Kresach jak i majątku żony w Orońsku pod Kielcami.
Ponadto składająca się z blisko 400 artefaktów kolekcja dawnej broni, strojów, instrumentów muzycznych i historycznych rekwizytów, które malował w niezliczonych konfiguracjach. Swój warsztat przekazał w testamencie narodowi polskiemu, z czego po wojnie ocalało ok. 200 eksponatów i je również możemy zobaczyć na wystawie w specjalnej „pracowni mistrza”.
Zwiedzając tą wspaniałą ekspozycję miałem nieodłączne poczucie ciągłości czasu oraz tematów. Oglądany po wielokroć w dzieciństwie album Wojciech Kossak ożył w nowej formie. A przecież Brandt to odkrycie talentu przez Juliusza Kossaka.
Z kolei motyw ciągłości pokoleń w obrazie Brandta „Bogurodzica”, jest odbiciem matejkowskiej „Bitwy pod Grunwaldem”. gdzie walczący Polscy mają zbroje z różnych epok. A jeżeli prawdziwe jest powiedzenie, „że my wszyscy od Sienkiewicza”, to w sienkiewiczowskich opisach znajdujemy wszystkie obrazy Józefa Brandta.
Jakże plastycznie opisał to sam Henryk Sienkiewicz:
„nie ma [on] sobie równego w odtwarzaniu stepów, koni, zdziczałych dusz stepowych i krwawych scen, które się rozgrywały dawniej na onych wiecznych pobojowiskach. Takie obrazy mówią, bo na ich widok przychodzą na myśli stare tradycji, stare pieśni i podania rycerskie, słowem wszystko to co było, przeszło, a żyje tylko we wspomnieniach, zaklęte w czar poezji! Brandt jest po prostu poetą stepowym […]. Czasy zamarłe zmartwychwstają pod jego pędzlem, a na widok jednego epizodu mimo woli odtwarza się w duszy cały świat rycersko kozaczy”.
Nie dowiemy się już, czy kiedy mistrz pióra, Sienkiewicz stanął oniemiały po raz pierwszy przed obrazem mistrza obrazu
pt. „Pojmanie na arkan” (1881) nie widział już pierwszej sceny z „Ogniem i mieczem” (1883), załapanie Chmielnickiego przez łotrzyków…