Robol nie może zarobić za dużo

0
0
0
/

Z takiego założenia wychodzą kolejne (nie)rządy III RP. Ostatnie 25 lat to rzekomo czas największego skoku cywilizacyjnego i sukcesu gospodarczego niespotykanego w całej tysiącletniej historii Polski.

 

 

Gdzież tam Bolesławowi Chrobremu, Kazimierzowi Wielkiemu, czy Władysławowi Grabskiemu do mężów stanu III RP. Do: Jana Krzysztofa Uczciwego (inaczej), Donalda Pracowitego Brukselskiego, Aleksandra bez dyplomu, czy Ewy ksywa chytra baba z Radomia. Ten skok europejskiego „tygrysa” miał jedną podstawę – dokręcenie śruby pracownikowi i ustawienie mu pensji na poziomie biologicznego przetrwania.

 

Od 25 lat Polska potrafi jedynie konkurować tanią siłą roboczą. Nie innowacyjnością, technologiami, czy skutecznym zarządzaniem. Wiele dzisiejszych firm transportowych, które mają setki samochodów zaczynało w latach dziewięćdziesiątych od jednej, dwóch ciężarówek. Rozwinęły się w ciągu paru, parunastu lat tak, jak zachodnioeuropejskie, czy amerykańskie firmy przez kilka pokoleń.

 

Tylko, że ich właściciele dalej mentalnie tkwią w epoce wczesnego Gomułki i wychodzą z założenia, że pracownik ma zarobić tyle, żeby nie zdechnąć z głodu, bo jakby się przejadł to mogłoby mu się zrobić niedobrze. W sumie najchętniej gdyby mogli, to by przywrócili gułagi uznając je za najefektywniejszy sposób zarządzania siłą roboczą.

 

Od czasów Balcerowicza, który popiwkiem zarzynał przedsiębiorstwa chcące płacić robotnikom podwyżki, a inflację zlikwidował poprzez niskie zarobki Polaków, czy nawet jeszcze wcześniej od Gomułki uważającego, że auto to zbędny luksus dla Polaka nic się w tej materii nie zmieniło na lepsze. O ile dla siebie zlikwidowali ustawę kominową, a zarobki w zarządach spółek skarbu państwa i radach nadzorczych są niebotyczne.

 

Skoro zarząd jednej przynoszącej straty spółki węglowej kosztował 2 mld zł to całościowa skala zalegalizowanego złodziejstwa władzy jest niewyobrażalna. Tym samym politykom, menadżerom i przedsiębiorcom nie mieści się w głowie, żeby społeczeństwo mogło zarabiać powyżej średniej krajowej, o której wysokość (nie)rząd rokrocznie toczy ciężkie boje ze związkami zawodowymi, żeby była jak najniższa. Dlatego Polacy głosują nogami.

 

Już trzy miliony wybrało pracę i mieszkanie w jakimś normalniejszym gospodarczo kraju. To trochę niepokoi zarządców niewolników, przepraszam polskich polityków i przedsiębiorców. Stąd nawoływania do otworzenia granic i napływu obcych etnicznie i kulturowo mas imigrantów, bo przecież może oni będą pracować jeszcze taniej. Tymczasem wcale niekoniecznie.

 

Z polskich budów i zakładów uciekają w popłochu Filipińczycy, Chińczycy i Hindusi, którym wydawało się, że o czym jak o czym, ale o wyzysku w Azji wiedzą wszystko. Nie znali oni jeszcze warunków pracy i płacy w należącym do Unii „europejskim tygrysie gospodarczym”. A jak poznali, to chcieli uciekać jak Filipińczycy z fabryki okien w Rąbieniu, czy nawet popełniać samobójstwo poprzez rzucenie się z dźwigu, jak planował na terenie dawnych zakładów Scheiblera w Łodzi jeden Chińczyk, któremu pracodawca nie płacił.

 

Czasami pomaga już tylko zamknięcie na stałe w szwalni, jak zrobił niedoszły poseł PJN z Bydgoszczy z wietnamskimi niewolnicami. Ale przecież nie można tak potraktować całego narodu, bo przecież raz na kilka lat idą do wyborów. Ostatnią nadzieją jest wojna na Ukrainie i exodus taniej siły roboczej z tego kraju. Co już następuje i co niezwykle cieszy polityków i prorządowe media. Dzisiaj mamy kolejną odsłonę walki o imponderabilia III RP.

 

O ile prawie wszystko, co idzie z Brukseli, czy Berlina ma charakter prawdy objawionej i od razu trzeba to przyjmować to jest jeden wyjątek – płace i warunki pracy. Tutaj politycy III RP rozdzierają szaty, niczym Rejtan na sejmie rozbiorowym i krzyczą „to zmniejszy konkurencyjność polskich przedsiębiorstw”.

 

Obrzydliwy korowód polskich polityków jeżdżących do Berlina z premier Kopacz na czele, żeby tylko Niemcy nie stosowali ustawowej płacy minimalnej 8,5 euro wobec polskich firm transportowych jeżdżących do, albo przejeżdżających tranzytem przez Niemcy pokazuje najdobitniej, że ten (nie)rząd działa nie w interesie Polaków, tylko na ich szkodę.

 

Transportowym baronom, w rodzaju uwłaszczonego na państwowym Władysława Frasyniuka po prostu się nie mieści w głowie, że można zarobić trochę mniej, żeby ludziom godnie zapłacić. Stąd to powszechne, medialne wycie. Boją się, że jak 8,5 euro zarobi Józek, który jeździ do Berlina, to za chwilę przyjdzie Zenek mający trasę do Amsterdamu i Jarek jeżdżący do Madrytu i też zażądają więcej.

 

W końcu dojdzie do kierowców jeżdżących za minimalną krajową na trasach krajowych, czy mechaników na bazie, że są bezwstydnie wykorzystywani i oni też będą chcieli podwyżek. A gdyby jedna branża zaczęła zarabiać po ludzku to powstałby ferment i ze słusznymi roszczeniami płacowymi ruszyli by się inni.

 

A tego pracodawcy i ten (nie)rząd boją się bardziej, niż ognia i „zielonych ludzików” ze Wschodu razem wziętych. Bo co to byłby za kraj, gdyby Polak godnie zarabiał i byłoby go na cokolwiek stać?

 

Michał Miłosz

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

 

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną