Na wtorkowej debacie najwięcej zyskał Komorowski
Obejrzałem tę nieszczęsną debatę. Dla kogoś, kto niemal nieustannie myśli o polityce, ale w świetle namysłu nad nią filozofów, to doświadczenie trudne do zniesienia i opisania. To, co uderza najbardziej, u prawie wszystkich kandydatów, to trywialność - właściwie "wieprzowatość" - ich postrzegania sensu i celu polityki, a ponieważ są, jak się zdaje, przekonani, że wszyscy odbiorcy tego właśnie oczekują, to również przekaz, który kierują, jest taki sam.
Prawie wszyscy są demokratami "doskonałymi", to znaczy uważają, że lud to taki suweren, którego zajmuje tylko trawienie, a zadaniem polityków jest im to trawienie uczynić jeszcze bardziej przyjemnym. Jeśli nawet mają w tym rację, to dostosowując się do tego niveau, świadomie bądź instynktownie psują politykę; są sofistami w klasycznym sensie tego słowa. Właściwie nikt, nawet Braun, nie przekracza ani horyzontu jednostka - państwo w sferze gospodarczej, ani nie potrafi umiejscowić tej sfery w hierarchicznie ujętym porządku celów życia człowieka; wszyscy są jednocześnie liberałami, a niektórzy zarazem etatystami, nikt zaś nie jest zdolny "odpomnieć" tego, co było oczywiste i dla Greków, i w Christianitas średniowiecznej, że w porządku kultury gospodarowanie, ekonomika, należy do etycznej sfery praksis, niższej wszelako i odrębnej od sfery politycznej, sytuując się w pośrednich między jednostką a państwem szczeblach życia wspólnotowego, od rodziny począwszy.
Jedni więc obiecują pełną wolność jednostce, drudzy zarazem wolność i opiekuńczość. To pojmowanie rzutuje także na sferę polityczną; rozsądne nieraz propozycje co do polityki zagranicznej formułowane są przez wielu w równie trywialnym języku pseudo-pragmatyzmu - jeden (o ile pamiętam Tanajno) użył nawet sformułowania, że nasza polityka musi być "cyniczna", ale ten cynizm jest tak głupkowaty i naiwny, że u prawdziwych graczy może wzbudzać tylko politowanie. Sokrates by powiedział, że ani nie mają pojęcia o tym, co stanowi "techne" polityki", ani nie potrafią podać dla niej poprawnych logosów. Przechodzą do ocen zindywidualizowanych.
Naprzód, dwóch kompletnych durniów - Kukiz i Tanajno - którzy nie mają w ogóle pojęcia czym jest polityka i którzy gubią się, dosłownie, w najprostszych rzeczach; Tanajno nawet co do liczby swoich dzieci musiał skonsultować się z kartką. Dalej Palikot, który durniem nie jest, ale jego kakodemoniczność przejawia się nie tylko w nienawiści do chrześcijaństwa, lecz również w wyrachowanej antypolityczności: jest on wzorcowym exemplum tego, co Schmitt nazywał dążeniem do unicestwienia polityki przez ekonomię i przez sui generis "etykę", czyli ów laicki "postęp", na który nieustannie się powoływał.
Duda i Ogórek to automaty recytujące wyuczoną lekcję, przy czym pani Ogórek robi to płynnie i z pewnym wdziękiem. Nieco lepiej wypadł Jarubas, którego jednak pogrąża fizys i zachowanie wymoczka. Mec. Wilk jest sympatyczny, ale jak na konserwatystę (należącego zdaje się nawet do KZM) jest raczej mało wyrobiony ideowo, skoro ustrojowy ideał dla niego to liberalny - i nieżyciowy" - "trójpodział władz".
Lekko pozytywnym zaskoczeniem był dla mnie Kowalski: okazuje się, że Gnębon Puczymorda jest dość sprawny retorycznie, oczywiście na poziomie "trybuna ludowego": rzekłbym więc, że całkiem niezły z niego Kleon. Przykro mi to powiedzieć, ale mój kandydat, Grzegorz Braun, wypadł słabo. Sprawiał wrażenie mocno stremowanego, wręcz "wycofanego", tak jakby przestraszył się swojego radykalizmu, albo ktoś mu podpowiedział, żeby tym razem zaprezentował się jako "grzeczny chłopiec".
Co najdziwniejsze, z profesjonalnego punktu widzenia, że prawie każdą wypowiedź kończył grubo przed czasem, a przecież jako reżyser - dokumentalista wie doskonale, ze każda "setka" powinna być idealnie zamkniętą w przewidzianym czasie całością, mającą początek, środek i koniec z mocną puentą. Jak widać, sprawdza się tu przysłowie, że szewc bez butów chodzi, i co innego poprowadzić aktora, a co innego "zagrać" samemu. Przez to jednak i przekaz treściowy był wątły.
Miałem zwłaszcza nadzieję, że wykorzysta pytanie o wizję ustroju do dania zarysu prawdziwej alternatywy dla demoliberalizmu, szerszej niż mówienie o "lożach" (co dla przeciętnego wyborcy też jest abstrakcyjne), tymczasem przekaz ten ograniczył się właściwie do "teologiczno-politycznej" symboliki godła, wspomnienia, iż Polska chrześcijańska promieniowała wolności i inwokacji do boskich auspicjów. Zaprezentował się więc tylko jako kandydat najpobożniejszy, ale to trochę za mało, bo większość wyborców pobożnych i tak pójdzie za kandydatem popieranym przez Radio Maryja.
Koniec końców, muszę przyznać, że najlepiej, mimo paru grepsów knajackich, jak to u niego zwykle, wypadł Korwin-Mikke; miał przekaz czytelny, spójny i największą swobodę; widać tu jego obycie, choć na marginesie, ale zawsze, w świecie polityki przez kilka dziesięcioleci. No i niestety, na całej tej debacie najwięcej zyskał, ignorując ją, Komorowski. Gdyby przyszedł, brednie, które na pewno by wypowiedział, byłyby znów "na wierzchu"; jako nieobecny może grać dostojnego "ojca narodu"; wiadomo dobrze, że zyskuje wtedy, kiedy go nie widać, a zwłaszcza nie słychać.
Prof. Jacek Bartyzel
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl