Pod dyktando nieubłaganego palca

0
0
0
/

Wreszcie nadszedł moment, na który wszyscy czekali. Wprawdzie było wiadomo, że nastąpi, ale co innego wiedzieć, że coś nastąpi, a co innego przekonać się, że nastąpiło.


Weźmy na przykład takie święta Bożego Narodzenia. Wiadomo, że będą i to w dodatku – tego samego dnia, co zawsze, w odróżnieniu od Świąt Wielkiej Nocy, które są ruchome – a przecież kiedy już nadejdą, wszyscy zaraz je przeżywają wzruszają się i w ogóle.


Toteż, chociaż było wiadomo, że Wojskowe Służby Informacyjne w końcu zdecydują się na oficjalne wystawienie własnego kandydata na prezydenta, kiedy pan prezydent Bronisław Komorowski ogłosił, że się wystawia, zapanowało zrozumiałe poruszenie. Wprawdzie Wojskowych Służb Informacyjnych oficjalnie „nie ma”, ale – jak wielokrotnie wspominałem – ta oficjalna nieobecność jest tylko wyższą formą obecności.


Podobnie „nie ma” izraelskiej broni jądrowej, a pan prof. Tadeusz Kotarbiński, który był ateistą i w związku z tym utrzymywał, że postępuje etycznie, gdyż tak mu nakazuje „serce” - więc pan prof. Kotarbiński utrzymywał także, że „nieistnienie jest atrybutem zaszczytnym, przysługującym także Bogu i sprawiedliwości”. Tymczasem z Katechizmu Kościoła katolickiego wiemy, że Bóg nie tylko jest, ale również – że jest „wszędzie” - i właśnie to znakomicie wyjaśnia, na czym konkretnie polega wyższa forma obecności.


Kiedy Wojskowe Służby Informacyjne jeszcze istniały zwyczajnie, to wiadomo było, ilu liczą funkcjonariuszy, ilu maja agentów wpływu, ilu konfidentów, gdzie mają biura, gdzie mają meliny i tak dalej. Z chwilą, gdy zostały „rozwiązane”, liczba funkcjonariuszy Wojskowych Służb Informacyjnych nie jest już znana, podobnie, jak liczba i rozmieszczenie agentów wpływu, nie mówiąc już o konfidentach, biurach i domach schadzek.


Mimo to, a może właśnie dlatego, pojawia się coraz więcej poszlak wskazujących, że Wojskowe Służby Informacyjne są „wszędzie”, to znaczy, nie tyle „wszędzie” w znaczeniu przestrzennym, że wypełniają wszystkie zakamarki przestrzeni, tylko że przerastają nie tylko wszystkie struktury państwa, ale również wszystkie segmenty życia publicznego na podobieństwo raka.


Warto przypomnieć znakomity wiersz Kazimiery Iłłakowiczówny, w którym zajmuje się ona sprawą wszechobecności Boga, a który przejmująco zadeklamowała Halina Mikołajska na inaugurację pierwszego Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej. Były to lata 70-te, kiedy jeszcze Salon łasił się do Kościoła i podlizywał mu się na wszystkie możliwe sposoby w nadziej, że kataplazmy chrześcijańskiej wielkoduszności przykryją obrzydliwe komunistyczne szankry, którymi się zainfekował w czasach Stalina. Dochodziło nawet do zabawnych sytuacji, kiedy nawet notoryczni konfidenci ostentacyjnie się „nawracali” i chrzcili – ale w niektórych przypadkach pierwszy chrzest im się nie przyjmował.


Więc Halina Mikołajska deklamowała: „Tego się nie da obejść: Bóg jest wszędzie! W każdym dziwnym i strasznym obrzędzie. Wywołuje go nie tylko modlitw kadzidlany kwiat, ale i szubienice i topór i kat. Bóg jest w sędzi, który sądzi krzywo i w świadku, co przysięga na prawdę fałszywie (…) jeśli w Żydzie zamęczonym niewinnie przez Niemców, to także w Niemcach tych?”


Teraz oczywiście światło zostało już dokładnie oddzielone od ciemności. Wiadomo, za co dają granty, a za co nie dają, więc Salon już się do Kościoła nie łasi. Przeciwnie – teraz – podobnie jak ongiś, za Stalina - łasi się do postępactwa, personifikowanego m.in. przez osobnika legitymującego się dokumentami wystawionymi na nazwisko „Anna Grodzka”, któremu nie mogą się nadziwować i którego nie mogą się nachwalić „skisłe szekspiry majtek damskich”.
 

Wróćmy jednak a nos moutons, to znaczy – do pana prezydenta Bronisława Komorowskiego, kontynuującego tradycję kandydowania z protekcji Wojskowych Służb Informacyjnych. Jak bowiem pamiętamy, przed ostatecznym głosowaniem w roku 2010 pan generał Marek Dukaczewski nieubłaganym palcem wskazał właśnie na niego, deklarując, że kiedy tylko wygra, on z radości otworzy sobie i wytrąbi butelkę szampana. Aluzję zrozumieli wszyscy – i funkcjonariusze i ich rodziny i agencji wpływu z rodzinami i konfidenci z rodzinami – dzięki czemu marszałek Bronisław Komorowski został prezydentem „wszystkich Polaków”.


Teraz już żadne aluzje nie są potrzebne; chociaż pan generał Dukaczewski z szampanem się nie deklaruje, wszyscy i bez tego wiedzą, co przystoi im czynić. Pani premierzyca składała się jak scyzoryk, aż pan prezydent Komorowski musiał delikatnie dać jej do zrozumienia, że chociaż docenia jej gorliwość w służbie, to nie Platforma Obywatelska wystrugała go z banana, tylko inne Moce, w związku z czym pragnie być „kandydatem obywatelskim”.


Dlatego i pan red. Michnik najwyraźniej powinność swej służby zrozumiał i żartobliwie przewidział, że pan prezydent Komorowski przegra wybory, „jeśli pijany na pasach przejedzie zakonnice w ciąży”.


Właściwie w tej sytuacji nie ma potrzeby urządzania wyborów, ale WSI, podobnie zresztą jak michnikowszczyna uważają, że jednak jest. Chodzi o to, by postępactwu stworzyć złudzenie, że oto uczestniczy w tworzeniu Historii - oczywiście pod dyktando nieubłaganego palca – ale nie ma rzeczy doskonałych.
 

Stanisław Michalkiewicz

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną