Rząd polski czy antypolski?
Od lat wszystko, co dotyczy Polaków na Kresach traktowane jest przez niemal całą klasę polityczną, jak gangrena. Z czego wynika obowiązująca od dwudziestu pięciu lat obojętność państwa polskiego na sprawy kilku milionów rodaków na terenach I i II Rzeczypospolitej?
W PRL władza mogła tylko tyle, ile zgody w sprawach wielkiej czy małej wagi wyraziła Moskwa. Pokolenie 40+ pamięta choćby absurdalną sytuację, kiedy dla niedrażnienia Kremla i pojałtańskiego porządku, a co za tym idzie sojuszu i bezpieczeństwa wspólnoty socjalistycznej pod przewodnictwem ojczyzny światowego proletariatu, polskim repatriantom ze Lwowa, Tarnopola, czy Wilna w rubryce „miejsce urodzenia” wpisywano „ZSRR”. Po 1989 roku wydawało się, że ta uniżoność względem wschodu odejdzie bezpowrotnie, a zarazem pozwoli nam odbudować państwo suwerenne. Niestety już w latach 90-tych okazało się, że w III RP, tak jak w PRL, wszystko, co dotyczy Polaków na Kresach traktowane jest przez niemal całą klasę polityczną, jak gangrena. O polskości Wileńszczyzny, Podola, czy Ziemi Lwowskiej, jeśli już mówiono, to przyciszonym głosem. Żeby nie drażnić narodów dawnej I RP. Wszak to z Litwinami, Białorusinami i Ukraińcami, po wyjściu z sowieckiej niewoli, mieliśmy budować podmiotowe relacje i nowe, antyrosyjskie braterstwo „po wszeczasy”.
Im bardziej otwieraliśmy się na pół jawne, antypolskie władze w Wilnie, czy Kijowie, tym bardziej od przyjaciół, którzy przyjaciółmi być nie chcieli, dostawali nasi rodacy. Proszę policzyć wizyty Aleksandra Kwaśniewskiego u kolegów po kielichu i sakiewce na Ukrainie. Proszę dorzucić do tego graniczące z natręctwem podlizywanie się Lecha Kaczyńskiego litewskim notablom. Co te wycieczki obu prezydentów dały Polakom na Kresach? Czy poprawiły chociaż o centymetr ich położenie w rozrastającym się i jakże dla nich groźnym państwowym antypolonizmie władz Litwy i Ukrainy? To, że Kwaśniewski miał gdzieś Polaków na Ukrainie nie powinno nas dziwić. Ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i powiedzieć, że prezydentura Lecha Kaczyńskiego nie była przełomem także w sprawach milionów Polaków z terenów I i II Rzeczypospolitej.
Wobec obserwowanej od ćwierćwiecza niechęci do obrony naszych rodaków przez polityków od lewicy do prawicy, ostatnie doniesienia o wstrzymaniu przez premier Ewę Kopacz ewakuacji obywateli Ukrainy, pochodzenia polskiego, nie powinny nas dziwić. Nie chodzi tu dla jasności o most powietrzny porównywalny do zakrojonych na ogromną skalę transportów Niemców i Żydów radzieckich do ojczyzny ich przodków, co widzieliśmy w latach 90-tych. Na taką operację włodarze kraju nad Wisłą nigdy się nie zdobędą. Służby podległe premier z Szydłowca miały co najwyżej przerzucić do Polski kilkuset naszych rodaków.
A i to okazało się zbyt trudne i ... pewnie kosztowne. Wiemy już, że swój głośny sprzeciw wyraził szef MSZ Grzegorz Schetyna. To też nie powinno nas dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że Schetyna jest jednym z dwóch, obok szefa MON, obywateli polskich pochodzenia ukraińskiego w rządzie Kopacz. Sprawy Polaków na Ukrainie, od Lwowa po Donbas, są i będą mu obce. Pewnie jedyna rzecz, która mogłaby go bardziej wciągnąć, to ewentualna pomoc w tworzeniu paramilitarnych jednostek do walki z tzw. separatystami, złożonych z potomków banderowców z UPA, żyjących na ziemiach północnych i zachodnich Polski.
W końcu chodziło by o los drugiej ojczyzny szefa MSZ. Los tej pierwszej, jak widać, interesuje go tyle, co i nic. Pół miliarda złotych będą kosztować nas kancelarie Prezydenta, Sejmu i Senatu w 2015 roku. Na pomoc Polakom na Kresach, przy milczeniu będącym de facto akceptacją tej nienormalności przez opozycję, trafi mały promil. Znacznie więcej dostaną Ukraińcy na Ukrainie – w pomocy humanitarnej, wsparcia dla biznesu, dofinansowaniu studiów w Polsce, czy probanderowskie rezuny ze Związku Ukraińców w Polsce. Czy ten rząd jest jeszcze polski, czy już tylko antypolski?
Wanda Grudzień
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl