Dziwne loty redaktora Muchy

0
0
0
/

Jeśli można w maksymalnie powierzchowny sposób dokonać oceny wizyty prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki i jego słów w polskim Sejmie, to Wojciech Mucha z "Gazety Polskiej" uczynił to bardzo precyzyjnie. Już pierwsze jego słowa mogłyby nawet wskazywać, że względem spraw, o których pisze jest niestety kompletnie oderwany od rzeczywistości.

 

Krótki tekst, przedrukowany z bloga na ceniony przeze mnie portal Rebelya.pl - ma traktować o rozwiązaniu polsko-ukraińskich spraw trudnych. Jednak moim skromnym zdaniem pomija on bardzo istotne, kluczowe wręcz informacje, by go uznać za wiążący dla kwestii, o których pisze. Przejdźmy do sprawy związanej z rzeczywistością. Już w wytłuszczonym przez redakcję leadzie, wyciągniętym z fragmentu tekstu autor postuluje współpracę między dwiema grupami ludzi, którzy mają całkowicie sprzeczne cele. Celem bowiem polskim jest potępienie zbrodni ludobójstwa dokonanego na Polakach na Wołyniu oraz w Małopolsce Wschodniej. Drugim co oczywiste zbrodniarzy, którzy tego dokonali. Trzecim wyciągnięcie tego faktu do społecznej pamięci.

 

Otóż grupa nacjonalistów ukraińskich, do której nieustannie publicznie umizguje się prezydent Poroszenko ma wszystkie wymienione cele zupełnie przeciwstawne. Po pierwsze, zaprzeczanie, że ludobójstwo miało miejsce, a wstawianie w to miejsce jakichś wzajemnych mitycznych waśni, w których wina najwyżej jest wzajemna, o ile oczywiście nie przede wszystkim - polska. Po drugie - nie tylko nie potępienie zbrodniarzy, ale wyświęcenie ich z dobrodziejstwem inwentarza, jako wzorów moralności, jakkolwiekby to nie zabrzmiało. Wciągnięta została już w sporej części w proces uświęcania zbrodniczej UPA cerkiew greckokatolicka. Po trzecie każdy, kto mówi o tym prawdę, mając wiedzę w temacie jest odsądzanym od czci i wiary, a każdy czas na publiczne mówienie o tym jest zły.

 

Tak było od wielu lat, a nie tylko od rozpoczęcia protestów na Majdanie. Ostatnio nastąpiła intensyfikacja publikacji o ruskiej agenturze i pożytecznych idiotach, a to dla nacjonalistów ukraińskich bardzo wygodne, jako że zniechęcają do wsłuchiwania się w argumenty merytoryczne, jakie z kłopotliwym zapytaniem skierują do nich ci Polacy, którzy z całą sympatią traktują Ukrainę. Wszystko, co Rosjanie zrobili podłego, w tym sprawę związaną ze śmiercią prezydenta jest dla nacjonalistów ukraińskich błogosławieństwem. Mogą bez odpowiedzialności za kłamstwa, na gruncie tylko i wyłącznie polskich emocji (słusznych zresztą) do postsowieckiej Rosji - przylepiać Polaków do brunatnej idei w wydaniu ukraińskim, lub też usypiać ich czujność (tak jak Rosjanie będą to zawsze czynić np. na gruncie dokonań upowskich zbrodniarzy). To nie z miłości do nas Niemcy w nowym Kurierze Warszawskim opublikowali wieści o zbrodni w Katyniu, a sowieci oraz ich „polskie” marionetki skierowali uwagę na polskie cierpienia z rąk Niemców.

 

Aby jednak nie posiłkować się licznymi przykładami z zewnątrz weźmy te, których autor bezpośrednio dotyka, a które budzą zrozumiałe zdumienie. Postuluje on współpracę między polskim IPN, a jego ukraińskim odpowiednikiem. Na czele tego drugiego stoi człowiek, cieszący się zasłużoną opinią kłamcy i manipulanta, zaś uznani historycy wyrażają bardzo negatywne opinie na temat jego prac. Podam tylko dwa przykłady. Skrytykował tegoż człowieka choćby Grzegorz Motyka, historyk uznany przez różne często przeciwstawne sobie środowiska, jako bezstronny, a do tej pory nielubiany jeszcze przez pewną część środowisk kresowych. Mało tego krytyki szefa ukraińskiego IPN dokonał nawet ukraiński profesor Jarosław Hrycak (nota bene ulubieniec Adama Michnika) za usprawiedliwianie rzezi na Polakach: To w przybliżeniu tak, jakby stworzyć Instytut Pamięci Narodowej w Rosji, który chciałby się pojednać z Ukrainą, ale jednocześnie mówiłby, że Wielkiego Głodu na Ukrainie nie było. 

 

Wołodymyr Wiatrowycz, bo o nim mowa, to tylko w teorii, związanej z wykształceniem się w tej profesji - historyk, gdyż w praktyce nachalności swojej retoryki mógłby raczej przypomnieć Leszka Bubla. Różnica jest prosta, ten pierwszy jest wpuszczany na ukraińskie salony. I tutaj chyba można by rzec, że co najmniej częściowo, coś w kraju naszych sąsiadów nie jest w porządku, ale to temat rzeka. Zainteresowani, a wspierający Ukrainę powinni sprawdzić też kiedy dostał awans na to kierownicze stanowisko, bo niektórzy milczą na ten temat jak grób. Dorobkiem Wiatrowycza, kierującego instytucją, która para się historią jest wybielanie UPA, kosztem, aparatu krytycznego, rzetelności, dociekliwości i w ogóle prawdy historycznej.

 

Z kolei polski IPN, jakże inny jakościowo, nie jest jednak bez wad, a jedną z nich stanowi … akurat właśnie nieomal brak odpowiedniej liczby specjalistów kompetentnych w tym temacie. To bowiem z grubsza Leon Popek z Lublina, Tomasz Bereza z Rzeszowa i kiedyś właśnie nomen omen Grzegorz Motyka, który w polskiej instytucji nie jest już na etacie (zasiada jedynie w radzie IPNu) - wspierają tę instytucję. Takie inicjatywy wspólnej pracy historyków, (aż się prosiło, by autor o tym wspomniał) już były realizowane z inicjatywy Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej pod nazwą Polska-Ukraina; trudne pytania. Wystarczyło powrócić do gotowej formuły. Wydawało się w pewnym momencie, że IPN to przejmie, ale tak się nie stało. Z pewnością redaktor zgodziłby się, że nie ma co zerować kilkunastu lat pracy i zaczynać wszystkiego od początku.

 

Jednak naprzeciw polskiego IPN mamy ludzi w instytucji kierowanej przez propagandystę Wiatrowycza. Człowieka, który pośrednio przeczy nawet już gotowym wspólnym ustaleniom w protokołach zgodności (i rozbieżności) podpisanym przez polskich i ukraińskich historyków, po wspólnych dyskusjach. Instytucję w kraju, w którym lojalność wobec „wojaków” UPA i wypowiedzenie o nich kilka ciepłych słów, to z dziwnych powodów niezbędny element otrzymania jakiegoś „certyfikatu” do dalszej działalności przez czołowych polityków. Zrobili to już choćby Kliczko, Jaceniuk, piękna Julia i oczywiście z nadwyżką pan prezydent. Wybielenie UPA jest zresztą, jak można wywnioskować po obserwacji Wiatrowycza, dla niego priorytetem. Czy jednak środowisko uczonych ukraińskich z drugiej strony, które brało udział we wspomnianym przeze mnie projekcie ma szansę nie znajdować się pod presją ukraińskich nacjonalistów, nie obawiając się o swoją pracę, czy nawet życie? Pytanie to wydaje się  uzasadnione. Sam ukraiński IPN i bez Wiatrowycza z powodów analogicznych, powinien być ze strony polskiej merytorycznie prześwietlony i traktowany z ograniczonym zaufaniem. Jednak jego jakakolwiek obecność, wraz z wprowadzanymi przez niego zmianami jest oczywistą kompromitacją.

 

