"Nas jest aż 920 a ich tylko kilkanaście tysięcy" – Szymowski o zapomnianym, wielkim polskim zwycięstwie
Leszek Szymowski w mediach społecznościowych opisał wielkie polskie zwycięstwo, które niestety zostało zapomniane.
Dziennikarz napisał:
„Ta bitwa miała zostać na zawsze wymazana z podręczników historii i świadomości Polaków. Z trzech powodów. Po pierwsze: bo w dupę dostali Rosjanie, po drugie: bo pokazuje wspaniałe cechy polskiego ducha. I po trzecie: bo nie miała nic wspólnego z wizerunkiem romantycznego Polaka idącego z szablą na czołgi. Była tryumfem wielkim ale mądrym.
Kazimierz i Józef byli przyjaciółmi z Akademii Wojskowej w Petersburgu. Jak tysiące Polaków, na przełomie wieków wybrali karierę w armii Imperium Rosyjskiego. Jednak w 1917 roku car abdykował, Rosja pogrążyła się w chaosie a w październiku władzę przejęli bolszewicy. Przeciwko nim bunt podniósł carski generał Kaledin, pociągając za sobą "białych" czyli lojalnych wobec cara żołnierzy i dając początek krwawej wojnie domowej. Wchodziła ona w decydującą fazę w 1918 roku - roku Niepodległości. W Rosji powstał więc Polski Komitet Wojskowy pod dowództwem generała Czumy, który miał za zadanie stworzyć polskie siły zbrojne na terenie Imperium, wyprowadzić je i przewieźć do Polski, której granice właśnie się wykuwały. Dla tworzącej się polskiej armii żołnierze i oficerowie wykształceni w carskich akademiach byli łakomym kąskiem. Tyle, że z pogrążonej w chaosie Rosji trudno było cało wynieść głowę. Najbezpieczniejsza droga wiodła przez wschód, gdzie operowały "białe" armie generała Kappela i admirała Kołczaka. Temu pierwszemu przychodziło się mierzyć z "czerwonymi" krwawymi brygadami Gai Dmytowicza Gaja - rzeźnika i mordercy, który po bitwie własnoręcznie zarzynał jeńców i który swoim żołnierzom pozwalał gwałcić, kraść i rabować w zajmowanych miastach.
Dodał:
„Te trudy wojny w "lodowym piekle" przetrwało 920 Polaków. Udało się im w Mandżurii wsiąść na statek, który po kilku miesiącach dowiózł ich do Gdańska. Był lipiec 1920 roku, na Polskę szła bolszewicka nawała. Syberyjską Brygadę pułkownika Rumszy włączono w skład V Armii dowodzonej przez generała Sikorskiego, odpowiedzialnej za północny odcinek frontu. 15 sierpnia generał Rozwadowski wyprowadził kontratak znad Wieprza i na przedpolach Warszawy zaatakował tyły bolszewickich armii. To był kulminacyjny moment wielkiej wojny. Ale wszystko mogło się jeszcze odwrócić”.
Stwierdził także:
„Głównodowodzący wojskami bolszewickimi - generał Michaił Tuchaczewski - liczył, że Radzymin i przedpola weźmie "z marszu" ale prawdziwy, zacięty opór napotka dopiero w Warszawie (mieszkańcy przygotowywali się do obrony). Dlatego zdecydował się okrążyć miasto i zaatakować je równocześnie od wschodu i zachodu. Aby to zrobić, trzeba było jeszcze "zabezpieczyć tyły" czyli odciąć miasto, z którego mogła przyjść pomoc dla Warszawy. Stary, piastowski gród nazywał się Płock i wydawał się łatwym kąskiem. Do jego zdobycia Tuchaczewski wysłał sprawdzonego rzeźnika - Gaję Dmytowicza Gaja. Gaj ruszył na czele kilkunastu tysięcy dzikich krasnoarmejców spragnionych tego, aby się nażreć, nachlać, narabować i nagwałcić. Idąc, zamieniali mijane wioski w zgliszcza. 18 sierpnia zaatakował Płock ale napotkał na zdecydowany opór. Mieszkańcy utworzyli siły obronne złożone z harcerzy, milicjantów, strażników i wszystkich, którzy nie poszli na front. Wznieśli barykady, połączyli je z systemem umocnień i przez wiele godzin bronili się. 18 sierpnia rozzłoszczony Gaj musiał odstąpić i przygotować generalny szturm na następny dzień. Zwieńczeniem zdobycia miasta miało być zamordowanie około 300 obrońców, którzy pierwszego dnia dostali się do sowieckiej niewoli. Obrona nie mogła długo trwać. W Płocku nie upadało morale ale kończyła się amunicja. Dowództwo obrony miasta przez radiotelegraf słało do generała Sikorskiego błagalne prośby o odsiecz. Sikorski doskonale rozumiał sytuację: jeśli Gaj weźmie Płock to w mieście dojdzie do rzezi, bolszewicy zaatakują Warszawę od zachodu, stolica padnie, a wtedy efekty kontrataku znad Wieprza diabli wezmą. Sikorski bardzo chciał pomóc Płocczanom ale nie miał kim. Prawie wszystkie jego siły były związane walkami i wymęczone. 18go sierpnia w jego sztabie panowały morowe nastroje. I wtedy nagle wystąpił młody pułkownik Rumsza - dowódca Brygady Syberyjskiej. Dialog, który miał miejsce, winien przejść do podręczników historii. Jest tak krótki, piękny i polski.
- Generale, gdyby rozkaz to ja bym ze swoimi spróbował.
- Macie sposób na obronę?
- Do dupy z obroną, tutaj trzeba zaatakować.
- Czym??? Jedną brygadą.
- Przecież nas jest aż 920 a ich tylko kilkanaście tysięcy”.
Źródło: Facebook