„Polskie kły” – mity i fakty

0
0
0
/

Wraz z wybuchem konfliktu zbrojnego na Ukrainie, doszło z jednej strony do zwiększenia się zagrożenia zewnętrznego Polski, z drugiej zaś do otrzeźwienia krajowych decydentów, którzy nagle i w przyspieszonym tempie zaczęli wzmacniać polski potencjał obronny. Paradoksalnie więc, pomimo pogorszenia się sytuacji międzynarodowej w pobliżu naszych granic, co niewątpliwie powinno budzić niepokój, doprowadziło to do wymuszenia na politykach rządzącej koalicji PO-PSL większego zaangażowania w modernizację Wojska Polskiego.

 

Dotychczasowa praktyka działania ludzi pokroju Tuska, Komorowskiego, Kopaczowej, Klicha czy Siemoniaka nie pozostawia żadnych złudzeń, co do ich prawdziwych intencji. W sferze polityki obronnej sprowadzały się one do nadmiernej redukcji stanu liczebnego polskiej armii, niezbyt udanej jej profesjonalizacji, zaniechania szkolenia rezerw, ogromnych zaniedbań w dziedzinie modernizacji technicznej oraz dokonywania cięć budżetowych kosztem wojska. Dlatego trudno cieszyć się z faktu, że na poprawę naszego bezpieczeństwa miały wpływ głównie pogarszająca się sytuacja międzynarodowa i oczekiwania sojuszników z NATO, zamiast przemyślanej, odpowiedzialnej i konsekwentnej polityki rządu. W tych okolicznościach nie może dziwić, że nawet „Plan modernizacji technicznej Sił Zbrojnych RP na lata 2013-2022” realizowany jest opieszale, a przetargi odbywają się często w atmosferze skandalu. Natomiast nie zawodzi bardzo kreatywna propaganda rządowa, która nawet niedociągnięcia i porażki w dziedzinie obronności stara się przekuć w sukcesy, w których blasku prezentują się politycy partii rządzących. Trzeba więc zadać pytanie: czy samą propagandą i nieszczerymi zapewnieniami decydentów jesteśmy w stanie zapewnić państwu i naszym obywatelom bezpieczeństwo?

 

Odpowiedź może być tylko jedna: bezpieczeństwo wymaga konkretnych działań i nakładów finansowych, a nie zabiegów propagandowych, ponieważ jest to kwestia najwyższej wagi, której nikt nie ma prawa wykorzystywać dla uzyskiwania doraźnych korzyści politycznych. Puste deklaracje i podniesienie ministra obrony narodowej do rangi wicepremiera nie mogą nas zwieść, bowiem obecna władza nigdy nie przywiązywała odpowiedniej wagi do bezpieczeństwa narodowego. Świadczą o tym chociażby PR-owskie zabiegi Donalda Tuska, który chcąc podkreślić swoje wątpliwe zasługi w sferze obronności i uśpić czujność opinii publicznej, przedstawił w 2013 r. podczas wizyty w bazie lotniczej w Łasku rządową koncepcję zwiększenia potencjału odstraszania polskiej armii. „Polskie kły”, bo takim terminem określono te plany, miałyby w założeniu pomysłodawców odstraszyć potencjalnych napastników od ataku na nasz kraj, a w domyśle zniechęcić Rosję do podejmowania wobec nas jakichkolwiek agresywnych kroków. Strategia nakreślona przez byłego premiera, który od dźwigania brzemienia odpowiedzialności za swoje dotychczasowe rządy wolał „emigrację” do Brukseli, nadal obowiązuje, a slogan „polskie kły” jest wciąż nadużywany przez czynniki rządowe. Warto się więc zastanowić nad tym: czy to, co prezentuje minister Siemoniak, jako „szpicę polskiego systemu odstraszania”, jest wystarczającym środkiem, aby zniechęcić Rosję do wrogich poczynań? Czy jest to tylko kolejny chwyt propagandowy służący podreperowaniu słabnącej pozycji rządu?

 

Z czym do odstraszania?

Ministerstwo Obrony Narodowej deklaruje, że głównymi elementami składowymi „polskich kłów” mają być rakiety manewrujące dla samolotów F-16, Nabrzeżny Dywizjon Rakietowy, bezzałogowe drony i Wojska Specjalne. Wymienia się także wyrzutnie artylerii rakietowej Homar oraz pociski manewrujące dalekiego zasięgu odpalane z nowych okrętów podwodnych, które mają być pozyskane w ramach programu Orka.

 

W pierwszym rzędzie wymieniane są taktyczne pociski manewrujące AGM-158A JASSM (Joint Air-to-Surface Standoff Missile), które mają być odpalane z samolotów F-16. Umowa podpisana 11 grudnia 2014 r. przewiduje pozyskanie 40 sztuk tych nowoczesnych pocisków klasy powietrze-ziemia wraz z niezbędnym pakietem logistycznym. Mają one zasięg ok. 370 km i mogą precyzyjnie uderzyć w cel głowicą bojową o wadze 450 kg, są także trudno wykrywalne dla radarów.

 

Kolejnym elementem jest Nabrzeżny Dywizjon Rakietowy (NDR) wyposażony w 48 norweskich rakiet NSM (Naval Strike Missile). W końcu ubiegłego roku zawarto umowę na zakup kolejnych 24 pocisków z wyrzutniami i pozostałym wyposażeniem koniecznym do utworzenia drugiego dywizjonu rakietowego, co doprowadziło do przekształcenia NDR w Morską Jednostkę Rakietową. NSM to bardzo nowoczesny przeciwokrętowy pocisk manewrujący, który może być również wykorzystany do zwalczania celów naziemnych i podobno właśnie te możliwości zdecydowały o zwiększeniu liczby rakiet i wyrzutni. NSM uzbrojony jest w głowicę bojową ważącą 125 kg i posiada nominalny zasięg ok. 180 km. Jednak faktyczna donośność pocisku uzależniona jest w praktyce od zasięgu systemów wykrywania, identyfikacji i śledzenia celów.

 

Bezzałogowe Systemy Powietrzne (BSP), które także wymieniane są jako jeden z potencjalnych „kłów” polskiej armii, to dopiero śpiew przyszłości. Wojsko Polskie dysponuje na razie tylko niewielkimi dronami rozpoznawczymi, natomiast przetarg na zakup większych i uzbrojonych maszyn utknął w trybach biurokratycznej machiny. MON deklaruje, że trwają rozmowy z Amerykanami w sprawie pozyskania w ramach programu Zefir dronów klasy MALE (Medium Altitude Long Endurance), przystosowanych do przenoszenia uzbrojenia, ale szczęśliwego końca tych rozmów nie widać. Jednocześnie podano do wiadomości, że krajowi decydenci okazali zainteresowanie europejskim bezzałogowcem tej samej klasy, opracowywanym wspólnie przez Włochy, Francję i Niemcy, lecz ma być on gotowy dopiero w 2025 r. W grę wchodzi więc amerykański MQ-9 Reaper, który sprawdził się już w dotychczasowych konfliktach. Maszyny tego typu charakteryzujące się średnią wysokością (pułap do 15 200 m) i dużą długotrwałością lotu (do 28 h), latają z maksymalną prędkością 480 km/h, a ich zasięg wynosi nawet 5900 km. W wersji uzbrojonej zasięg zmniejsza się do 1800 km, a długotrwałość lotu do 16 h. MQ-9 Reaper przenosi 1360 kg uzbrojenia, które mogą stanowić różnego typu kierowane bomby oraz pociski AGM-114 Hellfire. W planach jest pozyskanie czterech takich zestawów, po trzy drony w każdym z nich.

 

Środkiem odstraszania mają być także nasze Wojska Specjalne, będące obecnie jednym z czterech rodzajów sił zbrojnych, co dowodzi jak wielkie znaczenie przypisywane jest „specjalsom”. W ich skład wchodzą oddziały: Grom, Formoza, Agat, Nil i Jednostka Wojskowa Komandosów z Lublińca. Wyrobiły sobie one dobrą markę na świecie i należą do elity sił specjalnych NATO. Trzeba jednak pamiętać o tym, że Wojska Specjalne będące formacją elitarną liczą niewiele ponad 2,6 tys. żołnierzy, z czego tylko część to operatorzy uczestniczący bezpośrednio w walce. Zakres użycia bojowego tych jednostek jest uzależniony m.in. od posiadania odpowiednich do potrzeb środków transportowych, a z tym w polskiej armii nadal nie jest najlepiej. Sytuację może poprawić dopiero zapowiadane wprowadzenie do eksploatacji 8 nowych śmigłowców wielozadaniowych przystosowanych do wykonywania lotów w ramach misji specjalnych.

 

W ministerialnej koncepcji „polskich kłów” wymieniane są też wieloprowadnicowe wyrzutnie rakietowe Homar. System ten jest opracowywany przez konsorcjum skupione przy Hucie Stalowa Wola, ale prace nad nim są mocno opóźnione. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że Homar będzie zbudowany na wzór amerykańskiego systemu HIMARS (High Mobility Artillery Rocket System). Wyrzutnia tego typu jest taktycznym systemem rakietowym ziemia-ziemia, umożliwiającym przenoszenie modułu z sześcioma pociskami rakietowymi kalibru 227 mm (różnych typów) lub modułu z pojedynczym taktycznym pociskiem balistycznym krótkiego zasięgu ATACMS (Army Tactical Missile System) o donośności ok. 300 km i masie głowicy bojowej 560 kg. W opinii niektórych specjalistów Homar może być polską odpowiedzią na rosyjskie wyrzutnie Iskander-M, które według deklaracji Kremla mają być do 2018 r. rozmieszczone na stałe w Obwodzie Kaliningradzkim. Planowany jest zakup wyrzutni dla 3 dywizjonowych modułów ogniowych, a dostawy mają się rozpocząć od 2018 r.

 

Największym potencjałem mogą być rakiety manewrujące dalekiego zasięgu odpalane z nowych okrętów podwodnych. MON chce zakupić 3 takie jednostki w ramach programu Orka, a 2 z nich mają się podobno pojawić w Marynarce Wojennej do 2022 r. Programowi temu towarzyszą jednak spore kontrowersje, ponieważ początkowo wojskowi nie byli w ogóle zainteresowani uzbrojeniem tych okrętów w pociski manewrujące i dopiero po fali krytyki zmienili zdanie, a ministerstwo wpisało je do warunków przetargu. Obecnie takie uzbrojenie oferują nam Francuzi w formie rakiet NCM, których pozyskanie połączone jest z koniecznością zakupu okrętów podwodnych typu Scorpène. Są to jednostki z napędem konwencjonalnym, spalinowo-elektrycznym. Dzięki nowoczesnej konstrukcji zanurzają się na głębokość ponad 350 m, a ich autonomiczność wynosi 70 dób, załogę stanowi zaś jedynie 31 oficerów i marynarzy. Posiadają na uzbrojeniu sześć wyrzutni kalibru 533 mm z zapasem 18 torped, mogą także wystrzeliwać pociski przeciwokrętowe i manewrujące oraz stawiać miny. Ich przeznaczeniem jest zwalczanie żeglugi, okrętów nawodnych i podwodnych, rozpoznanie, przeprowadzanie operacji sił specjalnych, stawianie zagród minowych oraz ataki na cele położone na lądzie. Zgłaszają się też inni oferenci: Niemcy (okręty typu 212A lub 214), Hiszpanie (S-80A) oraz Szwedzi (A26) proponujący zmodyfikowane norweskie pociski NSM będące na uzbrojeniu Morskiej Jednostki Rakietowej. Koncern zbrojeniowy Kongsberg pracuje nad adaptacją rakiety przeciwokrętowej NSM do niszczenia celów lądowych, dzięki czemu jej zasięg wzrośnie do ok. 250 km, lecz mimo to nie spełnia ona polskich wymagań pod względem donośności i zbyt małej siły rażenia (głowica bojowa o wadze 125 kg). Niemiecka propozycja w kwestii pocisków manewrujących jest nieznana, natomiast Hiszpanie prawdopodobnie zaproponują uzbrojenie oferowanych przez siebie okrętów w amerykańskie pociski Tomahawk. MON na początku roku wystąpiło do władz amerykańskich z zapytaniem o możliwość zakupu 24 takich rakiet. RGM-109/UGM-109 TLAM (Tomahawk Land Attack Missile) w wersji Block IV jest pociskiem manewrującym dalekiego zasięgu, przeznaczonym do odpalania z wyrzutni umieszczonych w okrętach podwodnych (UGM-109) i nawodnych (RGM-109). Pociski tego typu mogą przenosić głowice jądrowe i konwencjonalne: odłamkowo-burzące o wadze do 450 kg oraz elektromagnetyczne i kasetowe. Służą do atakowania celów lądowych lub nawodnych na odległość nawet 1600 km. Francuski pocisk manewrujący NCM (Naval Cruise Missile) posiada głowicę bojową o mniejszej wadze 250-300 kg i zasięg przekraczający 1000 km. Nie został on jeszcze sprawdzony w działaniach bojowych, jak amerykański Tomahawk, ale zdaniem wielu specjalistów jest bardziej zaawansowaną i nowocześniejszą konstrukcją.

 

Po przeanalizowaniu lansowanej przez obecnych decydentów koncepcji kryjącej się pod określeniem „polskich kłów” oraz po zapoznaniu się z dostępnymi informacjami na temat proponowanych jej elementów i opiniami wielu specjalistów można stwierdzić, że praktycznie nie spełnia ona kryteriów narodowej strategii odstraszania. Nowe nabytki brane pod uwagę w tym projekcie bez wątpienia będą wielkim wzmocnieniem dla Wojska Polskiego, które obecnie nie posiada uzbrojenia o takim zasięgu i stopniu zaawansowania technicznego. Nie zmienia to jednak faktu, że nie sposób go zaliczyć do broni o potencjale odstraszającym, zwłaszcza w stosunku do Rosji. Rakiety JASSM, NSM i wyrzutnie Homar to jest broń o zasięgu taktycznym, służąca do zwalczania celów w strefie działań operacyjnych wojsk i na ich bezpośrednim zapleczu, takich jak: lotniska, węzły łączności, punkty dowodzenia lub wykryte stanowiska wyrzutni rakiet przeciwlotniczych i taktycznych. Mają zdecydowanie za mały zasięg, a w przypadku pocisków NSM, także zbyt małą siłę rażenia, aby mogły spełnić rolę środków strategicznego odstraszania. Wymienianie dronów klasy MALE, które mogą przelecieć nawet kilka tysięcy km, lecz są przy tym dość powolne i stanowią łatwy cel dla rozbudowanej obrony przeciwlotniczej, też nie jest dobrym rozwiązaniem. Nie inaczej jest z pomysłem zakwalifikowania Wojsk Specjalnych do środków odstraszania, ponieważ polscy „specjalsi” są stosunkowo nieliczni i mogą służyć do dywersji lub rajdów na tyły wroga, ale nie do zadania mu paraliżujących strat. Dopiero więc uzbrojenie nowych okrętów podwodnych MW w rakiety NCM lub Tomahawk, może zapewnić nam dostęp do broni o zasięgu strategicznym, z możliwością rażenia newralgicznych celów przeciwnika na jego bardzo głębokim zapleczu. Dlatego można stwierdzić, że rozpowszechniany przez propagandę rządową pomysł odstraszenia Rosji za pomocą tak skonstruowanych „polskich kłów” jest chybiony i stanowi kolejne złudzenie, którym usypia się czujność polskiego społeczeństwa. Środki proponowane przez MON nie wywrą zapewne na Kremlu tak wielkiego wrażenia, aby porzucił on ewentualne agresywne zamiary, być może poza pociskami manewrującymi na naszych okrętach podwodnych, których Rosjanie obawiają się najbardziej, co widać po ich nerwowych reakcjach. Jakie więc należałoby podjąć działania, aby stworzyć skuteczny polski system strategicznego odstraszania?

 

Polska „triada” odstraszania

W celu zapewnienia polskiej armii odpowiednich zdolności strategicznego odstraszania należy zbudować własny narodowy system, oparty o nowoczesne rakietowe pociski manewrujące lub balistyczne, wystrzeliwane z samolotów oraz wyrzutni lądowych i umieszczonych na okrętach. Przy czym muszą one spełnić dwa podstawowe kryteria: posiadać zasięg minimum 1000 km i głowicę bojową o znacznej sile rażenia, konwencjonalną lub w razie potrzeby jądrową. Stawia to poważne wyzwania przed wojskiem i czynnikami politycznymi, bowiem Polska dotychczas nie dysponowała takimi zdolnościami. Dlatego oprócz zakupu odpowiedniego uzbrojenia należy także stworzyć strategię użycia posiadanych środków odstraszających, uwzględniającą opracowanie od podstaw niezbędnych procedur, tak na płaszczyźnie wojskowej, jak i politycznej. Mogą być w tym pomocne doświadczenia naszych sojuszników z NATO. Trzeba także zapewnić stały i nieograniczony dostęp do informacji ze strategicznego rozpoznania oraz pozyskać dostęp do kodów źródłowych sprzętu kupowanego za granicą.

 

Jeśli chodzi o uzbrojenie, to uwzględniając rozwój nowoczesnych technologii i możliwość ich pozyskania, słusznym rozwiązaniem jest planowany zakup pocisków manewrujących dla nowych okrętów podwodnych. Jednostki podwodne uzbrojone w tego typu pociski posiadają możliwość precyzyjnego atakowania celów lądowych położonych głęboko na zapleczu wroga, na dystansie nawet 1600 km. Mogą przebywać w zanurzeniu parę tygodni i wykonać zaskakujące uderzenie na wskazane cele. Są przy tym trudne do wykrycia i zniszczenia, nawet na Bałtyku, który jest akwenem dogodnym dla operowania flot podwodnych, o czym świadczy praktyka działania okrętów: rosyjskich, szwedzkich czy niemieckich. Stosunek kosztów do efektywności przemawia za tym, aby nasze nowe okręty podwodne poza klasycznym uzbrojeniem torpedowym, posiadały również na wyposażeniu pociski manewrujące. Na inne rozwiązanie nas po prostu nie stać. W ten sposób za jednym razem Marynarka Wojenna może pozyskać nie tylko zdolności do niszczenia wrogich okrętów, ale także środki strategicznego odstraszania, które poważnie zwiększą jej siłę rażenia oraz zapewnią PSZ dużo większe możliwości w zakresie odpowiedzi na atak potencjalnego przeciwnika. Służyć temu może również pozyskanie nowych fregat wielozadaniowych, które mogłyby zastąpić wycofywane ze służby po 2025 r. fregaty rakietowe typu Oliver Hazard Perry: ORP Gen. T. Kościuszko i ORP Gen. K. Pułaski. Okręty tego typu uzbrojone także w pociski manewrujące, znakomicie wzmocniłyby nasz potencjał odstraszający, uzupełniając zdolności rażenia, którymi mają dysponować Orki oraz zapewniłyby lepsze możliwości współdziałania z sojuszniczymi flotami. Współczesne fregaty wielozadaniowe są tańsze w utrzymaniu od niszczycieli rakietowych, ale dysponują porównywalną siłą ognia i są wszechstronnie uzbrojone. Francuska flota przeprowadziła ostatnio udany test z użyciem rakiety manewrującej NCM, wystrzelonej z pokładu fregaty Aquitaine reprezentującej nowy typ FREEM. Drugim elementem „triady” powinny być pociski manewrujące przenoszone przez samoloty. Przy czym kryterium wymaganego zasięgu ok. 1000 km może zapewnić dopiero zakup AGM-158B JASSM ER (Extended Range), który jest nowszą wersją pocisków zakontraktowanych w zeszłym roku przez Polskę. Ostatnim składnikiem polskiego systemu odstraszania mogłyby być pociski manewrujące lub balistyczne średniego zasięgu (Medium-Range Ballistic Missile) od 1000 do 3000 km odpalane z mobilnych wyrzutni naziemnych, które są dość trudne do wykrycia i zniszczenia. Niestety mogą być problemy z pozyskaniem takiego uzbrojenia od oferentów zagranicznych, ponieważ obowiązują w tym względzie pewne ograniczenia traktatowe (INF). Dlatego można spróbować skonstruować własne, w oparciu o doświadczenia, których dostarczy nam realizowany program wyrzutni rakietowych Homar.

 

Duże możliwości wzmocnienia polskiego potencjału obronnego i siły odstraszania zapewniłoby także przystąpienie Polski do NATO-wskiego porozumienia o współdzieleniu taktycznej broni nuklearnej (Nuclear Sharing), zakładającego udostępnienie takiego uzbrojenia państwom członkowskim, które go nie posiadają. Program ten funkcjonuje od lat 50. XX wieku, kiedy Stany Zjednoczone postanowiły udostępnić sojusznikom część swojego arsenału jądrowego. W obecnym czasie jedynym typem uzbrojenia, którym dysponują uczestnicy tego programu są taktyczne bomby nuklearne B-61 Mod 3, 4 i 10, o sile wybuchu od 0,3 kt do 170 kt. Do przenoszenia tych bomb wykorzystywane są samoloty F-16 i Tornado IDS, a w przyszłości do tej roli mają być przystosowane również myśliwce 5. generacji F-35 Lightning II. Bomby B-61 są obecnie modernizowane i w perspektywie kilku lat ma być wprowadzona ich nowa wersja Mod 12, wyposażona w system precyzyjnego naprowadzania, który zapewni jej celność do ok. 30 m, co pozwoli na zmniejszenie mocy głowicy bojowej do 50 kt. Broń ta rozmieszczona jest aktualnie w sześciu bazach NATO: Incirlik (Turcja), Aviano i Ghedi Torre (Włochy), Volkel (Holandia), Kleine Brogel (Belgia) i Büchel (Niemcy). Znajduje się ona pod kontrolą amerykańskich sił powietrznych w ramach systemu Weapons Storage and Security System (WS3) i przechowywana jest w specjalnie wzmocnionych schronach lotniczych. Natomiast w przypadku wybuchu konfliktu zbrojnego ma być wydana sojusznikom, do których należą środki przenoszenia. Ewentualna możliwość włączenia się naszego kraju do tego programu łączy się z planami Niemiec, które ze względów politycznych mają zamiar wystąpienia z niego. Dlatego pojawia się okazja do przejęcia zadań od Niemców przez polskie F-16, które po niewielkich modernizacjach mogłyby stać się nowymi nosicielami dla bomb B-61 rozmieszczonych obecnie w Büchel. MON informowało niedawno o tym, że rozważa uzupełnienie naszych szczupłych sił powietrznych poprzez zakup myśliwców 5. generacji F-35 Lightning II, które można by również przystosować do przenoszenia tego typu uzbrojenia.

 

W systemie polskiego odstraszania poza odpowiednim uzbrojeniem należy uwzględnić także kwestię jego właściwego użycia, która wymaga zapewnienia niezbędnego rozpoznania strategicznego na wyższym szczeblu dowodzenia. Dopiero dzięki niemu uzyskuje się potrzebne informacje, które poddane analizie mogą przedstawić prawdziwy obraz sytuacji, umożliwiający decydentom politycznym i dowódcom wojskowym podjęcie odpowiednich kroków służących do wyeliminowania zagrożenia. Rozpoznanie strategiczne ma wielkie znaczenie, umożliwia chociażby stworzenie w czasie pokoju stale aktualizowanej bazy potencjalnych celów, które miałyby być zwalczane na głębokim zapleczu wroga, co znakomicie zwiększa skuteczność oddziaływania środków rażenia w razie ewentualnego konfliktu zbrojnego. Okręty podwodne wyposażone w pociski manewrujące mogłyby dokonywać uderzeń odwetowych z wód międzynarodowych lub akwenów przylegających do wrogiego terytorium, co przyprawiałoby o ból głowy strategów strony przeciwnej. Ale wymaga to stworzenia skutecznego systemu wskazywania celów, bowiem im większa precyzja w tym zakresie, tym mniejsze są również straty uboczne spowodowane atakiem. Potrzebny jest także odpowiedni system planowania trasy lotu pocisku, aby zmniejszyć ryzyko jego zestrzelenia. Wiąże się to z koniecznością wgrania do pamięci rakiety mapy rzeźby terenu, którą jej komputer porównuje podczas ataku z sylwetką celu. Konieczny jest także dostęp do systemu nawigacji satelitarnej. Możliwe jest to wtedy, gdy posiada się wsparcie satelitów wyposażonych w zaawansowane systemy rozpoznania i łączności. Polskie możliwości w tym zakresie są na razie ograniczone i sprowadzają się do uczestnictwa w programach NATO-owskich i korzystania z pomocy sojuszników.

 

Umowy podpisane przez MON z Włoskim Ministerstwem Obrony z 3 września 2012 r. i 25 marca 2014 r. zapewnią Polskim Siłom Zbrojnym dostęp do włoskiego systemu rozpoznania satelitarnego Cosmo-SkyMed Seconda Generazione (CSG) oraz pozyskanie Polskiego Naziemnego Segmentu Wojskowego Użytkownika (P-DUGS), który umożliwi samodzielne wykorzystanie uzyskanych w ten sposób danych. Cosmo-SkyMed to system złożony z 4 satelitów wyposażonych w urządzenia radiolokacyjne, zdolne do działania w każdych warunkach atmosferycznych, niezależnie od widoczności. Prowadzą one obserwację przez 24 h na dobę, zarówno po lewej, jak i po prawej stronie w stosunku do pasa na Ziemi, a każdy z nich może wygenerować dziennie do 450 obrazów. Zarządzaniem i kontrolą satelitów oraz planowaniem zapotrzebowania na dane z rozpoznania satelitarnego zajmuje się Centrum Kosmiczne w Fucino. Wojsko Polskie dzięki zawartemu porozumieniu będzie miało dostęp do obrazów dowolnych rejonów Ziemi, co z pewnością przyczyni się do ogromnego zwiększenia świadomości sytuacyjnej naszego naczelnego dowództwa i jest istotnym krokiem w procesie budowy własnego strategicznego systemu rozpoznania. Służy temu również powrót Polski w październiku 2012 r. do Sojuszniczego Programu Dozorowania z Powietrza – AGS (Alliance Ground Surveillance), który zapewni naszej armii zdolności do prowadzenia rozpoznania obrazowego w skali dotychczas u nas nienotowanej. System ten ma osiągnąć pełne zdolności operacyjne w 2018 r., a tworzyć go będzie 5 statków bezzałogowych klasy HALE (High Altitude Long Endurance) oraz naziemne stacje kierowania i gromadzenia informacji rozpoznawczych. BSP RQ-4 Global Hawk produkowane przez koncern Northrop Grumman mogą prowadzić rozpoznanie bez przerwy nawet przez 30 h z pułapu 20 km. Posiadają zasięg 20 000 km i rozwijają prędkość przelotową 650 km/h. Są też w pełni autonomiczne i mogą wykonywać zadania bez udziału operatora, ponieważ zamontowano na nich komputery, które przejęły rolę kontrolera i operatora lotu. W razie potrzeby wykonywane zadanie może być zmienione lub przerwane przez operatora naziemnego. Drony tego typu posiadają na wyposażeniu oprócz najnowszego sprzętu elektronicznego służącego do rozpoznania, także system obrony składający się z urządzenia do zakłócania promieniowania elektromagnetycznego, wyrzutni flar termicznych oraz holowanego pozornego celu, co w połączeniu z dużym pułapem operacyjnym czyni je bardzo trudnymi do wykrycia i zestrzelenia. System AGS po uzyskaniu pełnej gotowości do działania będzie znakomitym uzupełnieniem dla samolotów wczesnego ostrzegania AWACS i rozpoznania satelitarnego.

 

Polska stała się także 19 listopada 2012 r. członkiem Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA), co stwarza nam wielkie możliwości w dziedzinie wsparcia dla rozwoju badań naukowych i pozyskiwania nowoczesnych technologii kosmicznych. Pomimo dość nieśmiałych kroków, które nasz kraj wykonał dotychczas w dziedzinie budowy własnego sektora kosmicznego, mamy już w tym zakresie pewne osiągnięcia. Dotyczą one nie tylko udziału w badaniach międzynarodowych agencji kosmicznych, ale także wysyłania w przestrzeń kosmiczną własnych satelitów. Do dnia dzisiejszego udało się umieścić na orbicie okołoziemskiej 2 satelity naukowe (Lem i Heweliusz) i jeden studencki (PW-Sat). Powołana w 2014 r. Polska Agencja Kosmiczna deklaruje wysłanie w kosmos do 2020 r. dwóch satelitów obserwacyjnych, które mają wykonywać zadania na rzecz obronności, ale także stanowić wsparcie dla zarządzania kryzysowego i różnych przedsięwzięć gospodarczych. Realizacja tego programu może być milowym krokiem do stworzenia narodowej flotylli satelitów obserwacyjnych i łącznościowych, które mogą zapewnić Wojsku Polskiemu niezależność w zakresie pozyskiwania danych z rozpoznania satelitarnego i komunikacji. Ułatwi to podejmowanie decyzji w zakresie przeprowadzania precyzyjnych uderzeń przy pomocy pocisków manewrujących oraz zabezpieczy nasz kraj przed ryzykiem związanym z możliwą odmową dostępu do systemu strategicznego rozpoznania będącego w posiadaniu sojuszników. Istnieje bowiem ryzyko, że ze względów politycznych sojusznicy mogą nam ograniczyć lub uniemożliwić korzystanie z tych danych, choćby z tego względu, aby nie narażać się na ataki odwetowe. Dotyczy to także zapewnienia pełnej kontroli nad uzbrojeniem kupowanym za granicą, co jest związane z koniecznością uzyskania dostępu do kodów źródłowych. Zwrócono na to uwagę w „Doktrynie Cyberbezpieczeństwa Rzeczypospolitej Polskiej”. Przekonała się też o tym boleśnie Gruzja podczas wojny z Rosją w 2008 r., gdy Izraelczycy przekazali Rosjanom kody do zakupionych od nich gruzińskich dronów. Dlatego Polska może być dopiero wtedy w pełni autonomiczna i suwerenna w dziedzinie wykorzystania posiadanych środków strategicznego odstraszania, gdy będzie dysponować kodami źródłowymi do pozyskiwanego uzbrojenia oraz własnym systemem rozpoznania satelitarnego. Współpraca z sojusznikami powinna być jedynie etapem do uzyskania samodzielności w tym zakresie, a nie celem samym w sobie, co należy również uwzględnić przy podejmowaniu decyzji w sprawie zakupu potrzebnego sprzętu i uzbrojenia.

 

W mojej opinii nie mają racji krytycy twierdzący, że system odstraszania strategicznego musi się koniecznie składać z rozbudowanych arsenałów broni jądrowej, ponieważ jest ona w miarę skutecznym straszakiem do momentu jej użycia. Trudno też sobie wyobrazić szaleńca, który w środku Europy zdetonowałby głowice atomowe i naraziłby się na zmasowany odwet NATO, szczególnie Stanów Zjednoczonych. Dlatego groźby użycia broni jądrowej przez Rosję, są z jej strony aktem desperacji, a nie wyrazem siły, ponieważ przegrywa ona wyścig zbrojeń w dziedzinie konwencjonalnych zdolności do odstraszania, w czym prym wiodą bardziej zaawansowane technologicznie państwa zachodnie. Dostępna technologia i współpraca z sojusznikami mogą zapewnić Polsce bardzo realne możliwości konwencjonalnego odstraszania, zależy to tylko od woli politycznej krajowych decydentów. W razie napaści na nasz kraj powinniśmy dysponować środkami zapewniającymi naszej armii możliwość wykonania ataku odwetowego. Nie możemy się skazywać jedynie na obronę własnego terytorium i bierne przyjmowanie uderzeń, lecz powinniśmy mieć zdolność do przeniesienia działań zbrojnych na dalekie zaplecze wroga, aby musiał się on liczyć z nieuchronnością naszej odpowiedzi. Nie jest przecież żadną tajemnicą, że obrona także kosztuje, a świadomość tego, że precyzyjne uderzenia polskich pocisków manewrujących mogą zniszczyć cenną rosyjską infrastrukturę, a nawet dosięgnąć Kremla, zadziała bardzo otrzeźwiająco nawet na Putina. Rosjanie w dotychczasowych asymetrycznych konfliktach dysponowali miażdżącą przewagą, a ich przeciwnicy nie posiadali odpowiednich środków, aby im skutecznie odpowiedzieć. Jedynie Czeczeńcy posuwali się do działań niekonwencjonalnych, terrorystycznych, ale nie przyniosły one takich rezultatów, jakich zapewne oczekiwali.

 

Zbudowanie przez Polskę własnego potencjału odstraszania, w oparciu o pociski manewrujące odpalane z samolotów, okrętów i wyrzutni naziemnych oraz niezależnego systemu rozpoznania strategicznego, nad którymi będziemy posiadali pełną kontrolę, uczyni nas bezpieczniejszymi. Udział w NATO – Nuclear Sharing, także może poważnie zmniejszyć prawdopodobieństwo ataku, ponieważ mało kto odważy się uderzyć na kraj, w którym znajduje się amerykańska broń jądrowa. Możemy też w ten sposób podnieść znaczenie naszego państwa pod względem politycznym. Dlatego należy niezwłocznie podjąć odpowiednie działania, aby polski system strategicznego odstraszania stał się faktem, a nie propagandową fikcją, tak jak proponowana przez obecny rząd koncepcja „polskich kłów”.

 

Wojciech Podjacki

Artykuł ukazał się w piśmie społeczno-politycznym „Polski Szaniec” nr 2/2015, s. 15-20.

 

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną