Od kilku dni na portalach społecznościowych rośnie rzesza osób jawnie oburzonych planowaną w polskich szkołach promocją odchyleń od normy. Mam tu na myśli piątek podczas którego w ponad dwustu szkołach promować się będzie kwestie które nie maja nic wspólnego z nauczaniem dzieci. Jest to oczywiście jeden z elementów długofalowej polityki Unii Europejskiej, skrzętnie realizowanej w Polsce pomimo faktu, ze krajem rządzi rzekomo konserwatywno-narodowa partia.
Swoje doświadczenia z promocją treści, które mają być teraz promowane w szkołach na lekcjach zacznę od broszurki wydanej przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, jakieś 15 lat temu, autorstwa Magdaleny Środy, która w swojej broszurce twierdziła, iż trzeba uczyć dzieci w szkołach, że okres ciemiężenia kobiet porodem wkrótce się skończy, bo tylko kwestią czasu jest kiedy nauka będzie tak zaawansowana, że zarodek będzie mógłbym przechowywany w mosznie mężczyzny i wreszcie będzie sprawiedliwie, bo to mężczyźni będą rodzić dzieci. Człowiekowi wydawało się, że widział podobny typ światopoglądu u Machulskiego w Seksmisji, a tym czasem komediowe dialogi znalazły uznanie w ministerstwie w postaci druku broszurki z pieniędzy podatników.
Następnym punktem na mapie moich doświadczeń były unijne projekty. Kiedy kilka lat temu przygotowywałem projekt o dofinansowania powstania przedszkola na warszawskim Tarchomnie zetknąłem się namacalnie z tym jak w rzeczywistości będzie wyglądać promocja odchyleń od normy w polskich szkołach i że nie ominie ona nawet najmłodszych dzieci. Z dokumentacji konkursowej przygotowanej przez Mazowiecką Jednostkę Programów Unijnych dowiedziałem się, że projekt powinien zakładać działania równościowe; co miału by to znaczy w praktyce? Ano tyle i aż tyle, że należało w projekcie o dofinansowanie zawrzeć informacje, iż w ramach zajęć dla 4-5 latków prowadzone będą pogadanki na temat równości kobiet i mężczyzn. Ot, można by powiedzieć idea może nawet słuszna jeśli uznać, że faktycznie ta nierówność występuje w Polsce.
Kolejną ciekawostką były wydatki w projekcie. Można było doposażyć przedszkole, a i owszem w zabawki za unijne jewro, ale żeby dostać dodatkowe punkty należało zawrzeć klauzulę, że zabawki będą również dobierane zgodnie z polityką równości kobiet i mężczyzn. Jak to miało wyglądać w praktyce? Ano tak, że chłopcy mięli mieć zakupione do zabawy lalki i garnki a dziewczynki samochody i ...pewnie wielu z was pomyślało o karabinach, no cóż akurat tym to teraz nie mogą się bawić ani chłopcy ani dziewczynki. Chłopcy już w przedszkolu mają mieć w wpajane, że ich miejscem są garnki i kuchnia a kobiety mogą być doskonałymi mechanikami samochodowymi.
Potem przyszła pora na kolejne działania. Jakieś chyba 3 lata temu usłyszałem o akcji w przedszkolach polegających na przebieraniu chłopców w sukienki a dziewczynek w spodnie, tak żeby uczyć dzieci równości płci i tego, że pojecie płci jest mocno umowne. Oczywiście cała akacja została przeprowadzona bez wiedzy rodziców. Część chłopców po przebraniu ich siłą w sukienki w przedszkolu wróciła do domu z płaczem mocno straumatyzowana.
Kolejnym krokiem była ingerencja w treść podręczników. Zarówno tych szkolnych jak i akademickich. Znajoma, której matka opracowywała podręcznik do nauki języka francuskiego dla studentów mówiła mi, że w podręczniku przez nią przygotowywanym zakwestionowano wizję małżeństwa i rodziny jako układu kobieta mężczyzna plus dzieci, nakazano tak ująć temat, żeby przestawić również wariant, w którym rodzina to dwie kobiety plus dzieci i dwóch mężczyzn plus dzieci. W podręczniku zakwestionowano również to, że na zdjęciach są sami biali ludzie i nakazano odpowiednie wymieszanie raz z uwzględnieniem właściwych proporcji.
Jak jednak widać również i to nie wystarcza już orędownikom "nowoczesności" dziś pakują się bezczelnie do szkół korzystając z przychylności szefa ZNP starego cwaniaka pana Broniarza, który widział ostatnio szkołę tak jak Marks widział robotników, czyli na zdjęciach. Oburzają się na taki rozwój wydarzeń i całą tę homo propagandę, zwolennicy PiS, którym przypominam, że w Sejmie PiS był za przystąpieniem do eurokołchozu, poza chyba dwoma posłami Piłką i Zawiszą. Więc jeśli wasza kochana partia była za przystąpieniem, to się nie dziwcie teraz, że mamy taki syf, choć z drugiej strony Węgry pokazują, że można zrobić z tym prządek. Do tego trzeba jednak kogoś kto realizuje rzeczywistą politykę narodową, a nie ludzi, którzy stwarzają pozory bycia zwolennikami cywilizacji łacińskiej, wchodząc w przysłowiowe buty poglądów narodowych i konserwatywnych, w rzeczywistości realizując politykę sprzeczną z interesem narodowym.