Dzisiaj są moje urodziny
Budzę się jak zwykle, otulony ciepłym oddechem ślicznej Współspaczki. Rozglądam się wokół, próbując z wolna wydobyć się z geometrycznej figury. Świat niby ten sam. Piękne słońce, jak w dzień moich narodzin. Usiadłem na łóżku, wspominając opowieści najbliższych. Od mozolnej drogi z matczynego oceanu do światła i pierwszego haustu świeżego powietrza. Przez chwilowe rozczarowanie Ojca, który dostrzegłszy zawadiacką końcówkę w okolicy łona drugiego już potomka podsumował cud stworzenia: ”Byle zdrowe było”. Przez nieskomplikowane czasy, gdy sukcesem było umieszczenie strawionych resztek na dnie zielonego nocnika. Przez kadencję pierwszej miłości do wyidealizowanej przedszkolanki, wyzwań i psot wszelakich. Poprzez eksplozję buntu, gwałcącej wszystkie kanony życia społecznego i rodzinnego. Przez lata znienawidzonych potyczek z całkami, epokami literackimi i prądami filozoficznymi, zmierzających do osiągnięcia słusznego wykształcenia. Przez okres tworzenia, rozkwitu i agonii ludzkich przyjaźni. Przez czas poznania łamliwości kobiecego serca. Przez etap kategorycznych wyborów i dzielnego znoszenia ich konsekwencji. Do wyczekiwanej nobliwej stabilizacji wielolatka.
Siedzę tak, uśmiechając się do siebie, gdy rozmazaną retrospektywę uderzyło niespodziewane olśnienie cudowności współczesnej ery. Świetlane fakty zaczęły kolejno atakować moją świadomość. Jak dobrze żyć w kraju, w którym nikt niczego, nikomu nie narzuca. W którym ja sam mogę zdecydować czy mój prokreacyjny współtowarzysz jest mi zawadą czy dumą. A kiedy przestaniemy się lubić za jego kasację jeszcze zwróci mi koszty wspaniałomyślny narodowy fundusz zdrowia. O tempora o mores! Jakaż to piękna wolność! Kraj, w którym mam tak wysportowaną kadrę zarządzającą w odróżnieniu od zmumifikowanej ekipy z poprzednich dekad. W którym były premier jest wspaniałym piłkarzem a Prezydent bez problemu radzi sobie z gimnastyczną figurą wskakiwania na krzesła. Te garnitury z dopasowanymi szykownymi czasomierzami, których mogę być mimowolnym fundatorem. Kraj, w którym nikt nikogo nie gania za unikanie zasadniczej służby wojskowej. W którym odpowiednie służby wykopały już z ogródka dziadkowe granaty i sztucery, tworząc z nas cudownie nagie społeczeństwo szczęśliwych pacyfistów. Kraj, w którym wreszcie ktoś zrozumiał, że Mama, Tata i Ksiądz to tryby okrutnej machiny opresji, zawodzącej nieprzerwanie o jakiejś tradycji czy innej ciemnocie. Kraj, w którym nikt nie każe nam pracować, tworząc kilkaset tysięcy miejsc pracy dla urzędniczych kadr, wdzięcznych obywateli. Kraj, w którym barwy narodowe nie ograniczają się tylko do dwóch, nudnych kolorów, roztaczając radosną paletę tęczowej różnorodności. Cudny to kraj.
Tylko dlaczego się w Nim tak gównianie czuję?
Leszek Posłuszny
Źródło: prawy.pl