Ameryka oszalała na jego punkcie! Film wkrótce w Polsce
Przeczytałam scenariusz od deski do deski... Moje serce zaczęło bardzo szybko bić. Dotarło do mnie, że to wspaniała historia. Że ten film zwali wszystkich z nóg. Że jeśli faktycznie powstanie, będzie prawdziwym uwieńczeniem tego, przez co przeszłam - opowiada w wywidzie dawna ikona ruchów proaborcyjnych Norma McCorvey, która zagrała w filmie.
Sam Doonby, tajemniczy i przystojny włóczęga, pojawia się znikąd w małym miasteczku w Teksasie. Jego nagłe przybycie wywołuje falę niezwykłych zdarzeń i zmienia życie wielu ludzi. Kiedy równie niespodziewanie jak się pojawił, nagle znika, mieszkańcy miasteczka zaczynają zdawać sobie sprawę z tego, jak wielkie znaczenie może mieć obecność, lub brak jednej osoby. Współczesna historia Sama Doonby’ego przeplata się z opowieścią sprzed 40 lat o jego matce, która zachodzi w niechcianą ciążę. W kulminacyjnym miejscu opowieści matka Sama poddaje się aborcji. Jest to też moment, kiedy Doonby znika z historii współczesnej, a w zasadzie... nigdy go tam nie było.
Co to oznacza dla mieszkańców miasta? Jak zmieni się ich życie? Jak potoczą się losy bohaterów? Doonby – Każdy jest Kimś to mocny głos za życiem, przy tym z bardzo świeżą, oryginalną, niewykorzystywaną dotąd w kinie argumentacją. Twórcy nie koncentrują się na kilkutygodniowej, anonimowej ofierze aborcji, ale czynią bohaterem dorosłego człowieka, któremu aborcja skradła jego własne, całe, pełnowartościowe życie. W tym ciepłym, klimatycznym filmie jest nagle moment, gdy widz przeżywa wstrząs, uświadamiając sobie ten fakt; jest to szalenie prawdziwe i przemawiające do wyobraźni.
OBEJRZYJ ZWIASTUN:
Doonby. Każdy jest Kimś - trailer from Dom Wydawniczy RAFAEL on Vimeo.
Z Normą McCorvey rozmawia reżyser filmu "Doonby. Każdy jest Kimś", Peter Mackenzie:
Peter Mackenzie: Dlaczego zmieniło się twoje podejście w stosunku do ruchu pro-life?
Norma McCorvey: Był rok 1995. Pracowałam wtedy w klinice aborcyjnej. Naprzeciwko zaczęła działać organizacja pro-life o nazwie Operation Rescue. Oczywiście uważaliśmy ich za wroga. My mieliśmy rację, oni się mylili. Patrzyłam, jak w kółko wchodzą i wychodzą ze swojego biura i pomyślałam, że coś mi się w nich podoba. Ale potem stwierdziłam, że to obrzydliwe.
PM: Wydaje mi się, że miało to też związek z pewną dziewczynką.
NM: Rzeczywiście. Chodzi o Emily. Miała wtedy siedem lat. Rozmawiałam przez telefon z pewną matką. Chciała się umówić na wizytę, aby przeprowadzić aborcję. Tymczasem przy moim biurku siedziała Emily. Kobieta tłumaczyła mi, że ma już troje dzieci, po czym spytała: „Czy to naprawdę jest dziecko?”. Odpowiedziałam: „Przechodziłaś już przez to wcześniej. Urodziłaś krokodyle czy dzieci?”. Odparła, że urodziła dzieci. Sama sobie odpowiedziała... To było dziecko. Poza tym w klinice działo się wiele innych rzeczy. Któregoś dnia przyszła do nas dziewczyna, która nie była w ciąży. Zrobiłam jej test. Wynik był negatywny. Powiedziałam pielęgniarce, że ta dziewczyna nie wymaga zabiegu. Z jednej z sal wyszedł lekarz przeprowadzający aborcje i powiedział: „Powiemy jej, że jest w ciąży i będzie musiała nam zapłacić”. Odparłam, że nie mogę tego zrobić. To było nieetyczne. Ale on naciskał: „No dalej, każ jej zapłacić”.
Kiedy indziej osoba przeprowadzająca aborcję kazała mi złożyć dziecko w całość. Odparłam, że nic takiego nie widniało w opisie mojego stanowiska.
PM: Złożyć dziecko w całość?
NM: W przypadku aborcji przeprowadzanych w drugim trymestrze ciąży trzeba upewnić się, czy usunięto wszystkie części ciała. Gdyby coś zostało w środku, kobieta mogłaby mieć infekcję i być w kiepskim stanie. Którejś nocy mocno padało. Przechodziła burza. Poszłam na tył, żeby włączyć korki, bo wysiadł prąd w budynku. Stał tam zamrażalnik, w którym przechowywaliśmy ciała dzieci. Coś mnie naszło. Coś popychało mnie do tego, żeby zajrzeć do środka. Żałowałam, że to zrobiłam... Od tamtego czasu jestem innym człowiekiem. Teraz czuję się już lepiej, ale wtedy to było straszne przeżycie.
Któregoś dnia po tym wydarzeniu przyszłam do pracy. Telefon dzwonił non stop. Mieliśmy cztery czy pięć linii. Odebrałam. Usłyszałam kobietę mówiącą, że chciałaby się umówić na aborcję, i odpowiedziałam: „Przepraszam, my nie przeprowadzamy aborcji”. Moja koleżanka z pracy spojrzała na mnie, mówiąc: „Zwariowałaś?”. Odparłam, że mam już tego dosyć. Co weekend musieliśmy zarobić co najmniej czterdzieści tysięcy dolarów. Od środy wieczorem do soboty w nocy. Czterdzieści tysięcy. I zawsze nam się udawało. Ale potem przestałam to robić. Zanim odeszłam z kliniki, liczba spadła do trzech, może czterech pacjentek tygodniowo. Potem poszłam do kościoła z Emily i jej rodzicami i oddałam swoje serce Jezusowi Chrystusowi.
PM: Mogłabyś opisać moment objawienia?
NM: Pastor rozważał szesnasty werset Ewangelii świętego Jana. Nigdy nie starałam się analizować tego momentu. Był dla mnie tak magiczny. Siedziałam w kościele. Pastor odmawiał modlitwę. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że mam podniesioną rękę. Pastor powiedział do mnie: „Wiem, kim jesteś. Czy chciałabyś tu podejść i spotkać Jezusa Chrystusa?”. Stwierdziłam, że rzeczywiście tego pragnę. Szturchnęłam Rondę i poprosiłam, żeby mnie odprowadziła. Była w szoku. Oto Roe ze sprawy Roe przeciw Wade’owi, której przypadek zalegalizował aborcję, idzie do ołtarza. Zbliżyłam się i spojrzałam w oczy pastorowi. Zobaczyłam w nich tyle współczucia i ciepła. Zapytał mnie, czy chcę oddać swoje serce Jezusowi. Odpowiedziałam, że chcę.
To był sobotni wieczór. W poniedziałek rano poszłam do kliniki, oddałam klucze mojej koleżance i powiedziałam, że odchodzę. Zaprotestowała, ale odparłam jej, że mogę zrobić, co chcę. Opuściłam klinikę i poszłam prosto do biura Operation Rescue. Moja duchowa podróż trwa już szesnaście lat. Miałam wcześniej do czynienia z duchowością, ale to nie było to. Tym razem chodziło o coś bardziej duchowego. To była tęsknota. Tak naprawdę chciałam po prostu być szczęśliwa. Nie pragnęłam niczego więcej. Przez prawie całe życie cierpiałam na depresję. Tymczasem nagle wszystko rozpłynęło się w powietrzu. Od tamtej pory czuję się o wiele lepiej.
PM: Jak wylądowałaś w Smithville?
NM: To przedziwna historia. Byłam świeżo po powrocie z Phoenix, gdzie pomagałam mojej znajomej. Pamiętam, że wysiadłam z samochodu, podeszłam do drzwi i nagle usłyszałam głos mówiący: „Musisz stąd wyjechać”. W porządku. Stałam w miejscu przez dłuższą chwilę. Zrozumiałam, że to Bóg. Bóg kazał mi wyjechać. Wrzuciłam bagaż do samochodu. Usiadłam za kierownicą i po dwóch dniach trafiłam do Smithville. Próbowałam się stąd wydostać, ale nie mogłam opuścić hrabstwa. Naprawdę. Coś kierowało mnie z powrotem. Nie wiem dlaczego. To było przedziwne. Spytałam Boga: „Co mam zrobić? Dlaczego zatrzymujesz mnie w tym miejscu? Co jest w nim wyjątkowego?”. Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Obudziłam się w środku nocy i usłyszałam: „Masz tu zostać”. „W porządku”. Nic więcej. W czwartek wieczorem pojechałam do Smithville. Znalazłam dom w Indian Lake. I nadal pytałam Boga: „Jaki masz dla mnie plan? Co mam teraz zrobić?”. Przez kolejne sześć tygodni wyłącznie się modliłam. Któregoś dnia zadzwonił do mnie mój adwokat. Powiedział, że chce się ze mną spotkać jakiś mężczyzna z Londynu. Spytałam, czego chce. Umówiłam się z tobą w restauracji na Main Street. Opowiedziałeś mi o filmie, a potem zaproponowałeś mi rolę. Byłam zaskoczona. Ja w filmie? Przedziwne.
To, że przeszłam przez to wszystko, nie mogłam opuścić hrabstwa, znalazłam dom, potem poznałam ciebie... Wszystko to nagle stało się jasne. Taki był Boży plan. Miałam być Nancy Thurber w filmie Doonby. Każdy jest Kimś.
PM: Jak ci się podobała praca nad filmem?
NM: Przeczytałam scenariusz od deski do deski i byłam pewna, że czegoś nie zrozumiałam, więc przeczytałam go ponownie. Moje serce zaczęło bardzo szybko bić. Dotarło do mnie, że to wspaniała historia. Że ten film zwali wszystkich z nóg. Że jeśli faktycznie powstanie, będzie prawdziwym uwieńczeniem tego, przez co przeszłam. Powiedziałam Bogu: „Nie wiem, dlaczego to właśnie ja zostałam wybrana do tej roli. Jestem za to wdzięczna. Ale czy wiesz, jak to wszystko się skończy?”. On z pewnością wie. Praca z pozostałymi aktorami i z tobą była niesamowitym doświadczeniem.
PM: Ludzie twierdzą, że to nie jest chrześcijański film, bo nie pojawiają się w nim krzyże, księża, Biblia... Jak byś im odpowiedziała?
NM: W tym filmie nie chodzi o religię. Chodzi o objawienie, jakiego doświadczyli mieszkańcy tego małego miasteczka. Film bazuje na tradycji chrześcijańskiej i większość bohaterów to chrześcijanie. Masz rację, nie ma w nim Biblii, krzyży i kościołów. Ale myślę, że taki był zamiar. Bez objawienia nie byłoby filmu. Moja postać, Nancy Thurber, chce pomóc młodej kobiecie, ale jest przy tym dość szorstka. Nie robi tego specjalnie. Martwi się o tę dziewczynę, o to, jak potoczy się jej życie. Nancy jest najbardziej konserwatywną postacią w filmie. Spędziła całe swoje życie w miasteczku. Wie, jakie ludzie mają zdanie o tej dziewczynie. Jest jednak na tyle wyrozumiała, że daje jej kredyt zaufania. Próbuje ją powstrzymać przed popełnieniem jakiegoś głupstwa. Nancy jest bardzo przeciwna aborcji, ale nie w wymiarze politycznym. Nie mogę tego inaczej ująć. Obejrzyjcie cały film. Gdy będziecie mniej więcej w połowie, pomyślicie: „Czy dobrze mi się wydaje?...”. W tej historii jest zagadka. To świetny film. Mieliśmy wspaniałych aktorów i doskonałego scenarzystę.
PM: Scenariusz został napisany jakieś dwadzieścia lat temu.
NM: Uważam, że kobiety, które zamierzają podjąć działania mogące zaszkodzić ich zdrowiu, po obejrzeniu tego filmu zaczęłyby się nad tym zastanawiać. Nie mam co do tego wątpliwości. Nie chcę zdradzać, jaki jest finał tej historii, bo to duże zaskoczenie. To wspaniały, cudowny film.
Film "Doonby. Każdy jest Kimś" w kinach od 27 marca w Polsce! Wkrótce także na portalu Prawy.pl ukaże się rozmowa z reżyserem filmu.
not. MP
mat. prasowe, vm, abcnews,
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl