Kulisy wydania rozkazu do rozpoczęcia Powstania Warszawskiego
Motto: „Nikt naszego narodu bronić nie chce, a chce tylko drogą najrozmaitszych prowokacji popchnąć raz jeszcze do samobójstwa” - Stanisław Cat Mackiewicz. Dziś rocznica jednej z najtragiczniejszych dat w dziejach Polski. 31 lipca 1944 r. zapadła decyzja o wybuchu skazanego na klęskę Powstania Warszawskiego. Tego dnia Polska, jaką znaliśmy dotychczas, przestała istnieć!
W tych dniach powstrzymam się od własnych słów komentarza, oddając w kwestii Powstania Warszawskiego, głos jedynie świadkom historii. Tak wspominają oni 31 lipca 1944 r.:
Płk Janusz Bokszczanin, szef oddziału operacyjnego KG AK: „Z kolei ja zabrałem głos mówiłem bardzo krótko, powtarzając, że nie możemy nic zrobić do czasu, aż Niemcy zostaną pobici przez wojska sowieckie. Wówczas wstał Okulicki i bijąc pięścią w stół, znów nazwał nas tchórzami. „Bór” zakrył twarz rękami i nic nie odpowiedział. Ja oświadczyłem Okulickiemu, że bitwa, której pragnie, będzie improwizacją. – Cała nasza walka jest improwizacją, a zwycięzca będzie zawsze miał rację – odpowiedział. – Armia niemiecka jest u kresu sił, ludność rozbije ją swoją masą. Nie potrzeba nam ani planów, ani przygotowań. Potrzebny jest tylko rozkaz, a milion warszawiaków rzuci się na Niemców z karabinem, butelką, kijem. Trzeba tylko, abyśmy mieli odwagę ten rozkaz wydać. Ktoś odpowiedział mu, że nie jest to kwestią odwagi, lecz poczucia odpowiedzialności. „Bór” był zupełnie zagubiony. Widać było, iż nie wie, co ma robić. Namyślał się, a potem zaproponował, aby głosować za lub przeciw natychmiastowemu wybuchowi powstania”.
Ppłk Stanisław Weber, szef sztabu płk. Antoniego Chruściela ps. „Monter”: „Twarz „Montera”, zawsze bardzo opanowana, zdradzała wielkie podniecenie. Zdumiony zapytałem, co się stało. – „Bór” podjął decyzję – odparł. – To szaleństwo – nie mogłem się powstrzymać. – To będzie prawdziwa rzeź. Myślałem, że się ze mną zgodzi, ale on odpowiedział: – Nie mogliśmy dłużej czekać, sytuacja nam się wymyka. Zrozumiałem wówczas, że on tę decyzję pochwala, co bardzo mnie zdziwiło, ponieważ wiedział, powiedziałem mu to przed wyjściem do kwatery „Bora”, że Niemcy byli bliscy rozpoczęcia przeciwnatarcia. Gdy 31 rano Rzepecki dowiedział się, że decyzja została przesunięta o kilka dalszych dni, musiał być wściekły i poszedł do „Montera”, by mu o tym powiedzieć. Dodał niewątpliwie, że „Bór” jest chwiejny i że jeśli się go nie popchnie, nigdy się sam nie zdecyduje. Słyszałem już, jak wygłaszał takie opinie. Wówczas „Monter”, myśląc, że jego powstanie mu się wymknie, zablefował i wymyślił historię o czołgach”.
Płk Kazimierz Iranek-Osmecki, szef wywiadu KG AK: „W przedpokoju wpadłem na „Bora”. Wyglądało, że właśnie wychodzi. Spojrzałem na niego zdziwiony i zapytałem: – Jak to, pan jest sam? Pozostali nie przyszli? – Zebranie się skończyło – odpowiedział szybko. – Wydałem rozkaz rozpoczęcia walk. Popatrzyłem na niego zaskoczony i powiedziałem machinalnie: – Rozpoczęcie walk? Ale dlaczego? – „Monter” przyniósł informacje, według których czołgi sowieckie zajmują właśnie Okuniew, Radość i Miłosną oraz zrobiły wyłom na przyczółku mostowym na Pradze. Powiedział, że jeśli nie zaczniemy natychmiast, to ryzykujemy, że możemy się spóźnić. Wydałem więc rozkaz. Słyszałem te słowa, ale nie mogłem jakoś pojąć ich sensu. Wewnętrznie odrzucałem jeszcze przyjęcie tej decyzji. Potem powoli mój umysł zaczął funkcjonować. – Popełnił pan błąd, panie generale. Informacje „Montera” nie są ścisłe. Otrzymałem właśnie ostatnie raporty od moich miejscowych agentów. Dementują wyraźnie pogłoski, że przyczółek mostowy na Pradze został rozbity. Przeciwnie, potwierdzają wszystko to, o czym mówiłem rano: Niemcy przygotowują się do kontrnatarcia.
„Bór” usiadł lub raczej opadł na krzesło. Przesunął kilka razy ręką po czole. Po czym zapytał mnie bezbarwnym, urywanym głosem: – Czy jest pan zupełnie pewny, że wiadomość „Montera” jest nieprawdziwa? – Zupełnie pewny, panie generale. Przez chwilę milczał, a potem znowu nalegał: – Czy może mnie pan o tym zapewnić? Rozumiejąc, że „Bór” się waha, starałem się mówić jak najbardziej przekonująco. – Zapewniam pana, generale – odpowiedziałem stanowczym głosem. Bór wydawał się bardzo przybity. Spojrzenie jego błądziło po pokoju, prześlizgując się po przedmiotach, których wydawał się nie widzieć. – Co mam robić? – szeptał. – Co mogę zrobić? Co mi pan radzi? Miałem wrażenie, że mogę jeszcze powstrzymać przeznaczenie. Zapytałem go: – Czy ma pan łączniczkę, którą mógłby pan posłać do „Montera”, aby odwołać rozkaz? Spojrzał na mnie i zapytał: – A więc trzeba jeszcze raz anulować, jeszcze przełożyć? – Tak, panie generale. Wybrał pan najgorszy moment. Trzeba odwołać rozkaz. „Bór” spojrzał na zegarek.
Chciał coś powiedzieć, gdy drzwi nagle się otworzyły. Przyszedł Szostak. Popatrzył na nas obydwu: „Bora” siedzącego w kapeluszu i płaszczu i na mnie stojącego naprzeciw niego. Zdziwienie malowało się na jego twarzy. – Co się dzieje? – zapytał z kolei. – Czy odprawa już zakończona? Wyglądało, jakby „Bór” nie zauważył przybycia Szostaka. Patrząc bez ruchu na zegarek, powiedział: – Mój Boże, już szósta. Już przeszło godzina, jak „Monter” wyszedł. Dawno już pewnie zdążył rozesłać rozkazy. Za późno. Nie możemy już nic zrobić. Zrozumiawszy nagle, o co chodzi, Szostak wykrzyknął: – Jak to?! Wydał pan rozkaz, nie poradziwszy się Iranka, szefa II Oddziału, ani mnie? Ależ to szaleństwo. Damy się w ten sposób wymordować. Trzeba natychmiast anulować rozkaz. Lecz „Bór” tylko odpowiedział: – Za późno. Nie możemy już nic poradzić.
Siedział bez sił, wyczerpany, z bezkrwistą twarzą, ze spojrzeniem bez wyrazu, prawie godny politowania, w zbyt dużym płaszczu źle ukrywającym jego szczupłe ramiona i w kapeluszu, którego rondo ocieniało zapadniętą twarz, porysowaną i pofałdowaną ciemnymi zmarszczkami. – Nie możemy już nic zrobić – powtórzył po raz trzeci głosem wyrażającym mieszaninę zmęczenia i ulgi. Następnie wstał i wyszedł. Chwilę później przyszedł Pluta-Czachowski. Spotkał „Bora” na schodach i już wiedział. Spoglądaliśmy na siebie w milczeniu, milczeniu ciężkim od nie zadawanych pytań i obaw. Zrozumiałem, że trzeba coś robić, i powiedziałem: – A więc po wszystkim. Nic już na to nie poradzimy. Nie pomoże nam, jeśli będziemy tu stali i rozpaczali. Zróbmy wszystko, na co nas stać, aby sprawy potoczyły się możliwie z jak najmniejszą szkodą. Od tej chwili liczy się każda minuta. Skierowałem się do drzwi, aby wyjść, gdy Pluta powiedział głosem obojętnym, tak jakby oznajmiał rzecz nie mającą znaczenia: – A propos, właśnie zaczyna się przeciwnatarcie niemieckie”.
Ps. kartki z kalendarza i obrazek Pana Jezusa pochodzą z archiwum ojca Józefa Warszawskiego SI - kapelana powstania ze Zgrupowania Radosław. Jutro Jego wspomnienie opublikuję
Dr hab. Sławomir Cenckiewicz
© WSZYSTKIE PRAWA DO TEKSTU ZASTRZEŻONE. Możesz udostępniać tekst w serwisach społecznościowych, ale zabronione jest kopiowanie tekstu w części lub całości przez inne redakcje i serwisy internetowe bez zgody redakcji pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.
Źródło: prawy.pl