Pragnąłbym zwrócić uwagę na zdanie autora: „Należy wdrożyć działania fundacji, stowarzyszeń i organizacji pozarządowych z obu krajów. Organizować wspólne lekcje i wycieczki. Uczyć się nawzajem”. Autor raczej nie należy do politycznie poprawnego salonu. Jednak to zdanie przypomina analogiczny problem, o którym jego tekst w ogóle nie traktuje, bo to właściwie inny temat. Jednak wypychany z polityki tak samo jak temat ludobójczego charakteru OUN. Tym tematem jest dyskryminacja Polaków na Litwie. O niej polska scena polityczna, rząd oraz wszelkie instytucje państwowe także przez lata (aż do przełomowego okresu 2010/2011) milczały, zostawiając rządowi litewskiemu wolną drogę do tłamszenia Polaków i tym samym wynarodowienia. I oto, gdy sprawa wyszła publicznie, za sprawą licznych demonstracji w Wilnie i Warszawie, a stosunki wzajemne siłą rzeczy musiały ulec oziębieniu (a były przecież jakże ponoć wspaniałe!) to strona druga wykonywała desperackie ruchy, by opuścić medialną kurtynę. Ustępstw jednak nie poczyniła żadnych, prócz działań pozorowanych. I oto nagle a niespodziewanie powstało dwu-narodowe Forum Dialogu i Współpracy z Litwą.

 

W swojej deklaracji ideowej zawiera fragment: „Potrzeba nam działań na poziomie społeczeństwa obywatelskiego, organizacji pozarządowych i Kościołów, potrzeba rzetelnej informacji. Potrzeba wymiany młodzieży, rozwoju turystyki, współpracy artystycznej, kulturalnej, naukowej, oświatowej, potrzeba stałej debaty historycznej i społecznej. Potrzeba wspólnych przedsięwzięć gospodarczych. Potrzeba wiedzy o sobie nawzajem.”. Tu i teraz męczą Polaków na Litwie, dogniatając ich, dając im mandaty za używanie języka polskiego, karzą grzywnami za dwujęzyczne napisy prywatnych przewoźników, nasyłają komorników, na ludzi, którzy napisów na prywatnych domach nie chcą zdejmować, zabierają Polakom areały cennej ziemi i dają „swoim”, ustawowo utrudniają dzieciom i młodzieży ukończenie polskich szkół, etc., etc. i co się dzieje? Grupka ludzi (zapewne przyjaciół Republiki Litewskiej?) zbiera podpisy wśród uczonych, że „musimy się poznać robić wymiany” i „wspólne projekty”. Litewskie „Forum” im. Jerzego Giedroycia, wyrażało się analogicznie. Powstrzymam się od komentarza, bo byłby złośliwy, nie względem autora, lecz tamtych inicjatorów. Jednak trudno nie zauważyć podobieństwa i nie zaapelować do redaktora Wojciecha Muchy, cytując klasyków, by "nie szedł tą drogą".

 

Teraz trzeba wspomnieć, że słowa „Wybaczamy i prosimy o przebaczenie”, o których wspomina autor, a które usłużne media włożyły w usta Poroszenki, tak jakby wypowiedział je on, nie zaś cytował, jak sam się wyraził, duchowych przywódców, były już używane przez Światosława Szewczuka głowę kościoła ukraińskiego, który zadbał o to by w liście pasterskim dwóch Kościołów w 70 rocznicę ludobójstwa nie padła nazwa formacji zbrodniarzy: UPA i aby wierni względem listu w Polsce (wątpię, by odczytano go na Ukrainie), którzy nic nie wiedzą – nie dowiedzieli się z listu, co się stało. Te słynne słowa biskupów polskich - w sposób haniebny sparafrazowane przez Ukraińców - były trafne i przemyślane w momencie, w którym padły, a mianowicie gdy niemiecka zbrodnia ludobójstwa, także na narodzie polskim (i innych narodach Europy) była już więcej niż znana. Stało się to gdy Niemcy byli zmuszeni od zbrodniczej ideologii się odciąć, gdy sympatycy zbrodniarzy, w sporej części (acz nie całkowicie) byli z życia publicznego usuwani. Nie twierdzili też publicznie, że wina  była obopólna, bądź że Polska sprowokowała ich atak. 

 

Na Ukrainie trwa natomiast proces dokładnie odwrotny. Można się spierać, co do jego rozmiarów, zasięgu wpływów, ale nie faktu występowania. I to właśnie dlatego, z tym historycznym słowem na ustach, w sposób wyjątkowo bezczelny występują ludzie, którzy działają na rzecz katów – Ukraińskiej Powstańczej Armii. Trzeba zwrócić uwagę, że z tym zwrotem ze strony polskiej wystąpili biskupi, skądinąd przedstawiciele ofiar i to w momencie, gdy wina była jasna także dla większości Niemców. Autor powinien zobaczyć różnicę, bo myli niestety adresata z odbiorcą, a ofiarę z katem. Nie wypada wychodzić z takim gestem nawet ze strony polskiej strony tym ludziom, którzy nie cierpieli (duchowieństwo rzymskokatolickie akurat było przez Niemców tak samo mordowane i cierpiało), mając jednocześnie głęboko gdzieś zdanie środowiska pokrzywdzonych. A co dopiero powiedzieć o występowaniu strony drugiej zachowującej się ciągle w sposób godny określenia moralnego bagna. To nie jedyne elementy słów przemowy ukraińskiego prezydenta  tworzące spoty znak zapytania, nie wspominając o konkretnych czynach. Odnoszę się jednak tutaj do słów redaktora Wojciecha Muchy. 

 

Fragment jego tekstu, mówiący o tym, że niemieckie zbrodnie były w skali większe - jest trochę nie na miejscu. To tak, jakby porównywać ofiary aligatorów z ofiarami stratowanymi przez słonie. Zachęcam go do głębszej refleksji i stawiania ostrożniejszych ocen. Gdyby chciał jej dokonać, porównałby siły Niemców i sowietów oraz zasięg terytorialny ich wojsk, liczebność, logistyczne możliwości z tzw. Ukraińską Powstańczą Armią. Rychło by mogło mu wyjść, że ta ostatnia w skali swoich skromnych sił i obecności na terenie zaledwie czterech województw, zabiła przerażającą liczbę ludzi. Zrobili to pod bokiem Niemców, z którymi ponoć walczyli (?) oraz wrogiej sobie sowieckiej partyzantki (a później sowietów), mając czas zadawać tortury kobietom i dzieciom, zanim je uśmiercili. A spokojnie można powiedzieć, że względem masowości okrucieństwa przewyższyli Niemców i sowietów razem wziętych. Dziękować Bogu, że nie mieli większych możliwości, jakie posiadali pozostali dwaj wymienieni ludobójcy. Mało tego są powody dotyczące przemilczeń, przez dziesiątki lat od których ofiary ludobójstwa dokonanego przez OUN mogą się czuć odrobinę gorzej, perfidniej wręcz potraktowane. Nie sądzi Pan Panie redaktorze?

 

Kiedy autor pisze o trollach (internetowych), obawiam się niestety, iż to pachnie dość znajomo. Konkretnie obawiam się podwójnych standardów, bo z takimi zetknąłem się również w innych tekstach, które odpowiednio temat trollingu poruszają. Czy autor czasami nie wziął pod uwagę, że sama Rosja może eskalować nastroje prowadzące w konsekwencji do antypolskich ruchów, co najmniej części nacjonalistów litewskich i ukraińskich, którzy werbalnie są „antyrosyjscy”? A może zacznijmy rozliczać ich z tego co mówią, nie milczmy dyplomatycznie, bo to akurat zaszkodzi wspólnej (?) sprawie. Zamiast zarzucać hurtowo działania na korzyść Rosji (Autor tego nie uczynił, lecz zrobili to wcześniej inni, piszący podobnie) tym, którzy bronią polskich interesów i prawdy, zacznijmy od kogoś innego. Mianowicie od rozliczenia tych, którzy za miedzą inicjują całą sprawę antypolskimi kłamstwami, fałszowaniem historii, bądź rzeczywistości. Przejdźmy do źródła i to tam w pierwszym rzędzie rozsądzajmy za działanie na korzyść Rosji, kwalifikując za wykonywanie rozmaitych antypolskich ruchów. 

 

Rosyjski trolling oczywiście działa i ma się dobrze, ale tak samo trolling neobanderowski, którego zauważać wielu nie chce. Za to ten domniemany prorosyjski tropią z tak wielkim zaangażowaniem, że całe środowisko antybanderowskie, podobnie jak sowiecka wierchuszka chętnie wywieźliby z Polski wagonami, bo rzeczywiście tam pewnie gdzieś działa przeciwnik pojętych przez siebie idei. W ten właśnie sposób działali ukraińscy nacjonaliści, denuncjując niewygodnych sobie Polaków do transportu tak do sowietów, jak i na roboty do Niemiec. Gdy napisałem, że Wojciech Mucha jest oderwany od rzeczywistości miałem na myśli oczywiście nie znaczenie ogólne, bo redaktora nie znam, by formować takie osądy. Mam jednak na myśli wymaganą porcję wiedzy dotyczącą tematu, a ewentualne pobyty na Majdanie, z których neobanderowcy tak chętnie rozliczają po prostu nie wystarczą.

 

Aleksander Szycht

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną