Kto jeszcze dzisiaj pamięta „diseusy”?

0
0
0
/

„Diseusy” – a jedna to „diseusa” lub poprawnie „diseuse” – deklamatorka, recytatorka przyciągająca potoczystością słów do przedwojennych teatrzyków rewiowych, gdzie publiczność łatwo było na dwie godziny z okładem zabawić beztrosko afiszowanym słowem mówionym.

 

 

Taka Zula Pogorzelska wygłaszająca egzaltowanym tonem bojaźliwej malej dziewczynki, która w ciemnościach boi się spać i jej podobne mniejsze lub większe gwiazdy na kabaretowym niebie, wszystkie wzorowane były na słynnej Mistinguett. Ta z kolei wylansowana została zgodnie z modelem od pucybuta do milionera.

 

Rzeczona Mistinguett była gwiazdką i gwiazdunią Moulin-Rouge oraz Folies-Bergère, śmiała – tak śmiała że granice zdążyła po wielokroć przekroczyć. Miotała się między arcynaturalnością i arcyprzesadą, a jednak wykosiła inne obiekty zainteresowań tej miary z powszechnej świadomości i zaangażowanego wzdychania paryskiej publiki. Istota tak ekspansywna oraz maszerująca na wysokich obcasach po przysłowiowych trupach stała się na kilka lat najważniejszym punktem odniesienia dla paryskich mediów i miłym dla oka męskiego tematem zastępczym.

 

W czasach minionych temat zastępczy miał to do siebie, że przynajmniej był miły dla oka – obecne tematy zastępcze są zazwyczaj dla oka obrzydliwe i pozostawiają w duszy gmatwaninę wzburzenia oraz niesmaku.

 

Niegdysiejsze „diseusy”, którymi ekscytowała się tak brukowa prasa, jak i wielkie dzienniki przynajmniej aspirowały do oryginalności Mistinguett, dzięki czemu przynajmniej umiały poprawnie oraz samodzielnie konstruować zdania.

 

Minione lata ekspansji gender w polskich mediach pokazały, że „diseusy” tego nurtu są w zmaskulinizowany sposób agresywne i że ich wiedza jest płytka, a rzekoma elokwencja wytrzymuje tylko przez „ekranową” chwilę.

 

Zwróćmy uwagę, że zagrożenie ideologią gender przestało być nośnym tematem. Mam niejakie przypuszczenie, że niektórym wojującym antygenderystom, aktywnym jeszcze przed kilkoma miesiącami w publicznej debacie i publicystyce, gender po prostu spowszedniało i stało się – podobnie jak uzależnienia od Internetu i pornografii rodzajem upiornej normy, z którą niewielu normalnych jeszcze ludzi potrafi się pogodzić.

 

„Diseusy genderowe” w mediach gotują, tańczą, śpiewają i opisują zawartość swojej bieliźniarki. Dawno już porzuciły potrzebę dyskursu intelektualnego. Skoro nie umieją się przyznać do tego, że chętnie zostałyby kurami domowymi… spadły do rangi kur medialnych!

 

Przy wdzięcznej pomocy powiedzeń odnoszących się do drobiu od zawsze w tradycji polskiej piętnowano paskudne przywary. „Daj kurze grzędę, a ona: wyżej siędę” opisuje pazerność. Znane powiedzenie „kura sąsiada jest zawsze tłustsza niźli własna gęś” uwypukla pożądanie dóbr materialnych. „Diseusy medialne”, która nie mają dostatecznej wiedzy o gender, a same siebie określają jako feministki , trafnie podsumowuje wyrażenie „znać się na czymś jak kura na pieprzu”.

 

Szkoda tylko, że o gender coraz delikatniej nawet jego przeciwnicy. Cackają się z nim coraz bardziej jak „kura z jajem”.

 

Skąd ta nagła zmiana?

 

Marta Cywińska

 

© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.

 

Źródło: prawy.pl

Sonda
Wczytywanie sondy...
Polecane
Wczytywanie komentarzy...
Przejdź na stronę główną